W kącie z chochlą

W kącie z chochlą

Fotograf miał przyjść w południe, wysprzątałam mieszkanie. Krytycznym okiem zerknęłam na półki – należy ukryć drobnomieszczańskie pamiątki. Obrazek od mamy „Anioł strzegący domowego ogniska” w szufladzie, wydruk z tęczowym Chrystusikiem z komunii syna odwrócony, jakby miał karę. Podarowana przez przyjaciół czerwona szklana kura ukryta w szafce między garnkami. Zostawiłam cerkiewny krzyż, wielkiego Buddę i chanukiję, niechże będzie ekumenicznie. Na koniec jeszcze pożegnanie z pleśniejącym kaktusem i jakąś trawą z Ikei. Tak to jest, jak się patrzy „zewnętrznym” okiem. Patrzenie „zewnętrznym” okiem zawsze skutkuje czystkami. No ale pamiątki – one mają inną aksjologię, inny status poza estetyką. Dlatego tu są. Na koniec pośpieszny look w lustro – musi być naturalnie, bez przebrania. Dom to dom i wszyscy wiedzą, że nie paraduje się tu na wysokich obcasach, w oparach Diora. W chmurę Diora i tak wkradłyby się słodki, mdły odorek psa i kuchenna cebulka.

W południe fotograf wchodzi. On też rzuca „zewnętrznym” okiem i widzę, jak to oko mu wyłazi, a artystyczna wizja już świta. – Nie będziemy konwencjonalni, że jak pisarka, to na tle książek. Nie będziemy odwalali takiego badziewia. Weźmy na przykład… – myśli głośno, a ja zdrętwiała ze strachu widzę, że otwiera szufladę. Zaraz natknie się na czerwoną kurę! Zaraz natknie się na anioła domowego ogniska! Na razie grzebie w widelcach, łyżkach, triumfalnie dobywa chochli i wznosi ją ponad głowami widzów (tzn. ponad moją i psa mego głową). – Chochla – trafnie nazywa przedmiot i kontynuuje: – To będzie taki flirt z rolą, zabawy w kuchni. Pani z tą chochlą (tu podaje mi chochlę) i ja zdjęcia przez chochlę zrobię. Tzn. przedmiot na pierwszym planie. Z tyłu pani: rozpuszczone włosy, niedbała poza, domowa intymność.

Uśmiecham się kwaśno, choć jeszcze przymilnie. Przymilny uśmiech pomaga, kiedy się komuś odmawia. – Nie, nie, wolałabym bez chochli. – Aaaa, feministka – fotograf robi zgryźliwą minę. – Po prostu nie chcę mieć zdjęcia z chochlą – tłumaczę i siadam na krześle obrażona. Jesteśmy w impasie, ale przecież ma tu się odbyć wymiana dóbr: on chce zarobić, ja chcę mieć dobre zdjęcie. Robię więc herbatę, pan patrzy przez okno: – A może skulona? W kącie pokoju. Jakby przestraszona. I zdjęcie od góry. Pani się jakby broni przed czymś, podnosi ręce i robi taką wystraszoną minę…

Teraz z kolei zaczynam się śmiać. Czuję, że to wredne. Wredny, protekcjonalny śmiech. Ale co robić? Wyobraziłam sobie te fotografie w gazecie: najpierw sesja z chochlą, kuchenne pozy pełne łagodnego uśmiechu, może papryczka w ręku, żeby był koloryt, może banan, żeby było odważnie. A potem oczyma wyobraźni widzę tę drugą serię: skulona raz w jednym, raz w drugim kącie mieszkania, patrząca z dołu z przerażoną miną w stylu: „Proszę pani! Ja już nie będę! Proszę pani, to nie ja!”. Robi się śmiesznie, pan też się rozluźnia. Nie mam do niego żalu. Pamiętam kolegia w gazetach i co mówiono o zdjęciach: że mają być dynamiczne. Te wszystkie zdjęcia Jana Miodka, kiedy ma uniesione w górę ręce i ekspresyjną minę (pewnie tłumaczy, czym się różni synekdocha od metonimii), do dzisiaj pojawiają się w prasie.

– To może chociaż, jak pani je – fotograf poddaje się, składa broń. Mówi to niepewnie, spuszczając oczy. Zgoda. Kładę na talerzu chleb i pomidory, ser i trochę bazylii. Stawiam obok kubek z kawą i zaczynam jeść. Staram się nie wyglądać jak chomik, więc dzielę z ustach jedzenie na dwie równe porcyjki i przeżuwam sumiennie, patrząc jednocześnie w obiektyw. Wiem, że wyglądam kretyńsko, i żądam przejrzenia fot w cyfrówce. U wargi wisi mi skórka pomidora, jedno lśniące ziarenko przykleiło się do policzka. O! Aparat uchwycił ząb – wystaje z gęby jak ciało obce. Cudownie. Zaczynam się wstydzić i twarz oblewa mi rumieniec. Wstydzę się na zapas, wyobrażając sobie telefon od przyjaciela („Ojej, a co oni ci zrobili?”), od przyjaciółki („Ale przynajmniej miałaś dobre włosy”), od matki („I tak cię kochamy, córuniu”). Stawiam na szantaż emocjonalny i kończę przy półce. Tak, tak, tej z książkami. Trudno. Nie będzie „kreatywnej” fotografii. Nuda i przewidywalność. Chociaż? Na zdjęciach mam dziwnie czerwone oczy. Czy to zapalenie spojówek? – Jakby kac – cieszy się pan – będzie chociaż trochę dekadencko.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy