Viacreme dla Polki

Viacreme dla Polki

Jak zarobiłem, rozprowadzając viagrę dla pań wśród Polonii

Korespondencja z Chicago

O viacreme zrobiło się głośno na początku sierpnia. Po furorze, którą zrobiła viagra dla panów, przyszedł czas na viacreme, cudowny środek dla pań. Amerykańskie media bębniły o nim niemal na okrągło. Jasne więc było, że niebawem wiadomość o cudownym środku na orgazm obiegnie również media polonijne. Tak też się stało. Pewnego dnia spotkałem A., człowieka, który – jak twierdził – jest pierwszym Polakiem angażującym się w dystrybucję viacreme.
– Chciałbym zainteresować tym produktem Polaków – rzekł.
Był jednak nieco zdziwiony, ponieważ po pierwszych próbach ożywienia sprzedaży okazało się, że niektóre polonijne media nie chcą reklamować kremu, uznając go za „nieprzyzwoity”. Inne, te bardziej odważne, też jakby próbowały ogłaszać nowość nieco lakonicznie, by nie powiedzieć enigmatycznie. Postanowiłem zaangażować się w dystrybucję specyfiku, który – być może – ma wszelkie szanse stać się przebojem rynku, i to już niedługo.
*
Spotkanie organizacyjne kandydatów na niezależnych dystrybutorów odbyło się w biurze pana A. Wzięli w nim udział: jego żona – pani B, pani W. – od lat zajmująca się rozprowadzaniem ziół i różnego rodzaju medykamentów, pan C. – mający spore doświadczenie w sprzedaży leków i budowaniu tzw. networku oraz… ja, reporter, w sprawach budowania „piramid” i „drzewek”

zupełny amator i dyletant.

Po chwili do naszego grona dołączyła para Amerykanów, L. i F., którzy „uruchomili” polonijne środowisko.
Zaczęły padać pytania.
– Czy krem sprzedawany jest na receptę?
– Nie. Może kupić go każdy, kto ma na to ochotę.
– Czy środek jest dostępny w wielkich sieciach sklepów, np. Osco, Walgreens?
– Nie, rozprowadzany jest przez dobrze zorganizowaną sieć niezależnych dystrybutorów. Każdy może nim zostać.
– Czy da się na tym zarobić?
– Oczywiście, i to całkiem dobrze. Ale ważniejsza jest satysfakcja, jaką produkt może sprawić użytkownikom.
*
Wejście do „networku” zajęło dosłownie 10 minut. Po tym czasie miałem już swoją stronę internetową. Oprócz pakietu informacyjnego znalazłem tam również moje osobiste biuro z arkuszami rozliczeń, aplikacjami i kilkoma innymi niezbędnymi narzędzia-mi do prowadze-nia biznesu. Wpłaciłem pieniądze i tym samym złożyłem pierwsze zamówienie. Minęło trochę czasu, zanim produkt trafił do mojej skrzynki pocztowej. Wydawało się, że teraz wystarczy już tylko zacząć organizować sprzedaż…
Zamieściłem w prasie klarowny anons z numerem telefonu. Raczej trudno było się spodziewać, by ktoś, kto wykręci mój numer, chciał nabyć na przykład długopis czy pieluchy. Byłem pewny, że zaraz po ukazaniu się ogłoszenia mój telefon rozgrzeje się do czerwoności. Tymczasem milczał. Pierwszy dzień – nic. Drugi – nic, trzeci – także cisza! Minął weekend i nikt nie zadzwonił.
Nie byłem specjalnie zachwycony, bo pieniądze włożone w biznes i produkt nie były bez znaczenia, a jakoś brakowało widoków na ich odzyskanie. Być może ziarno padło na niepłodną ziemię. Mówi się, że my, Polacy, wśród narodów zamieszkujących Amerykę należymy w tych sprawach do bardziej wstydliwych nacji.
Następny weekend potwierdził tę tezę. Ani jednego telefonu.
Nie było innego wyjścia – trzeba spakować torbę i jak komiwojażer zacząć pukać od drzwi do drzwi…
Zniechęcony dotychczasowymi efektami wśród rodaków zawędrowałem do dzielnicy, w której najwięcej biznesów mają przybysze z Azji, zarówno tej bliższej, jak i całkiem dalekiej. Wiadomo, Kamasutra itp…
Zagadałem do Hindusa, który stał na progu swojej firmy. Szybko pozbawił mnie złudzeń.
– To może dobre dla was, białych, my mamy w tym względzie inne tradycje. Po co mieszać w to chemię? Tylko naturalne środki i nauka.
– Proszę?
– Orgazmu trzeba się po prostu nauczyć! Nie od parady młode dziewczęta wiążą się

z dużo starszymi
mężczyznami.

Oni wiedzą, jak je tego nauczyć… U nas nic nie zwojujesz. Idź tam – pokazał w stronę, gdzie swoje siedziby mieli, sądząc ze strojów, chasydzi.
*
– Aj waj, prawdziwy orgazm, taki całkiem prawdziwy? – cmokał mieszaniną polskich i rosyjskich słów asystent aptekarza, starszy mężczyzna z siwą brodą, który unosząc z nosa grube okulary, przypatrywał się opakowaniu viacreme. – Tak silny, żeby murami Jerycha zatrzęsło, mówisz pan?
Zachwalałem towar, najlepiej jak umiałem.
– Taki orgazm to prawdziwy cymes.
– Nu, tak i zostaw pan kakije to informacji, a ja powim bosu i on jak zechce, to panu zadzwoni.
Minąłem kilka biur podróży, w których zachęcano do odwiedzenia Jerozolimy jako niepowtarzalnej okazji podróży do swoich korzeni, a po kilkunastu krokach znalazłem się już w innej sferze wpływów, choć i tutaj plakaty w biurach turystycznych o orientalnych nazwach zachęcały do odwiedzin w Jerozolimie. Ale zapewne chodziło o stronę Jerozolimy leżącą na innym brzegu.
Mając w torbie kilkanaście próbek cudu natury, który mógłby uszczęśliwić nawet najbardziej oporne niewiasty, wierzyłem, że zrobię tu dobry interes. Pierwsze próby nie były udane. Trafiłem na przykład do wypożyczalni kaset wideo prowadzonej przez dwóch Afgańczyków. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało, że są islamskimi fundamentalistami. Gdy zacząłem wyjaśniać, na czym polega wspaniałość produktu i w jaki sposób należy go stosować, przekonałem się, że dotknąłem ich do głębi. Podobno sponiewierałem ich najtkliwsze uczucia religijne.
Nie będę przytaczał szczegółowo dialogu, który wówczas miał miejsce, w każdym razie tylko zmysł orientacji i szybkie nogi uchroniły mnie od sponiewierania mojej grzesznej powierzchowności. Przynajmniej teraz wiem, że kobieta w islamie nie ma prawa do rozkoszy.
W innych dzielnicach Chicago poszło mi lepiej. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni okazywali spore zainteresowanie i choć wynik handlowy nie był zbyt imponujący, przynajmniej moja cielesność nie była narażona na uszczerbek.
*
Znajomego księdza zapytałem, co Pismo Święte mówi o odczuwaniu orgazmu przez chrześcijanki, ale udzielił mi wymijającej odpowiedzi. Zakończył swój nieco zagmatwany wywód stwierdzeniem, że każdy ma prawo do szczęścia i powinien je budować, bo po to stworzył nas Bóg.
– Byleby nie wyrządzać krzywdy innym – zastrzegł.
Najważniejsze, że wprost nie potępił orgazmu, choć widziałem, że cała rozmowa była mu nie w smak.
Następnej niedzieli ze stertą ulotek znalazłem się pod jednym z kościołów odwiedzanych przez Polonusów. Gdy po mszy tłum zaczął wylewać się z przepastnego wnętrza świątyni, ustawiłem się wśród innych osób z reklamami różnych fundacji, koncertów i przedsięwzięć. Przechodzący parafianie sami wyciągali ręce po moje informacje, niektórzy z uśmiechem, inni odruchowo. Z reguły nikt ich nie czytał od razu. Paniom po osiemdziesiątce nie wciskałem papierów na siłę, ale dwie same się upomniały. Ameryka to jednak kraj pełnej demokracji i nie wypada kogokolwiek dyskryminować ze względu na wiek.
Zatrzymały się przy mnie dwie młode dziewczyny, jak się okazało

studentki farmacji z Polski,

które w Chicago spędzają właśnie wakacje. Zarzuciły mnie szczegółowymi pytaniami z dziedziny biochemii i fizjologii. Jedna z nich, nerwowa brunetka z niebieskimi oczami, chciała koniecznie wiedzieć, czy kobieta, która dotąd nie odczuwała orgazmu, po zastosowaniu viacreme ma szansę wreszcie go osiągnąć.
Podałem jej opakowanie.
– Niech pani pozwoli wypróbować osobie, o którą chodzi.
Zadzwoniła nazajutrz. Była odprężona i jakby rozleniwiona. Mówiła powoli, rozciągając sylaby.
– Wie pan, po tym to i chłop właściwie już specjalnie nie jest potrzebny…
Zmartwiłem się. Przecież nie o to chodziło…
*
Jakiś czas później były urodziny jednej z moich znajomych. Po złożeniu życzeń podsunąłem M. dyskretnie kopertę z produktem i ulotką. Kilka dni później zatelefonowała do mnie z samego rana.
– Potrzebuję tego więcej – usłyszałem jej zdecydowany ton.
– Ile?
– A ile możesz mi tego załatwić?
– Praktycznie każdą ilość.
Na początek zamówiła pół tuzina opakowań. Przyszedł po nie jej mąż.
– Stary, dzięki temu – pokazał na kartonik – odzyskałem wiarę we własne możliwości. Po 15 latach było nam już ze sobą trochę nudno, wiesz, jak to jest… I nagle – olśnienie. Nie poznaję własnej żony. Jakby inny duch w nią wstąpił. Dawniej trudno ją było namówić na takie krotochwile, teraz to ona wszystko aranżuje. Aż się boję…
– Czego?
– Że jak tak dalej pójdzie, to sam będę musiał zacząć stosować…
– Co takiego?!
– No… Męską wersję specyfiku.
Przy wyjściu dodał:
– Ty wiesz, że ona już w ogóle się ze mną nie kłóci? Patrz, zwykły krem, a tyle może.
Kilka dni później odebrałem telefon od znajomej M.
– Mówi K. Rozmawiałam z M. i dowiedziałam się, że ma pan specjalną maść na poprawę… humoru.
– Można to i tak nazwać.
– Wie pan, to nie dla mnie… – zaczęła pośpiesznie.
– To pani sprawa. Ja to tylko sprzedaję i nie wchodzę w prywatne sprawy moich klientów.
– Może to i lepiej. Chciałabym na początek dwa opakowania, do spróbowania…
Gdy w drzwiach podawałem jej paczuszkę, zobaczyłem 45-letnią, zaniedbaną kobietę, która sprawiała wrażenie, że chce jak najszybciej zakończyć rozmowę. Byłem przekonany, że nie zadzwoni nigdy więcej. Tymczasem tydzień później odezwała się ponownie.
– Ile jest w całym opakowaniu?
– Dwanaście…
– Biorę!
Poinstruowałem ją, że zawartość jednej poduszeczki może starczyć na trzy, a nawet cztery razy. Tymczasem po dwóch tygodniach odezwała się znowu.
– Wie pan, ale ja stosuję to… na co dzień…
– Nie rozumiem.
– No… Przed wyjściem do pracy, podczas przerwy na lunch, czasami zwyczajnie, w ciągu dnia, bez specjalnej okazji…
Gdy zobaczyłem ją, kiedy odbierała

kolejną partię towaru,

nie poznałem jej. Starannie uczesana, z delikatnym makijażem, dyskretnie elegancka. Śmiało patrzyła w oczy.
– Czuję się inaczej niż dawniej. Zyskałam pełniejszą świadomość własnego ciała. Jest mi lepiej z samą sobą. Czuję się pewniej. Mimo iż zawsze byłam nieśmiała, teraz jakoś odważniej nawiązuję kontakty z mężczyznami. Nie chodzi o to, by ich prowokować, bo nie pójdę do łóżka z pierwszym lepszym, ale zaczynam wiedzieć, czego pragnę jako kobieta. Dowiaduję się o sobie sporo nowych rzeczy, o których nie myślałam przez 45 lat. Wiem, że są mężczyźni, którzy mieliby na mnie ochotę. Dawniej bałam się ich odważnych spojrzeń. Dziś są one tylko obietnicą tego, czego mogłabym doznać w ich ramionach. Obudziła się wreszcie moja prawdziwa kobiecość. Odkrywam swoje ciało. Odrzuciłam spodnie, w których biegałam przez ostatnie 20 lat. Zmieniłam fryzurę, zaczęłam nosić spódnice i to nawet takie przed kolana, bo okazuje się, że całkiem spokojnie mogę jeszcze pokazywać nogi. Zaczęłam nosić bieliznę sexy, buty na obcasie, pończochy. Mężczyźni oglądają się za mną. Nie chcę się chwalić, ale miałam okazję przekonać się, że ten „atomowy” orgazm, o którym tyle czytałam, naprawdę istnieje.
*
Stałe klientki czasem coś o sobie powiedzą. Rzadziej w oczy, częściej przez telefon, gdy zamawiają kolejną porcję kremu. Jedna z nich sama zaczęła o sobie opowiadać.
– Miałam dwóch mężów. Zdradzali mnie, ponieważ nie dawałam im tego, czego pragnęli. Mając 40 lat, nie bardzo wiedziałam, co kobieta może mieć ze współżycia. Oczywiście, naczytałam się różnych historii, ale pozostawały one dla mnie wciąż w sferze fantazji. A już zwierzenia o wielokrotnych orgazmach odkładałam między bujdy. Po tym, jak zostawił mnie drugi mąż, miałam przyjaciela. Nasze kontakty były sporadyczne i jakoś to wystarczało. Wiedziałam, że on chciałby, aby były częstsze, ale nie nalegał, a mnie było z tym wygodnie.
Gdy koleżanka opowiedziała mi o cudownym środku, nie chciałam wierzyć. Jednak zaciekawiło mnie to na tyle, że postanowiłam spróbować. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To było wprost niepojęte. Mój przyjaciel nie jest jakimś supermenem, ale pod wpływem jego dotyku zaczęło się ze mną dziać coś niesamowitego. Nie umiem tego opowiedzieć. To tak, jakby się przekraczało jakąś granicę, jakby wchodziło się w inny wymiar. Pod wpływem kremu, może też specyficznej sytuacji, jaka się między nami wywiązała (on nie wiedział, że stosuję krem, poza tym jak nigdy dotąd to ja sprowokowałam seks),

poczułam, że odpływam…

A potem to był jeden wielki orgazm, który jakby nigdy się nie kończył…
*
V. zawsze lubiła łóżko.
– Pierwszy raz orgazm przeżyłam w ramionach mojego chłopca, jeszcze podczas nauki w liceum. Byliśmy w ostatniej klasie. Nie miałam zbyt wielu mężczyzn, ale z każdym z nich odczuwałam satysfakcję seksualną. Wiem, że jeśli kobieta jest w stanie przeżyć orgazm, a do tego wielokrotny, mężczyzna czuje się dowartościowany. Jestem mężatką od ośmiu lat. Mamy pięcioletnią córeczkę. Do tej pory współżyliśmy raz, czasem dwa razy w tygodniu. Gdy dowiedziałam się o viacreme, postanowiłam go zastosować. Z czystej ciekawości. Interesowało mnie, czego dzięki kremowi mogę doznać ponad to, co przeżywam zazwyczaj.
– I co?
– Początkowo poczułam miłe ciepło i narastające podniecenie, ale inne niż zazwyczaj. Ani lepsze, ani gorsze, po prostu to było coś innego. Gdy wydawało mi się, że orgazm powinien nastąpić, zapadałam się coraz bardziej w siebie, coraz bardziej bezbronna wobec tego, co już dawno powinnam czuć… Uczucie, które mnie ogarniało, było coraz mocniejsze, ale wciąż nie mogłam przekroczyć tej bariery… A potem poczułam coś, czego nie umiem nazwać…

Nie straciłam świadomości,

bo wiem, co się wokół mnie działo. Ale jednocześnie było to tak nierzeczywiste, jakby działo się w innym świecie. Tak jakbym wpadła w czarną dziurę, czarny tunel, który nie ma końca… Następnego dnia, gdy obudziłam się rano, pomyślałam, że chciałabym przeżyć to jeszcze raz, jeszcze wiele razy.
– A co z mężem?
– On jest bardzo dobry dla mnie. Zawsze był. Ale teraz po prostu nosi mnie na rękach.
*
Dzięki viacreme na lepsze zmieniło się także życie małżeńskie D.
– Mąż oglądał się za innymi. Było mi przykro, ale patrzyłam na to przez palce. Nie miałam innego wyjścia. Cóż może kobieta w takiej sytuacji? Dawniej wydawało mi się, że niewiele. Albo fochy i awantury, albo cierpienie pod maską obojętności. Współżycie nie fascynowało mnie za bardzo. Było typowe i sztampowe. Udawałam, że coś przeżywam. Po to, by zrobić mężowi przyjemność… Potem zaczęło mnie to męczyć, więc zaczęłam go unikać. Mąż był natarczywy. Aby go zniechęcić, przestałam udawać. I to był błąd. Mąż uznał, że przestał mnie satysfakcjonować. Bałam mu się wyznać, że nigdy nie dawał mi satysfakcji. Sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. W końcu doszło do tego, że mąż zaczął sypiać w drugiej sypialni. Zaczęłam odczuwać stany depresyjne. Ktoś mi powiedział, iż to dlatego, że nie uprawiam seksu. Pojawiły się kłopoty w pracy, potem także towarzyskie. Kiedyś zaczęłam rozmawiać z mężem na ten temat, ale okazało się, że nie mamy już takiego kontaktu jak dawniej. Jego to nie obchodziło. Kilka drobiazgów zdradziło mi, że on się chyba z kimś widuje. Częściej niż zwykle wychodził z domu. Wracał późno w nocy, a nie pił alkoholu. Nie chciał nic mówić o swoich eskapadach. Jednocześnie stał się jakiś daleki, drażliwy… Poczułam się stara, mimo że mam dopiero 41 lat i ogarnęło mnie uczucie, jakby to, co w życiu najważniejsze, było już poza mną.
Jedna z moich koleżanek, która jest na bieżąco z wszelkiego typu nowinkami ziołowymi, nabyła preparat będący odpowiednikiem viagry. To, co opowiadała o swoich wrażeniach, złożyłam na karb fantazji. Po prostu niestworzone historie… Ale któregoś dnia pomyślałam: co mi szkodzi spróbować? Postanowiłam, że nabędę ten środek. Przeglądając „Express”, zobaczyłam niewielkie ogłoszenie. Miało być dyskretnie. To mi najbardziej odpowiadało, bo po co obnosić się ze swoimi intymnymi sprawami… Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach mojego mieszkania stanął mężczyzna. Na szczęście okazało się, że to tylko posłaniec, który nie wiedział, co przynosi. Najpierw spróbowałam sama. Efekt był na tyle interesujący, że postanowiłam w te „eksperymenty” wciągnąć męża. Nie mógł się nadziwić mojej nagłej odmianie. Na początku był jak z drewna, jakby się mnie wstydził. Ten rok, kiedy nie byliśmy ze sobą, bardzo nas od siebie oddalił. Teraz jest zupełnie inaczej. Mąż ponownie zobaczył we mnie kobietę. Czasem żartuje, że jest ciekaw, który z jego przechwalających się kolegów tak mnie rozbudził… „Orgazm, mała rzecz, a cieszy”, mawia. Nie wychodzi już wieczorami z domu. Twierdzi, że mnie pilnuje.
*
Gdy pierwsza partia towaru rozeszła się, zaraz zamówiłem następną. Z tą poszło już dużo szybciej, więc zwiększyłem zamówienia. Powoli rośnie dochód i obrót. A co najważniejsze, zaczęło przybywać zadowolonych klientów. Okazało się także, że Polacy potrafią bez wstydu rozmawiać o swoich problemach erotycznych i nazywać to, czego pragną. Jak widać – same plusy.


Autor jest publicystą prasy polonijnej w Chicago

Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy