Walka o recepty

Walka o recepty

Jeżeli lek znajdzie się na liście refundacyjnej, firma zarobi miliony

Emocje sięgają zenitu. Ich natężenie wiąże się z 12 mld zł, bo tyle wart jest rocznie rynek leków w Polsce. Połowę płaci Fundusz Zdrowia, połowę sami dopłacamy. Do boju stanęły zachodnie kolosy, wspierane dramatycznymi apelami stowarzyszeń pacjentów, którzy chcą być leczeni tylko ich preparatami. Ale wreszcie zmobilizowali się także polscy producenci, jednak bez solidarności chorych, chcących płacić mniej za lekarstwa, ale tylko zachodnich firm.
Państwowymi nożyczkami, które kształtują rynek, jest lista refundacyjna. Nowa, zmieniona po raz pierwszy od kwietnia 2001 r., zacznie obowiązywać na początku grudnia.
Od wielu tygodni zmiany wywołują protesty firm zachodnich. Wskoczenie na listę oznacza zysk, wypadnięcie powoduje, że cena preparatu w aptece jest tak wysoka, iż nikt go nie kupi. Tymczasem nowa lista stawia sprawę jasno – markowe, zachodnie produkty trzeba zastąpić polskimi lub innymi, ale zawsze tańszymi odpowiednikami, tzw. generykami. Ale po pierwsze, musi wygasnąć patent na taki środek. Po drugie, lek wyprodukowany w Polsce według receptury markowego musi przejść wszelkie stadia rejestracji.
Paweł Żelewski, prezes Novartisu (szwajcarska firma) w Polsce, twierdzi, że leki odtwórcze nie zawsze są idealną kopią oryginału, dlatego w wielu krajach wprowadza się okres obserwacji. Prof. Jacek Spławiński, kierownik Zakładu Farmakologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, odpowiada, że każdy zarejestrowany generyk musi mieć za sobą tzw. badania równoważności. Oznacza to absolutną zgodność z oryginałem, a szczególnie stuprocentowe wchłanianie substancji czynnej, czyli tego, co leczy. – Gdyby takich wyników nie było, generyk nie byłby lekiem i można by go wyrzucić. Jeśli zaś badania zostają przeprowadzone, a w Polsce tak jest, nie potrzeba żadnego okresu „obserwacji” – tłumaczy prof. Spławiński.

Ten wstrętny generyk

Łatwiej zmienić listę niż mentalność pacjentów, przez lata instruowanych, że generyk to jakaś podejrzana podróbka. Temu utożsamianiu leków odtwórczych z falsyfikatami sprzyja nazewnictwo. Otóż nazwa leku jest zastrzeżona na zawsze, więc producent generyku musi zaproponować nową. – Pacjent zaś dość rozsądnie uważa, że pod inną nazwą nie może się kryć preparat, który mu dotychczas pomagał. Jest też przekonany, że generyk to lek stosowany w biednym państwie – mówi dr Tadeusz Szuba, ekspert ONZ, specjalista farmakoekonomiki. Tymczasem prawda jest inna. – Pod względem ilościowym w USA, Anglii, Danii i Niemczech leki odtwórcze stanowią ponad połowę rynku i wskaźnik ten stale rośnie. Ponieważ są dokładnymi odpowiednikami oryginalnych, wyniki leczenia są takie same – tłumaczy prof. Jacek Spławiński. Zdaniem specjalistów, szansą dla polskich pacjentów będą generyki kardiologiczne – imvaterol, amlozek, indapen, enarenal.
Choć listę leków refundowanych zgodnie z prawem można zmieniać dwa razy do roku, ślimaczono się z tą sprawą ponad dwa lata. Niezastąpienie specyfików markowych generycznymi powoduje konkretne straty. Z wyliczeń polskiego producenta, Adamedu (zachodnie koncerny podważają dane, twierdząc, że wyliczenia były robione w sposób korzystny dla strony polskiej), wynika, że na leki na nadciśnienie państwo wydało o 18 mln zł więcej, niż potrzeba. Z kolei na astmę – 36 mln. Na nowej liście zagraniczny formeterol (nazwa substancji, nie leku) został zastąpiony polskim formeterolem, tańszym o 20 zł.
Jak wyliczył Adamed, brak polskiego odpowiednika w leczeniu schizofrenii oznacza stratę 44 mln. Ten ostatni przypadek to wojna zypreksy (Eli Lilly) z polskim zolafrenem, którego producentem jest właśnie Adamed. Sprawa oparła się aż o sąd, gdyż zachodni producent twierdził, że Polacy nie mają prawa kopiować oryginału. Na razie wygrywa Adamed, jednak koncern zapowiada apelację. Sprawa jest ciekawa, bo naprzeciw siebie stanęły potężna firma Eli Lilly (istnieje od 1876 r., zatrudnia 43 tys. osób, jest m.in. twórcą słynnego prozacu) i mały producent Adamed – osiem lat istnienia i 351 pracowników.
Dziś sytuacja finansowa na liście leków refundowanych jest dla zypreksy niekorzystna. Zolafren będzie kosztował tak jak dotychczas 2,50 zł, ale cena zypreksy z dzisiejszych 45 zł wzrośnie do 130. Większość z 400 tys. chorych na schizofrenię bierze jeden z tych leków. I nie chce tego zmieniać. Władze i media są zasypywane rozpaczliwymi petycjami.
Innym sugestywnym przykładem jest insulina stosowana przez około 500 tys. chorych. Znowu refundacja będzie dopasowana do polskiego odpowiednika i znowu protestuje stowarzyszenie pacjentów, gdyż ci, którzy będą chcieli korzystać z insuliny zachodniej, dopłacą ok. 20 zł miesięcznie.
Na ile działaniami pacjentów diabetyków czy chorych na schizofrenię kieruje zwyczajna wiara w stosowany przez lata lek, na ile brak wiedzy o generyku, a na ile finansowe wpływy zachodnich koncernów? Można mieć nadzieję, że petycje pisane są tylko z lęku o własne zdrowie, szczególnie że w listach dominuje tonacja głębokiego przekonania, iż zmiany na liście to zagrożenie dla życia chorych. Trzeba też mieć nadzieję, że firmy nie manipulują pacjentami.
Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że konstruowanie listy nie polegało na mechanicznym zastępowaniu specyfików markowych generykami. – Przyjęto zasadę, że jeżeli lek importowany jest o 100% droższy od polskiego odpowiednika, nie znajdzie się w wykazie 2657 preparatów – tłumaczy rzeczniczka MZ, Agnieszka Gołąbek. -Następnie koncernom złożono propozycje obniżenia ceny. W 138 przypadkach lek wypadł z listy, bo producent nie zgodził się, ale 71 razy udało się ustalić nowe ceny. Pięć preparatów wypadło ze względów medycznych – to leki stosowane w hormonalnej terapii zastępczej. Zamiast nich są lepsze preparaty.
Negocjacje z firmami są już ciągłym wierceniem dziury w brzuchu. Walka o potężną kasę trwa i wcale nie skończy się 1 grudnia. Listy będą nowelizowane i zmieniane. Zmienia się kształt tortu, ale ciągle jest on cenny.

Skandaliczny brak nowości

Jako pierwszy wojnę koncernom wydał w 2002 r. ówczesny minister zdrowia, prof. Mariusz Łapiński. W kilkunastu wypadkach wygrał, choć bywały zwycięstwa rodem z czarnego humoru. Jeden z producentów, gdy zagrożono mu, że jego lek w ogóle wyleci z listy, łaskawie obniżył jego cenę w Polsce do tej obowiązującej w Unii.
Wymiernym efektem jego wojny było kilkaset milionów oszczędności bezcennych dla służby zdrowia. Poza tym, jak twierdzi, naruszył potężne lobby, które odwdzięczyło mu się kontratakiem. Skutecznym, bo prowadzącym do odejścia. Minister Łapiński publicznie opowiadał o negocjacjach z koncernami, chwalił obniżajacych ceny, krytykował nieugiętych. Upublicznił też informację o kierownictwie Stowarzyszenia Diabetyków. Wystąpiło ono o odznaczenia dla przedstawicieli firm farmaceutycznych, które kupiły chorym aparaty do mierzenia poziomu cukru.
Prof. Jacek Spławiński krótko ocenia nową listę refundacyjną – słuszna jest tendencja wypierania leków oryginalnych generykami, za to skandalem jest niewprowadzenie żadnych leków innowacyjnych. W ten sposób odcina się Polaków od najnowocześniejszej terapii. A taka sytuacja trwa już od pięciu lat. W dramatycznej sytuacji są chorzy na schizofrenię. W leczeniu tej choroby światowa medycyna zrobiła ogromny postęp. W Polsce jest on dostępny tylko na pełnopłatną receptę.
Właściwie ostatnią próbę, tuż przed dymisją, podjął min. Łapiński. Przedstawił wtedy listę 80 substancji stosowanych w nadciśnieniu, chorobach serca, astmie, jaskrze i cukrzycy. Choć nie wszystkie były medycznymi hitami, na pewno lista byłaby dziś bliższa standardom światowym.
Andrzej Tarasiewicz, koordynator zespołu ds. leków okrągłego stołu w Ministerstwie Zdrowia, ma nadzieję, że zaoszczędzone pieniądze resort jak najszybciej wyda na wprowadzenie na listę lekarstw bardzo drogich, ale ratujących życie. Jego zdaniem, zasady umieszczania środków na liście są ciągle niejasne. Powinniśmy skorzystać z doświadczeń innych krajów europejskich, które usuwają z listy leki o nieudowodnionej skuteczności terapeutycznej i współpracują z międzynarodowymi ośrodkami badającymi ceny tych samych leków w poszczególnych krajach. W Polsce, o czym świadczy wspomniany przykład z „walki Łapińskiego”, wiele najnowszych leków jest oferowanych po cenach wyższych niż w krajach zachodnich. Nie radzimy sobie z tym problemem, a zmowa cenowa producentów, czyli oferowanie produktów po wspólnej, uzgodnionej wysokiej cenie jest tylko tematem plotek. Właściwie jedynie sprawa erytropoetyny (podawanej w czasie dializ) stała się tematem urzędowego śledztwa. Przy okazji „ujawniono”, że jej cena w USA jest o połowę niższa niż u nas.
Lista, na którą wpisuje się generyki, a nie wprowadza się najnowocześniejszych terapii, jest kaleka. Kolejny związany z tym zarzut – jest oczywiście za krótka, choć i tak dłuższa od poprzedniej o 145 pozycji.
Ale co zrobić, by choć te pozytywne „generyczne” zmiany były stosowane? Oczywiście, wszystko zależy od tego, co będą zapisywać lekarze. Być może, warto skopiować szwedzki pomysł. Tam uchwalono w zeszłym roku ustawę, zgodnie z którą aptekarz ma obowiązek zaproponować tańszy odpowiednik, jeśli lekarz o nim „zapomniał”. Przydałoby się to wrażliwym polskim lekarzom, z których ponad połowa nie rozmawia z pacjentem o cenie leku.

 

Wydanie: 2003, 48/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy