Wakacje na traktorze

Wakacje na traktorze

W podlaskiej gminie Zbójna mieszka ok. 700 dzieci. Na kolonie wyjechało kilkanaścioro

– Co to jest?
– Stara pompa od opryskiwacza.
– W co najbardziej lubisz się bawić?
– Grać w piłkę.
– A jakie masz marzenia?
– Nie wiem.
– Co robisz najczęściej?
– Nic.
Dziesięciolatek ze wsi Kuzie zwięźle odpowiada na pytania. Podobnie ucina rozmowę wielu tutejszych chłopców.
To była przypadkowa podróż. Nie szukałam skrajnej nędzy, interwencyjnych przypadków, chwytających za serce scenariuszy. Chciałam zobaczyć tegoroczne lato przeciętnego wiejskiego dziecka. Zaznaczyłam na chybił trafił miejsce na mapie.

I woda, i piasek, i huśtawka
Na ciągnącej się przez zbójnowskie wioski asfaltowej ulicy prawie nie ma ruchu. Od czasu do czasu ciszę przerywa warkot przejeżdżającego samochodu, gdzieniegdzie na uboczu robi rwetes gromada rolników, ogorzałych od 40-stopniowych upałów, które tego lata towarzyszą żniwom. Pan Mietek ze wsi Popiołki każe dzieciakowi zatrzymać traktor i zaprasza mnie do obejścia. Skręcamy z asfaltu w polną drogę. – W naszej wsi nie ma dużo biedy – mówi. – Ja mam 20 hektarów. W Kuziach jest więcej drobiazgu. – Teraz przez wioski burze przeszły i wiele drzew się przewaliło, to pojechaliśmy z tatą gałęzie obciąć. Przyda się na opał – tłumaczy traktorzysta, 14-letni Artur. – Ale piłą bałeś się robić – żartuje ojciec. – Kiedyś bardziej pomagał, teraz idzie do gimnazjum i już mu się nie chce – dodaje i patrzy figlarnie na syna. – Nie bałem się, tylko pilarką tarczową nie chciałem się skaleczyć w nogę – rozsądnie odgryza się chłopiec. Artur już od piątego roku życia jeździ ciągnikiem. Umie obsłużyć każdą maszynę, ale najbardziej lubi siedzieć w tarpanie. Sześcioletni Kamil też pomagał nosić mniejsze pieńki na przyczepę. Na podwórku najchętniej bawi się rolniczymi maszynami i udaje, że majsterkuje jak dorosły. Siada u starszego brata na kolanach i kręci kierownicą. Chłopcy codziennie o 19 jeżdżą z ojcem do mleczarni z kankami. To taki stały punkt wakacyjnego dnia, który urozmaica czas. Można po drodze spotkać lecącego bociana i złapać się za guzik na szczęście, iść na lody do sklepu, pooglądać przejeżdżają-ce auta. – O 7 rano wozi tylko tata – mówi Artur. – Ale ja wstaję trochę wcześniej, bo jak rodzice idą krowy doić, trzeba małego „smerfa” przypilnować, żeby nie płakał, jak się obudzi – wskazuje na kędzierzawego blondynka, który raczkuje na progu. – Skwar taki, że nie idzie wytrzymać – ociera ręką pot z czoła gospodarz. Artur na te słowa biegnie przestawić pastuch, żeby krowy miały dostęp do wody.
W wiosce ma kolegów. Codziennie biegają na boisko, które trzy lata temu zrobili gospodarze. A co jeszcze się zdarzy tego lata? – Teraz jadę do cioci do Wizny, a potem do Zbójnej, do wujka. Może tydzień posiedzę, bo tam mam się z kim bawić – planuje mały.
– Nasze dzieci jeżdżą – mówi gospodyni. – Były i w Świętej Lipce, i w Gadzinowie, i nad morzem. – Jak pojechałem do Niemiec – chwali się ojciec – a chłopak nie miał na wycieczkę, wziął ten beczkowóz, pompę i ciągnik, przejechał przez wioski, kilka szamb wypompował sąsiadom, mamie oddał 20 zł za ropę, sobie wziął 80 i Warszawę za własne pieniądze zobaczył.
– One w lato mają wszystko – głaszcze po czuprynach chłopaków pan Mietek. – I woda, i piłka, i piasek, i huśtawka.
Mały Kamil leci do stodoły i wyciąga z siana szczeniaczki, jakby chciał poprzeć ojca, że jest z kim się bawić.
Robota goni
Przy drodze gospodarze młócą ręcznie pszenicę. – Kombajn by tu nie wjechał, bo za mały areał – tłumaczy mi Dawid. Na wakacje nie jedzie nigdzie, ale był już z klasą w Olsztynie, Warszawie i Ostródzie. Nawet płynął statkiem. Dobrze, że ma brata, bo zawsze jest z kim piłkę pokopać. Wieczorami najbardziej lubią karmić trawą króliki. Chłopcy są na polu, żeby rodzice mieli ich na oku. Nie muszą pracować. Co innego Niemce. – Jedź pani do nich. Tam dwanaścioro pociech. Opowiedzą, jak dla niektórych wygląda lato na wsi.
Na półtorahektarowej podmokłej łące uwija się potomstwo pana Niemca. – Moje w wakacje mają siano. Teraz są żniwa. Razem robi siedmioro, a zaraz reszta przyjdzie – gospodarz spogląda na drogę. – Tamten, co za koniem zasuwa z grabiarką, ma 13 lat i teraz pójdzie do szkoły do Zbójnej. Dwie córki zaczną pierwszą klasę. A ten, co siedzi na grabiarce, ma dopiero sześć lat – pokazuje palcem dzieci porozrzucane po polu.
– Inni nie mają tak ciężko – wzrusza się ojciec. – Ja bym ich puścił gdzieś, gdyby było za co. Ale robota zawsze jest. Jak pograbi tu, to musi popaść krowy, bo my z mleka żyjemy.
– A gdzie chciałbyś pojechać? – pytam 13-letniego Darka. – Nie wiem. Czasem jeżdżę do babki, 35 km za lasem.
– Marzysz o czymś? – Pojeździłbym na ciągniku… Lecę do roboty – przerywa zamyślenie Darek. Wie, że nie ma co marzyć, jak robota goni.
Agatka w płóciennej sukience przerywa na chwilę układanie siana w kopkę. W tamtym roku była w Augustowie, bo pani z gminy załatwiła. Ale to musi wystarczyć na to lato. – Zostanę na polu, do której będzie potrzeba – mówi cichutko i ucieka, bo mama została sama przy kopce. Agatka nie traktuje tego, że w wakacje pomaga rodzicom, jak wyrzeczenia. Tak po prostu trzeba.
Choć Darek codziennie wstaje o 7 rano, ma dużo siły na latanie za piłką wieczorem. Wczoraj grał prawie do nocy. Za domem zrobił swoje własne boisko: – Jak? Normalnie! Bramki postawiłem z drewna, siatkę upletliśmy z bratem ze sznurka, a linie wysypałem wapnem. Chłopaków z dziesięciu przychodzi z wioski! – ożywia się.
– Pani, co innego dzieci z miasta, a co innego nasze – mówi kobieta wioząca na rowerku małą dziewczynkę i worek z kartoflami.
Połowa gminy Zbójna to bujne lasy kurpiowskiej puszczy. Dzieciaki się cieszą, bo bardzo w tym roku obrodziły jagody. – Można wyciągnąć ok. 10 zł dziennie – mówi Kasia, którą spotykam z wiaderkiem. Kasia ma 12 lat. W tym roku zarobiła już 200 zł. Kupi sobie za to podręczniki, buty i nowe ubranie do szkoły. Ma swój sposób na zbieranie: – Zrywam jagódki do małego kubeczka, potem przesypuję do słoika, a dopiero na końcu do wiaderka. Tak szybciej zakrywa się dno. Moja mama zbiera wolniej, bo trzeba mieć zwinne ręce. Najlepiej chodzić od godz. 8 do 17 – radzi.
– My tam lubimy las – mówią umorusani chłopcy na rowerach. – Robimy sobie różne zawody, np. kto głośniej krzyknie, kto wejdzie wyżej na drzewo, kto lepiej się ukryje – wyliczają z przejęciem. – Dziewczyny są mniej odważne, bo najbardziej lubią bawić się w sklep na przystanku. Sprzedają sobie listki, gałęzie i kamienie.

Tu dzieci nikt nie wysyła
Większość dzieci sama organizuje sobie czas lub wyjeżdża do cioć, babć i kuzynów w sąsiednich wioskach. Tylko szesnaścioro z kółka folklorystycznego wyjechało na tygodniowy pobyt do zaprzyjaźnionej gminy na Litwie. Dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury dostała na ten cel 6 tys. zł z Urzędu Marszałkowskiego, resztę wychodziła u sponsorów, a gmina dała swój szkolny autobus.
– Zdecydowana większość nie wyjeżdża nigdzie, bo rodzice po prostu nie mają pieniędzy – rozkłada ręce wójt gminy Zbójna, Zenon Białobrzeski. – Poza świetlicami, udostępnianiem sal gimnastycznych w szkołach czy trzydniowymi biwakami, które pod koniec roku organizuje harcerstwo, trudno gminie sfinansować letni wyjazd dla dzieci. Czasem uda się wysłać gdzieś grupkę dzieci z rodzin patologicznych lub wyjątkowo biednych. Ale jest ich kilkoro, bo wyjazd jednego kosztuje ok. 600 zł. Często trzeba kupić im tenisówki i piżamy, żeby nie czuły się gorsze.
– A mnie stać było na wysłanie dzieciaka – wtrąca się jeden z urzędników – ale szkoła nie miała żadnej oferty, bo nie było chętnych, żeby zorganizować grupę. Zresztą tu nikt nie wysyła. Ludzie siedzą na miejscu.
A praca? – To już nie te czasy, kiedy dzieci ciężko pracowały w polu. Pomagają jedynie przy zajęciach domowych, podwórkowych, opiekują się dziećmi, wyganiają krowy na łąki – tłumaczy wójt. Bardzo chwali się GOK:
– Nasz ośrodek żyje. Jak pani pójdzie, zobaczy, że jest ciasno. Jak ciasno, znaczy, że dobrze, bo chcą przychodzić.
Ale w ośrodku pusto. – To zła pora – tłumaczy instruktorka. – Niech pani przyjdzie wieczorem. Wtedy zlatują się te starsze, bo mają czas. W kawiarni grają na konsoli Play Station, w bilard (złotówka za żeton), gry planszowe lub siedzą przy stolikach i rozmawiają. Zawsze znajdą sobie zajęcie.
Chyba że mieszkają np. w Wyku, 8-10 km od GOK. To za daleko na przyjazd rowerem. – Zależy od rodziców, czy będą przywozić
– przytakuje instruktorka. Z Wyku jedną dziewczynkę podwożą. Poza tym są jeszcze w gminie dwie świetlice wiejskie, w Kuziach i Dobrymlesie.
Dziś, jak co tydzień, w Dobrymlesie jest dyskoteka (2 zł od osoby). Ale dziewczynki, które grają przy stoliku w Eurobiznes, nie idą na tańce. – A co będziecie robić? – Nie wiem. Może pozmywam albo upiekę biszkopt – wzrusza ramionami jedna. – Ja jestem z Kolna, 20 km stąd. To jest miasto. Tylko przyjechałam do babci – wyjaśnia koleżanka. – Pewnie wieczorem poczytam książkę o przygodach dziewczyny i chłopaka. Ma 120 stron. Nie pamiętam tytułu, bo zaczęłam ją już dawno.
– A na czym polega nuda?
– pytam.
– Na tym, że się siedzi i myśli, co by tu zrobić. Nie ma sklepów, tylko się je, śpi i chodzi – odpowiadają.
– Ale jest Pisa – krzyczy trójka dobrze zbudowanych 16-latków, którzy grają na komputerze. – Można iść nad rzekę, wykąpać się lub zrobić ognisko. Mnie tam do roboty nie gonią – mówi nonszalancko „Blacki” i wyjmuje z szuflady płytę hiphopową. Płyt jest w świetlicy tylko kilka, za to biblioteka spora. Ale książek dzieci raczej nie szukają.
Podlaska gmina Zbójna liczy ok. 700 dzieci. Na wakacje wyjechało kilkanaścioro.

 

Wydanie: 2002, 32/2002

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy