Vlad is not dead

Vlad is not dead

Leży, udaje truchło, a wokół niego roi się od antropologów, kulturoznawców, historyków i krytyków filmowych. „Dokądkolwiek pójdziemy, będzie zawsze szedł za nami”, napisał o wampirze Aleksander Dumas. Miał na myśli uniwersalny i wyjątkowo żywotny przesąd, który od stuleci przemawia do masowej wyobraźni jako coś w rodzaju operowego mitu, przegiętego literackiego toposu. Dlaczego to właśnie „Dracula” Brama Stokera jest jednym z najchętniej adaptowanych horrorów wszech czasów? Od kultowego „Nosferatu. Symfonia grozy” – jednego z najważniejszych filmów niemieckiego ekspresjonizmu w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua, przez „Draculę” Francisa Forda Coppoli – najbardziej stylowy horror lat 90., aż po miniserial „Dracula”, który w ostatnich dniach wzbudza kontrowersje wśród odbiorców platformy Netflix.

O tym kulturowym fenomenie powstały niezliczone naukowe opracowania. Na polskim gruncie jednym z najważniejszych jest oczywiście „Wampir. Biografia symboliczna” Marii Janion. Autorka bada nie tylko elementy folkloru i XIX-wiecznej kultury masowej, ale również XX-wieczny pop i kulturę wysoką, w której Nosferatu ma istotne miejsce. Nie zawsze bowiem przejawia się w formie „kiczowatej straszności”, jaką znamy z telewizyjnych produkcji klasy C, gdzie obok „Zabójczych ryjówek” i tureckich „Gwiezdnych wojen” zawsze znajdzie się jakiś wampir.

Netflixowy „Dracula” jest postmodernistycznym tyglem, w którym znalazło się miejsce i dla fanów kampowych figli, uprawianych z pozycji dystansu, i dla wielbicieli gore (pełna śluzu scena, w której z brzucha wilka wyłania się malowniczy płód wampira), i dla normalsów, pragnących przy wieczornej „zamule” odpocząć po nużącym dniu w pracy. Reżyserzy poukrywali w ramach konwencji mnóstwo żartów, jednym z nich jest zresztą sam casting – tytułowego Draculę gra tu Claes Bang. Jego poprzednią rolą, która przebiła się do masowej wyobraźni, była kapitalna kreacja szwedzkiego dyrektora muzeum sztuki współczesnej w dramacie satyrycznym „The Square” (Złota Palma w Cannes). Nieco zagubiony w gombrowiczowskim świecie muzealników i kuratorów Christian teraz staje się wygłodniałym badaczem nowego świata jako Dracula.

Tym razem ukryte zwykle w gotycyzmach wątki queerowe zostały ujawnione i ograne. Dracula nazywa filmowego Jonathana swoją oblubienicą. A w scenach na statku (w powieści Stokera to najmniej udany fragment) rozkochuje w sobie nie tylko piękną arystokratkę, ale także jej młodego męża. W awanturniczej, odkrywczej książce „Gotycyzm – modernistyczny sobowtór odmieńca” Piotr Sobolczyk pisze, że gotycyzm jest przesiąknięty seksualnością, która w połączeniu z agresją i terrorem daje obraz praktyk sadomasochistycznych („Zawieszenie – a także krzyż jako utensylium – przynależą wszak do praktyk S/M”). Natomiast queerowy potencjał kina czy literatury grozy polega na pęknięciu normatywnej narracji. Tam, gdzie jest miejsce dla innego, istnieje dla queeru większa możliwość utożsamienia/identyfikacji. I jeszcze jedno: kino grozy, więc również nasz nieśmiertelny Dracula, to triumf zasady przyjemności nad zasadą rzeczywistości.

Może czas dowartościować konwencję gotycką, która zawsze uchodziła za brzydszą siostrę konwencji realistycznej? Ta ostatnia jest przecież co najmniej tak samo umowna, a o wiele bardziej mieszczańska, silniej znormalizowana. Poza tym ostatecznie wszyscy w przewrotny sposób sympatyzujemy z tymi, którzy są zbyt niecierpliwi, żeby czekać na zmartwychwstanie. W końcu to oni sprawiają, że śmierć staje się czymś progresywnym, a upiory oscylujące między życiem a śmiercią wydają się nam samotne i zagubione. Niektóre walczą z własną zachłannością tak samo jak my, kiedy stoimy wieczorem u wrót bajecznej lodówki.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy