Utwór na orkiestrę i smartfony

Utwór na orkiestrę i smartfony

Warszawska Jesień to dawka muzyki pozornie nie do przeżycia

Jerzy Kornowicz – kompozytor, dyrektor 60. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień

Za Warszawską Jesienią szmat czasu. Dziś na koncerty przychodzą wnuki tych, którzy byli przy narodzinach imprezy. Czy równie mocno jak ich dziadkowie kochają radykalne festiwalowe produkcje?
– Generacja obecnie aktywna poznawczo to ludzie tak samo młodzi jak w przypadku generacji młodych lat 50., 60. i 70. Mają kontakt ze swoją odmienną rzeczywistością, czytają i tworzą kody obecnego czasu. A dzisiejsza rzeczywistość, owszem, jest inna, ale równie skomplikowana jak u zarania Warszawskiej Jesieni. Pytania, jakie sobie stawiamy, też w gruncie rzeczy są te same.

Co to za pytania?
– Na przykład jak rozumieć siebie lepiej, jak żyją inni, jakie idee krążą w świecie i jak są wyrażane w językach współczesnej sztuki, w zmieniających się błyskawicznie technologiach. W końcu – jak się odnaleźć w nowej rzeczywistości.

Temat i słowo klucz jubileuszowego festiwalu, Trans / Awangardy, sięga w przeszłość. Przypomina, że awangarda już kiedyś była.
– Że była i że może jest. Hasło przypomina, że Warszawska Jesień była zawsze związana z postawą radykalną. Od początku festiwalu takich kulminacji radykalizmu określanych jako awangardy mieliśmy kilka, wśród nich trzy duże. Pierwsza to awangarda lat 20. XX w., zwana Drugą Szkołą Wiedeńską, która radykalnie zmieniała język muzyczny. Była obecna na festiwalu jako punkt odniesienia. Potem powojenna, lat 40. i 50., czasami sprowadzana do zjawiska serializmu – techniki komponowania nieomal matematycznego. W końcu lat 60. – ruchu Fluxus i Johna Cage’a. Tym zjawiskom towarzyszył rozwój instrumentów, elektroniki i łączenia różnych mediów. Festiwal był miejscem dziania się tych procesów. Tegoroczny tworzy zatem duży most problemowy pokazujący przykłady najnowszych dokonań w symfonice, kameralistyce, elektronice, multimediach i teatrze dźwięku. Ciekawi nas, jak dzisiejszy radykalizm łączy się z obecnymi w programie wybranymi dziełami pierwszych dekad Warszawskiej Jesieni. Jak kwartet smyczkowy przechodzi w kwartet elektroniczny, pieśń w teatr głosu, forma otwarta w improwizację. Jak elektronika z początków znakomitego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia koresponduje z dzisiejszą technologią komputerową. Jak brzmią nowe instrumenty i gadżety, które wchodzą do zasobów dźwiękowych współczesności – czy to z Dalekiego Wschodu, czy z domowych warsztatów. Jak te wszystkie zmiany oddaje np. literatura perkusyjna i akordeonowa.

Nie tylko muzyka zmieniała się wraz z festiwalem, ale i świat. Czy do tych zmian, także intelektualnych, Warszawska Jesień dołożyła swoją cegiełkę?
– Myślę, że sporą cegłę, bo obszar jej artystyczno-kulturowego oddziaływania rozciągał się na całą Europę Środkowo-Wschodnią. Tu przyjeżdżali ludzie z tzw. demoludów, by posłuchać naprawdę nowej muzyki. Wtedy wszyscy odczuwali ogromny głód nowości i swobody, więc tutaj mieli okazję do licznych kontaktów. Mimo izolacji w świadomości dokonywały się przewartościowania. Publiczność też tym się karmiła.

Czy zasługą Warszawskiej Jesieni nie jest również to, że polska muzyka współczesna i polscy kompozytorzy wysunęli się na czołowe miejsca w Europie?
– Nie byłoby sukcesu polskiej szkoły kompozytorskiej bez Warszawskiej Jesieni. W dużej mierze to dzięki festiwalowi nastała moda na muzykę polską. W konsekwencji wiele z tych dzieł, które pojawiały się u nas, było już wcześniej fetowanych na festiwalach zachodnich i zamawianych przez zachodnie instytucje muzyczne. Nasi twórcy byli świetnie przygotowani, otwarci na modernizm, znali nowoczesne techniki kompozytorskie i byli wymęczeni ówczesnymi sugestiami politycznymi, by tworzyć w duchu neoklasycyzmu, stawiając w punkcie centralnym wątki narodowe.

To było na początku, ale później zaczęli się wycofywać z tego awangardowego modernizmu. Awangarda przegrała.
– Jak przegrała, kiedy nie przegrała! Radykalizm trwa, szczególnie u młodych generacji, w potrzebach zarówno twórców, jak i odbiorców, i tym właśnie jest tegoroczny festiwal. Bierze się to z potrzeby rozpoznania człowieka w nowoczesności i wobec historii. Dawne awangardy nadal fascynują. Owszem, muzyka nawiązująca do stylistyki historycznej często jest uznawana za przejaw, powrót do muzyczności i końca awangardy. Nie zawsze słusznie. Dzieło tego rodzaju, jeśli nie jest jedynie pracą w jakimś historycznym stylu, przyłącza do nowoczesności przetworzone zjawiska przeszłości. Tacy twórcy jak Arvo Pärt, Walentin Silwestrow czy Salvatore Sciarrino byli i są odkrywczy, ich muzyka nie da się zamknąć w stylizacji i sentymencie do przeszłości.

Co będzie hitem tegorocznej edycji?
– Chcemy przypomnieć korzenie festiwalu. Przywoływana będzie muzyka kompozytorów tworzących w pierwszych dekadach Jesieni: Krzysztofa Pendereckiego, Andrzeja Dobrowolskiego, Wojciecha Kilara, Tadeusza Bairda, Kazimierza Serockiego, Włodzimierza Kotońskiego, Witolda Lutosławskiego i Witolda Szalonka. Kilka razy zostanie wykonana muzyka Bogusława Schaeffera, uważanego za postać emblematyczną polskiej awangardy. Ale przede wszystkim będzie dużo wyrazistej, niekiedy ostrej, perfekcyjnej technicznie muzyki młodszych pokoleń.

Nie będzie więc pogrzebu awangardy?
– Na pewno nie postaw radykalnych i ambitnych poznawczo. Czy składają się one na jakiś ruch awangardowy o wspólnej tożsamości – to pytanie, które sobie i innym na festiwalu stawiamy.

Dla każdego coś miłego?
– Jeśli ktoś lubi, jak mówił nieodżałowany Andrzej Chłopecki, słuchać „na ostro”, ten festiwal to coś dla niego. Obecna Warszawska Jesień wbrew pozorom jest bardzo zróżnicowana. Radykalizm niejedną ma postać. Może to być radykalizm energii, ostrego brzmienia, dynamiki, ale też spokoju, trwania czy powtarzalności. Wydarzenia będą więc urozmaicone. Myślę, że ekstrema są zawarte pomiędzy multimedialnymi wydarzeniami grupy Decoder, Spółdzielni Muzycznej i kwartetu Diotima a powściągliwymi legendarnymi Les Percussions de Strasbourg. W maratonie elektronicznym w części prezentowanej przez Studio Eksperymentalne z Freiburga z dialogami instrumentów solowych z przestrzenią czy w utworze Anny Korsun na orkiestrę i smartfony w koncercie finałowym festiwalu.

Do tej pory za filary polskiej muzyki współczesnej uznawano trzech twórców – Witolda Lutosławskiego, Henryka Góreckiego i Krzysztofa Pendereckiego. A jak to będzie za lat 10?
– Był jeszcze Wojciech Kilar. Wspomniani kompozytorzy ugruntowali swoją pozycję w latach 90., gdy wszyscy mieli już ponad 60 lat. Szukając wśród obecnych 50-70-latków, można widzieć wśród przyszłych postaci emblematycznych Elżbietę Sikorę, Krzysztofa Knittla, Lidię Zielińską, Magdalenę Długosz, Tadeusza Wieleckiego, Pawła Szymańskiego, a z młodszych Hannę Kulenty i Pawła Mykietyna. Dziś jednak sytuacja na rynku idei i sztuki muzycznej jest bardziej skomplikowana i nie ma zjawisk jednoznacznych. Podejrzewam, że tych filarów polskiej muzyki jest – bo z Zygmuntem Krauzem i Tomaszem Sikorskim – i będzie więcej niż trzy. Już teraz zarówno w generacji starszej, jak i młodszej mamy ich dużo więcej, bo w głębszym odbiorze nie chodzi o owe emblematy, ale o rozmaitość i intensywność ruchu kulturowego. Zafascynowany jestem co najmniej 20-30 polskimi kompozytorami obecnie tworzącymi. A naprawdę młodzi – na tegorocznej Warszawskiej Jesieni np. Rafał Ryterski, Jacek Sotomski czy Mikołaj Laskowski – już dają się ciekawie słyszeć.

Wydanie: 2017, 36/2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy