Warchoły

Warchoły

Liderzy Prawa i Sprawiedliwości z domagających się podwyżek lekarzy robią sprzedajnych morderców w białych kitlach

W czerwcu 1976 r. popularność nad Wisłą zdobyło hasło „Potępiamy warchołów z Radomia i Ursusa”. Rządzący dziś Polską liderzy Prawa i Sprawiedliwości poszli dalej – z domagających się podwyżek lekarzy robią sprzedajnych morderców w białych kitlach! Do łask, jak za dawnych lat, wrócili oberprokuratorzy, specsłużby i policja.
System działa perfekcyjnie. Według CBOS, minister zdrowia, Zbigniew Religa, jest liderem kwietniowego sondażu zaufania do polityków; ufa mu 61% badanych. Na drugim miejscu uplasował się minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro – 58%. Ci panowie, stojący na pierwszej linii walki z rzeczywistymi i wyimaginowanymi patologiami w służbie zdrowia, podzielili role: Ziobro to „zły”, a Religa „dobry” policjant.

Za wszelką cenę

To, że w 2007 r. czeka nas strajk lekarzy, było jasne już rok temu, gdy związkowcom z OZZL udało się wywalczyć znaczące podwyżki płac. Rząd wpierw ustami ministra Dorna straszył „kamaszami”, potem obiecywał reformy, ustalał harmonogram prac, obiecywał konsultacje… lecz obok marchewki zadbał o grubą pałę, po którą właśnie sięgnął.
„Nikt więcej już przez tego pana życia nie zostanie pozbawiony”, oświadczył na słynnej konferencji prasowej minister Ziobro, komentując fakt zatrzymania przez oficerów Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mirosława G., ordynatora oddziału kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie. Lekarzowi postawiono 20 zarzutów – w tym najcięższy – zabójstwa. Prasa – zwłaszcza brukowa – miała używanie. Doktor Mirosław G. został właściwie skazany.
W listopadzie ub.r. pod zarzutem korupcji do aresztu trafił Zbigniew B., ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu. Zdaniem tygodnika „Wprost”, to fragment największej afery korupcyjnej w rodzimej służbie zdrowia. Dwa tygodnie temu, na polecenie prokuratury, policja zabezpieczyła dokumentację przetargową w 68 szpitalach. Podejrzanych jest blisko 300 osób – lekarzy i pracowników firm farmaceutycznych.
W tym kontekście mocno komentowany był fakt, że na przełomie marca i kwietnia – tuż przed publikacją „Wprost” – nagle stracili posady panowie Paweł i Mateusz Ż.
Paweł Ż. był dyrektorem generalnym firmy Novartis Polska, a Mateusz Ż. wysokim urzędnikiem Johnson & Johnson Poland. Prywatnie skoligaceni, panowie Ż. przez lata odgrywali niepoślednią rolę w branży farmaceutycznej. Smaczku sprawie dodawał fakt, że firma Johnson & Johnson znalazła się na celowniku śledczych. Podobne informacje krążą o firmie Novartis, która stanowczo temu zaprzecza.
Od miesięcy nie ma tygodnia, by policja, Centralne Biuro Śledcze lub inna służba nie wyciągały z mieszkania, gabinetu czy szpitalnego dyżuru jakiegoś medyka z zamiarem umieszczenia go w „areszcie wydobywczym”. To już nie są zdarzenia incydentalne – to regularne łowy!
Władza wie, że jeśli nie może „narodowi” zapewnić świadczeń na poziomie odpowiadającym standardom unijnym – musi dbać o igrzyska. Wie, że nikt nie stanie w obronie oskarżonych, bo lekarze cieszą się opinią ludzi zamożnych, rozbijających się drogimi samochodami, rozmiłowanych w wycieczkach na Bermudy, drogiej whisky i pozamałżeńskich romansach. O tym, że niektórzy z nich harują jak niewolnicy, lepiej nie wspominać.
Ten wizerunek wzmacniają popularne telewizyjne seriale z życia wyższych sfer medycznych, takie jak „Na dobre i na złe”, i tzw. prasa kobieca. Byłoby niewybaczalnym grzechem nie sięgnąć do owych skojarzeń w rozgrywce z potężną korporacją zawodową.
A przecież rok temu lekarze – i cała branża farmaceutyczna – mieli przedsmak tego, co ich czeka. Media ujawniły fakty sponsorowania alkoholowych wycieczek ginekologów promem do Kopenhagi. Miliony telewidzów podziwiały „taniec brzucha” w wykonaniu „nawalonego” tłustego konowała i święte oburzenie ministra Religi.
Światło dzienne ujrzały detale szkolenia, na którym przedstawiciele koncernu farmaceutycznego Roche studiowali tajniki „dociskania” lekarzy, by ordynowali pacjentom leki tej zacnej firmy. Śledztwa w obu tych sprawach trwają do dziś i końca ich nie widać. Lecz o to właśnie chodzi!
Poza tym politycy PiS byli pewni, że to nieistniejąca dziś koalicja „Teraz Zdrowie” sfinansowała strajk, który tak drogo kosztował ich rząd.
Obok Naczelnej Izby Lekarskiej i OZZL w „układzie” uczestniczyły zagraniczne koncerny farmaceutyczne skupione w Stowarzyszeniu Przedstawicieli Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych (SPIFF).
Mocno poobijany SPIFF zmienił rok temu szyld na Związek Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA, lecz mimo liftingu nie zyskał zaufania kierownictwa resortu zdrowia.
Doszło do tego, że ministerialni urzędnicy zaczęli się obawiać spotkań z przedstawicielami branży, bo takie kontakty mogły zostać uznane za „powiązania korupcyjne”!
Poza tym politycy PiS nieoficjalnie podkreślają zbyt bliskie – ich zdaniem – związki przedstawicieli koncernów farmaceutycznych z posłankami Platformy Obywatelskiej – Ewą Kopacz i Elżbietą Radziszewską. To oczywiste, że z tak potężnym „układem” trzeba walczyć wszelkimi metodami!

Wióry lecą…

Statystyki są bezlitosne. Zdaniem krajowego konsultanta ds. transplantologii, prof. Wojciecha Rowińskiego, jeśli tendencja się utrzyma, w tym roku w Polsce wykonanych będzie 600 przeszczepów mniej niż w roku 2006. A część pacjentów umrze. To skutek uboczny konferencji prasowej ministra Ziobry związanej z zatrzymaniem kardiochirurga Mirosława G.
Oliwy do ognia dolała też publikacja „Gazety Polskiej”, której autorzy dowodzili, iż siedmiu białostockich anestezjologów z Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego w Białymstoku wstrzykiwało pacjentom thiopental. Widmo lekarzy szkodników i osławionego pavulonu wróciło!
Lek miał służyć do uśmiercania ludzi w celu pobrania od nich narządów. Podstawą śledztwa prowadzonego w tej sprawie przez Prokuraturę Okręgową w Białymstoku było doniesienie jednego z lekarzy. Mimo iż śledczym dotychczas nie udało się zdobyć dowodów, minister zdrowia natychmiast powołał zespół ekspertów, który bada, czy z medycznego punktu widzenia były nieprawidłowości przy podawaniu thiopentalu.
Na początku marca br. „Dziennik” z kolei podał, że prokuratura bada, czy prof. Wiesław Jędrzejczak, krajowy konsultant ds. hematologii, szef Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie, nie naraził życia pacjenta, by sprawdzić w praktyce nową terapię. Zamiast przeszczepiać szpik kostny, profesor zdecydował się przeszczepić komórki macierzyste krwi pępowinowej. Ciężko chory na białaczkę Bartek Misiak zmarł. Eksperci powołani przez ministra Religę uznali, że prof. Jędrzejczak nie popełnił błędu lekarskiego. Właściwie zakończyło to sprawę, lecz czytelnicy gazet wiedzą swoje.
Czy wolno się dziwić, że w tej sytuacji lekarze, oskarżani, że są „łowcami narządów”, odmawiają uczestnictwa w procedurze orzekania śmierci mózgu? Opinia publiczna nie kojarzy tego z nagonką organizowaną i firmowaną przez rząd. Naczelna Izba Lekarska i jej prezes, dr Konstanty Radziwiłł, wykazują w tej materii daleko idącą powściągliwość.
16 lutego br. naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej, dr Jolanta Orłowska-Heitzman, zaapelowała „do wszystkich lekarzy, a szczególnie do członków organów izb lekarskich, o formułowanie w sposób wyważony, spokojny i rzeczowy wypowiedzi na temat dotyczący działalności innych lekarzy” i stanowczo sprzeciwiła się formułowanemu w mediach „uogólnianiu odpowiedzialności za wykroczenia zawodowe na całe środowisko lekarskie”.
To stanowczo za mało. Jednak mogę to wytłumaczyć ubiegłorocznym zaangażowaniem dr. Radziwiłła w działalność koalicji „Teraz Zdrowie”. Prezes z pewnością nie życzyłby sobie być wymienianym w towarzystwie „korupcyjnym”.
Identyczną postawę prezentują koncerny farmaceutyczne. Ujawnione przez „Wprost” rewelacje na temat śledztwa dotyczącego „największej afery korupcyjnej w służbie zdrowia” wywołały jedynie falę strachu, by nie znaleźć się na czołówkach gazet. Zwłaszcza że prokuratura, żyjąca w symbiozie z tzw. dziennikarzami śledczymi, może w każdej chwili sprokurować „przeciek”, ujawniający tajemnice śledztwa, który uderzy w reputację niepokornych.
Lepiej przeczekać zamieszanie, ograniczając się do zaprzeczeń i komunikatów o „najwyższych standardach” obowiązujących w firmie. Słusznie zakładając, że po kilku tygodniach nikt nie będzie pamiętał, o co szło. A śledztwo na lata utknie w przepastnych szafach sług ministra Ziobry.
O tym, jak wyglądają losy głośnych postępowań, niech świadczy kazus Waldemara Deszczyńskiego, szefa gabinetu politycznego ministra zdrowia, Mariusza Łapińskiego. Zdaniem dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, Małgorzaty Soleckiej i Andrzeja Stankiewicza, autorów tekstu „Leki za miliony dolarów” opublikowanego w maju 2003 r. (za który otrzymali Nagrodę Wolności Słowa za publikacje w obronie demokracji i praworządności, demaskujące nadużycia władzy, korupcję, naruszanie praw człowieka i obywatela w wysokości 15 tys. zł Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ufundowaną przez Zarząd Główny SDP), Deszczyński miał wymuszać od koncernu farmaceutycznego łapówkę za pomoc przy wpisaniu leku na listę leków refundowanych.
W uzasadnieniu decyzji jury obradujące pod przewodnictwem prezes Krystyny Mokrosińskiej napisało, że publikacja ta stanowi „opis i analizę korupcyjnych powiązań ekipy ministra Łapińskiego w Ministerstwie Zdrowia”.
Tymczasem 13 kwietnia br. Sąd Najwyższy oddalił kasację dziennikarzy „Rz” i uznał, że dobra osobiste Deszczyńskiego zostały naruszone, a pozwani nie wykazali zasadności swych twierdzeń.
Sąd Najwyższy przypomniał, że prokuratura nigdy nie postawiła Deszczyńskiemu zarzutu o treści takiej jak zarzut z gazety, samo zaś śledztwo w całej sprawie zostało umorzone. „Rzeczpospolita” powinna teraz zamieścić przeprosiny. Choć nie sądzę, by nastąpiło to szybko.
Portal wirtualnemedia.pl podał, że red. Stankiewicz pracuje dziś w tygodniku „Newsweek”, Małgorzata Solecka zaś jest na urlopie, z którego nie wróci już do redakcji „Rz”.
Dla Deszczyńskiego to skromne zadośćuczynienie za lata zmagania się z ostracyzmem, pomówieniami i prokuraturą. I świetna ilustracja „najwyższych standardów dziennikarskich” w szczycącej się swą niezależnością „Rzeczpospolitej”.
Podobnie będzie z innymi głośnymi „aferami” – jak choćby sprawą szwajcarskich kont Aleksandra Naumana czy opisywaną przez „Wprost” największą aferą korupcyjną w polskiej służbie zdrowia. Cóż, gdzie drwa rąbią…

Więcej czadu!

Rząd dobrze wie, że jest jeden sposób, by w polskiej służbie zdrowia działo się lepiej. Potrzebne są pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Proponowane dotychczas podwyżki zmniejszają co prawda przepaść dzielącą zarobki krajowych lekarzy od ich kolegów z Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji, lecz dzieje się to zbyt wolno i wielu, zwłaszcza specjalistów, nie chce czekać – pakuje walizki i wyjeżdża.
Dlatego nie dziwią mnie pomysły ministra Religi zamykania nierentownych szpitali. W końcu, gdy braknie lekarzy, i tak trzeba będzie je zamknąć.
Już pojawiają się inicjatywy samorządowców, że może czas sprowadzić medyków z Ukrainy, Białorusi, Armenii i innych wschodnich krain. Swego czasu minister Gosiewski wspomniał o możliwości kilkuletniego „odpracowywania” studiów medycznych w ramach swoistego kontraktu.
Dziś z braku lepszych pomysłów górę biorą metody „policyjne”. Więcej czadu – zdaje się wołać prokurator generalny. Trzeba zastraszyć środowisko, pozbawić je oparcia społecznego i podzielić. Władza ma do dyspozycji prokuratorów, policjantów, „areszty wydobywcze” i sędziów.
Ale masowe represje nie zlikwidują korupcji, co najwyżej podniosą stawki. Ci, którzy biorą, będą czynili to ostrożniej. Na pokazowe procesy lekarzy szkodników bym nie liczył, bo ministrowie Ziobro i Religa zapewne nie dotrwają na swych stanowiskach. Ich następcy, jeśli będą mądrzy, wyciszą sprawy i zaczną szukać w rozmowach kompromisu. To, że do tego dnia niepotrzebnie umrze iluś tam chorych, nie ma znaczenia. Więcej ludzi ginie w wypadkach samochodowych i nikt się tym nie przejmuje.

Wydanie: 17-18/2007, 2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy