Węgierska afera podatkowa

Węgierska afera podatkowa

Były inspektor skarbowy demaskuje nadużycia na gigantyczną skalę

Na Węgrzech pleni się korupcja. Skuteczne mechanizmy kontroli nie istnieją, afery z udziałem urzędników wysokiego szczebla zamiata się pod dywan. „Rewolucja narodowa”, którą ogłosił premier Viktor Orbán, to w rzeczywistości prawo funkcjonariuszy rządzącej partii Fidesz do łupienia państwa.
Gazeta „Pester Lloyd” uznała Węgry za „kleptokratyczną krainę cieni”. Były premier Gordon Bajnai, jeden z przywódców opozycji, twierdzi, że pod rządami populistów z Fideszu kraj jest grabiony na skalę przemysłową.
Wielką popularnością wśród mieszkańców Budapesztu cieszy się obecnie sztuka „Korrupció”, którą wystawia niemająca stałej siedziby niezależna grupa teatralna Krétakör. Korupcja, historycznie mocno zakorzeniona, istniejąca we wszystkich dziedzinach życia, przekroczyła w końcu masę krytyczną. Jak powiedział reżyser i aktor Márton Gulyás, celem artystów jest pokazanie tego „diabelskiego kręgu” i jego niszczycielskiego wpływu na tkankę społeczną. Doszło bowiem do tego, że obywatele uznali korupcję za normalne zjawisko, któremu nie należy się sprzeciwiać.
Afery i skandale wybuchały także za rządów socjalistów z MSZP. Ale dopiero Fidesz, dysponujący w parlamencie większością konstytucyjną, zawłaszczył całe państwo, stłamsił wolne media, przejął radio i telewizję, wysłał na emeryturę zbyt niezależnych sędziów, pozbawił Trybunał Konstytucyjny kompetencji, a wszystkie ważne i mniej ważne stanowiska obsadził swoimi ludźmi. W tej sytuacji obóz rządzący może z łatwością ukrywać afery i nadużycia.

Zawłaszczone i bezsilne instytucje

Miklós Ligeti z walczącej z korupcją organizacji Transparency International ocenia, że każdego roku władze węgierskie wydają na przetargi publiczne 4,5 mld euro, jednak korupcja podwyższa cenę tych przetargów o 25%. Społeczeństwo pogrążyło się w apatii, ponieważ czuje, że niczego nie może zmienić. Nie ma co oczekiwać, że prokuratura czy Państwowa Izba Kontroli podejmą dochodzenie przeciwko dygnitarzom państwowym. „Instytucje nie spełniają swoich obowiązków, lecz stosują pewien rodzaj autocenzury. Będą milczeć na temat korupcji, przekupstwa, nielegalnego handlu czy nadużyć władzy, aby uniknąć problemów z rządem”, oskarża Ligeti.
Jednym z nielicznych, którzy mają odwagę wystąpić przeciw systemowi, jest były inspektor państwowego Urzędu Skarbowego i Celnego NAV, András Horváth. Część niezależnych mediów już uznała go za węgierskiego Edwarda Snowdena, który wstrząśnie krajem, ale najpewniej to się nie uda, ponieważ władze mają wszelkie możliwości wyciszenia i zatuszowania afery. András Horváth przekazał prokuraturze liczne dokumenty świadczące o gigantycznych oszustwach polegających na unikaniu płacenia podatku VAT przez przedsiębiorstwa krajowe i międzynarodowe koncerny, jak również o wspieraniu tego procederu przez urzędników państwowych. Hor­váth wystąpił na konferencji prasowej, wspierany przez przedstawicieli organizacji pozarządowych – antykorupcyjnej grupy Czyste Powietrze oraz demas­katorskiego portalu Atlatszo.hu, który nazywany jest węgierskim WikiLeaks. Zdaniem byłego inspektora, korupcja na szczeblu rządowym umożliwia afery z podatkiem VAT, które kosztują państwo bilion forintów rocznie (3,9 mld euro). I dotyczy to tylko jednego segmentu systemu podatkowego – VAT.

Karuzela aferzystów

András Horváth powiedział, że już za rządów socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsánya, w 2007 r. władze wymieniły czołowych urzędników skarbowych. Pracę stracili ludzie kompetentni, a ich miejsce zajęli niedoświadczeni, za to skłonni do różnych działań na granicy prawa. Personel niższego szczebla obciążono masą biurokratycznej roboty. Podczas kampanii wyborczej Viktor Orbán zapowiadał wykorzenienie korupcji, Horváth oczekiwał więc, że rząd Fideszu zmieni tę opłakaną sytuację. Ale nowe władze przejęły i rozbudowały system. Funkcjonariusze NAV stworzyli prawdziwą karuzelę z udziałem fikcyjnych firm i zawieraniem pozornych transakcji. Umożliwia ona unikanie płacenia VAT, który na Węgrzech jest bardzo wysoki (27%) przy transakcjach importowych i eksportowych. Informacje te potwierdzają dane z portalu internetowego VS.hu, zgodnie z którymi jedna czwarta towarów importowanych ze Słowacji sprowadzana jest na czarno.
Koncerny mają wyznaczoną kwotę podatku do zapłacenia. Powyżej tej kwoty nie oczekuje się od nich niczego. Uczestniczące w systemie firmy mogą liczyć, że kontrolerzy fiskusa nie złożą im wizyty. Ludzie prywatni i drobni przedsiębiorcy traktowani są natomiast bardzo surowo.
András Horváth zapewnia, że o tym procederze wiedzą setki urzędników skarbówki. Ci funkcjonariusze państwowi nakłaniają też przedsiębiorstwa niebiorące udziału w karuzeli, aby się do niej przyłączyły. Według byłego inspektora, NAV stał się centrum koordynacyjnym przestępczości zorganizowanej z udziałem urzędników, polityków i biznesmenów. Horváth kilkakrotnie informował przełożonych o nadużyciach i aferach. Ci jednak dawali mu do zrozumienia, aby zajął się innymi sprawami. Wysłał do odpowiednich ministrów listy, które zostały odłożone ad acta bez żadnych następstw. W końcu poirytowany zwolnił się z pracy i z dokumentami udał do prokuratury.
Po rewelacjach Horvátha w obozie rządzącym zapanowała konsternacja. Ale system Orbána zadziałał sprawnie. Rządowe środki przekazu, np. gazety „Magyar Nemzet” „Magyar Hírlap” i telewizyjny kanał informacyjny HírTV, zazwyczaj szczegółowo informujące o wydarzeniach z różnych części świata, pominęły aferę milczeniem. Media prywatne, obawiające się konfliktu z rządem, przeważnie poszły ich śladem. Tylko konserwatywny tygodnik „Heti Válasz” napisał o „prawdziwym skandalu”. Urząd Skarbowy i Celny błyskawicznie, w ciągu weekendu, przeprowadził kontrolę wewnętrzną, która, jakżeby inaczej, wykazała, że wszystko jest w porządku. 8 listopada rozgniewany Horváth ponownie wystąpił na konferencji prasowej. Uznał kontrolę NAV za żałosny dowcip – z uwagi na masę danych i dokumentów analiza sprawy powinna trwać znacznie dłużej. Urzędnicy NAV jak zwykle szukali, tak aby niczego nie znaleźć.
Były inspektor potępił działania prokuratury, która „stara się zyskać na czasie”. Zamiast zbadać konkretne przypadki nadużyć i przeprowadzić śledztwo, prokurator domaga się dodatkowych informacji, jakby tych dostarczonych było mało. Horváth wezwał szefów NAV, aby podali się do dymisji i zakończyli pracę nie tylko dla państwa, ale także dla gospodarczych oligarchów. Ostrzegł, że jeżeli nie zostanie wszczęte dochodzenie, powiadomi o wszystkim opinię publiczną. Powiedział, że obawia się o życie, i poprosił o ochronę policyjną.
Niezależni komentatorzy przypuszczają, że nazwiska uczestników afery, również polityków Fideszu, prędzej czy później zostaną ujawnione. Władze pragną jednak uniknąć kompromitacji przed wiosennymi wyborami i być może zdobyć czas potrzebny na zniszczenie dokumentów.
Wcześniej niezależny portal Atlatszo.hu zdemaskował afery w Narodowej Agencji Rozwoju NFÜ, która zajmuje się rozdzielaniem funduszy z Unii Europejskiej. Na czele tego urzędu stoi János Lázár, zaufany współpracownik Viktora Orbána, który jest także sekretarzem stanu i troszczy się o to, aby „projekty rozdawnicze” były zatwierdzane przez premiera. Portal opisał, jak w wyniku przetargu rozdysponowano 3 mld forintów (10 mln euro) z europejskiego funduszu regionalnego i ochrony środowiska. Środki te miały wspierać rozwój energetyki słonecznej. Otrzymały je firmy o pięknych nazwach, w rodzaju Fulmineus, Solaris-Technology czy Renergy-Sol. Okazało się, że to przedsiębiorstwa duchy, bez pracowników, obrotów, strony internetowej czy adresu mejlowego. Co więcej, całkowicie przypadkowo na czele kilku tych firm stali byli pracownicy NFÜ i banku państwowego, wierni aktywiści Fideszu. Po rewelacjach Atlatszo.hu przetarg pośpiesznie unieważniono, ale ile podobnych doszło do skutku?

Mister 20%

Ponieważ w kraju bratanków mechanizmy kontroli nie działają, afery mogą wyjść na jaw tylko na skutek działań niezależnych dziennikarzy, odważnych informatorów lub przy okazji kłótni o łupy w obozie rządowym. W końcu października w internecie pojawiło się nagranie rozmowy, którą wiceburmistrz budapeszteńskiej dzielnicy Zugló, István Ferdinandy, odbył z pewnym przedsiębiorcą budowlanym. Ten ostatni żalił się, że „za każdy podpis pod kontraktem trzeba zapłacić 20% jego wartości”. Padały aluzje, że tego rodzaju wysokich wpłat domagają się też urzędnicy rządowi. Kontrakty w Zugló podpisuje burmistrz Ferenc Papcsák, parlamentarzysta Fideszu i gorliwy akolita Orbána. Jak na ironię Papcsák był wcześniej rządowym komisarzem ds. tropienia afer korupcyjnych poprzednich rządów. Burmistrz Papcsák, który wsławił się tym, że polecił urządzić w ratuszu superluksusową toaletę, ogłosił, że padł ofiarą intrygi, którą uknuł jego zastępca Ferdinandy (też z Fideszu). Socjaliści i Zieloni złożyli doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Mieszkańcy Budapesztu szyderczo nazwali obrotnego burmistrza „Mister 20%”.

Wydanie: 2013, 48/2013

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy