W czterech ścianach

Już od paru lat w działaniach policji funkcjonuje ”niebieska karta”. Pomysł był taki – maltretowana kobieta wzywa dzielnicowego. Ten jej zeznania zapisuje na niebieskiej stronie, co oznacza ekspresowe załatwienie sprawy, tak, by facet nie zdążył wykończyć ofiary, z którą śpi w jednym łóżku. 'Niebieska karta’ miała też określić przemoc jako zjawisko występujące w tzw. dobrych domach. Żeby kogoś dręczyć, niekoniecznie trzeba pić wino marki „Wino”.

By życie ofiary uczynić choć trochę bardziej godnym, wyszkolono parę funkcjonariuszek, które z większym taktem niż ich koledzy zbierałyby zeznania. To miał być początek.

I cóż się okazało? Dziś ze statystyk policyjnych wynika, że coraz mniej jest przemocy w rodzinie. Pracownicy „Niebieskiej Linii”, telefonu zaufania dla kobiet, ci, którzy ”niebieską kartę” wymyślili, byli mile zaskoczeni, chociaż ich telefon nadal urywał się od rozpaczy. Jednak po bliższym przyjrzeniu się statystyce okazało się, że po prostu policjanci robią wszystko, by ”zdarzenia domowego” nie kwalifikować jako przemocy w rodzinie. Robią notatkę o „zakłócaniu porządku domowego” i odjeżdżają. Nie ma „niebieskiej karty”, nie ma przemocy.

Opór policji nie bierze się znikąd. Karykaturalne i obśmiewane wystąpienia osób publicznym nie są jednorazowe. Taka jest bardzo poważne polityka państwa od lat Policja tylko się do niej dostosowuje. Przemoc w rodzinie stała się najwstydliwszym tematem. Taka jest postawa wielu kobiet, także posłanek, które z najgłębszym przekonaniem mówią w Sejmie,

że rzecznik praw dziecka powinien zająć się prawami dziecka poczętego i że one nie czują się dyskryminowane, bo mężczyźni całują je w rękę.

Również w dokumencie zatytułowanym „Polityka prorodzinna rządu” nie znalazłam nic krzepiącego dla kobiet. Czytelnik najpierw potknie się o spis treści. Gdzie może być przemoc w rodzinie? Oczywiście, okazuje się, że w rozdziale ”Pomoc rodzinie zagrożonej dysfunkcjami”, w którym pisze się głównie o biedzie, a na marginesie, jak na to zasługuje, o przemocy. Najpierw jest o tym, że pomagać należałoby „w domach zainteresowanych – na wzór pracy lekarza rodzinnego”. Rzeczywiście, policjant ma coś wspólnego z lekarzem rodzinnym. Gdy jest potrzebny, też go nie ma. „Uzupełnieniem takiej działalności byłyby nowo powołane placówki dla matek z dziećmi uciekającymi przed przemocą domową” –

piszą autorzy programu. W tym nudnym zdaniu zdumiewają dwie rzeczy – po pierwsze, okazuje się, że trzeba mieć dziecko, równie bite, by dostać się do takiego domu. Samotna, bita – to za mało. Tylko macierzyństwo jest przepustką. Po drugie rząd chce otwierać placówki, które dzięki zahamowaniu przez ten sam rząd programu „Przeciw przemocy” w ogóle nie powstały.

A co teraz, już, rząd oferuje bitym kobietom? By znaleźć odpowiedź na to pytanie, powędrowałam do rozdziału XI „Ochrona prawna rodzin”. Znalazłam tam wytłumaczenie, że mąż przestanie katować żonę. gdy ona wystąpi o separację.

 

Wydanie: 09/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy