Węzeł izraelsko-palestyński

Węzeł izraelsko-palestyński

Po co Bibiemu Zachodni Brzeg i co na to Abbas

Kiedy w styczniu Donald Trump z doradcą do spraw Bliskiego Wschodu Jaredem Kushnerem ogłaszali polityczną część swojej „umowy stulecia”, niewielu łudziło się, że przyniesie to rzeczywisty i trwały pokój między Izraelem a Palestyńczykami. Projekt już w czerwcu zeszłego roku został odrzucony przez stronę palestyńską, jeszcze zanim Kushner zdążył przylecieć do Bahrajnu, by przedstawić propozycje Białego Domu, i zanim główni zainteresowani mieli okazję zobaczyć, co jest na stole. Doradca prezydenta, a prywatnie jego zięć, pod nieobecność zarówno Izraelczyków, jak i Palestyńczyków (oprócz nielicznej grupki prywatnych przedsiębiorców), wykładał przedstawicielom kilku państw arabskich dotychczas sekretny plan, zakładający m.in. zainwestowanie 50 mld dol. w palestyńską ekonomię, co jego zdaniem miałoby podwoić PKB.

Ramallah uznało, że plan jest jawnie proizraelski i nie bierze pod uwagę palestyńskich interesów narodowych, takich jak kwestia więźniów politycznych, zakończenie izraelskiego osadnictwa na Zachodnim Brzegu czy status Jerozolimy. Mimo to w rozmowie z saudyjską prasą Kushner oświadczył, że dwudniowe warsztaty w Bahrajnie były wielkim sukcesem. Zdecydowanie mniejszy entuzjazm wyrażali międzynarodowi komentatorzy. Bernard Avishai w „New Yorkerze” zaznaczył, że „są powody, by wątpić w dobre intencje ekipy Kushnera”, zauważając, że Waszyngton mimo protestów przeniósł ambasadę z Tel Awiwu do Jerozolimy, a następnie obciął fundusze na pomoc dla Palestyńczyków.

Plan Kushnera

Nic więc dziwnego, że jedynie Izraelczycy cieszą się z nowego projektu. W dostępnym na stronach Białego Domu dokumencie można przeczytać, że został on opracowany z korzyścią dla Palestyńczyków, Izraelczyków i całego regionu, choć w rzeczywistości przechyla szalę na korzyść państwa żydowskiego. Wystarczy przyjrzeć się kwestii terytorialnej, w której wykluczono przesiedlenia Żydów i Arabów, co w konsekwencji zalegalizowałoby osiedla na Zachodnim Brzegu, będące jedną z głównych przeszkód w osiągnięciu trwałego porozumienia pokojowego. Podobnie problematyczna jest koncepcja włączenia w granice Izraela doliny Jordanu, obszaru o znaczeniu strategicznym. Te postanowienia, wraz z założeniem, że przyszłe państwo palestyńskie miałoby pozostać zdemilitaryzowane na bliżej nieokreślony czas, bardzo ograniczyłyby szanse na utworzenie samowystarczalnego organizmu.

W debacie politycznej w Izraelu temat aneksji całości lub części Zachodniego Brzegu funkcjonuje już od wojny sześciodniowej w 1967 r., kiedy Izraelowi udało się zająć ten obszar wraz z półwyspem Synaj i Wzgórzami Golan. W późniejszych dekadach, na mocy traktatu pokojowego z Egiptem, Synaj został zwrócony, a Wzgórza Golan anektowane. Zachodni Brzeg nie wrócił w granice Jordanii, mimo że między obydwoma krajami również zostały podpisane traktaty kończące konflikt. Zamiast tego, wskutek porozumień z Oslo z 1993 r., utworzona została Autonomia Palestyńska, która miała stać się tymczasową administracją i przekształcić w niepodległe państwo palestyńskie. Tak się nie stało, w czym zawiniły obie strony, choć żadna nie chce do tego wprost się przyznać. Co jednak ważne, izraelski rząd, zwracając Synaj czy decydując się na wycofanie ze Strefy Gazy, zburzył także osiedla, które zamieszkiwali izraelscy obywatele. Na Zachodnim Brzegu nigdy nie zostały przeprowadzone szeroko zakrojone działania prowadzące do zaprzestania rozbudowy osad nielegalnych w świetle konwencji genewskiej. Dlatego izraelska prawica tak chętnie podnosi temat włączenia Zachodniego Brzegu w granice państwa. Poruszali go też Beniamin Netanjahu i Beni Ganc, ścierając się w rekordowo długiej kampanii wyborczej, trwającej przez niemal cały rok 2019 i kończącej się dopiero w marcu 2020 r.

Obaj politycy, mając na uwadze sympatie prawicowych wyborców, zapowiadali, że jeśli uda im się objąć fotel premiera, podejmą kroki mające na celu „rozciągnięcie suwerenności” Izraela na część obszaru Zachodniego Brzegu. Mówiono zarówno o największych osiedlach, jak i o dolinie Jordanu. Przed publikacją planu Kushnera Netanjahu zapowiedział nawet, że podejmie stosowne decyzje niezależnie od trwającej kampanii, lecz Waszyngton studził jego zapały, wzywając do cierpliwego oczekiwania na treść „umowy stulecia”. Izraelski premier nie mógł chyba dostać lepszego prezentu od Donalda Trumpa, dlatego ogłosił, że jego kraj jednostronnie przyjmuje program. Palestyńczycy jednak nie mogli na niego się zgodzić.

Częściej i głośniej o aneksji zaczęto mówić dopiero po zawiązaniu się umowy koalicyjnej między dotychczasowymi rywalami – Netanjahu i Gancem. Pojawiły się zapowiedzi, że konkretne działania zostaną podjęte już 1 lipca. Tak się nie stało, mimo to Palestyńczycy nie odetchnęli z ulgą. „Jerusalem Post” donosi, powołując się na źródła bliskie amerykańskiemu prezydentowi, że do aneksji może dojść jeszcze w lipcu.

Nadal nie ogłoszono jednak żadnej konkretnej mapy terytoriów, które miałyby zostać włączone w granice Izraela. Mówi się, że będzie to około 30% Zachodniego Brzegu, wraz z największymi osiedlami i doliną Jordanu, choć według mediów nie zapadły konkretne decyzje i Netanjahu rozważa wszelkie za i przeciw. Izraelska prawica, ze szczególnym uwzględnieniem osadników, z pewnością byłaby premierowi wdzięczna za taki ruch, choć niektóre środowiska nastawione bardziej nacjonalistycznie i tak uznają, że to za mało. Krytycznie do aneksji odnoszą się lewica i partie arabskie, a także część centrum. Centroprawicowi wyborcy mogą popierać sam fakt poszerzenia granic kraju, lecz woleliby, aby odbyło się to z poszanowaniem prawa międzynarodowego i na podstawie traktatu pokojowego, który scementowałby relacje między Izraelem a przyszłą niepodległą Palestyną.

Sąsiedzi i Europa

Niezadowoleni są również zagraniczni partnerzy Izraela, zarówno w sąsiedztwie, jak i w Europie. Chociaż nie należy się spodziewać wspólnego stanowiska Unii Europejskiej w tej sprawie, poszczególne państwa już dzisiaj wyrażają sprzeciw. Takie opinie padły ze strony Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Brytyjski premier Boris Johnson w tekście opublikowanym w „Jedi’ot Acharonot” przedstawił siebie jako przyjaciela Izraela, ale wezwał Netanjahu, by ten powrócił do negocjacji z Palestyńczykami. Zdaniem Johnsona aneksja może jedynie zaszkodzić długotrwałym interesom państwa żydowskiego. Z kolei ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Francji wystosowali 7 lipca wspólne oświadczenie wraz ze swoimi odpowiednikami z Egiptu i Jordanii. Można w nim przeczytać, że „nie zaakceptują żadnych zmian granic z 1967 r., które nie zostaną uzgodnione przez obie strony konfliktu”, i że „taki krok miałby poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa i stabilności regionu”.

O ile Niemcy i Francuzi nie mają bezpośrednio wielkiego wpływu na bezpieczeństwo w regionie, o tyle współpraca z egipskim i jordańskim sąsiadem jest dziś kluczowa dla Izraela. Egipcjanie są bardzo ważni w utrzymaniu w ryzach Hamasu w Strefie Gazy, zwłaszcza w aspekcie ograniczenia dostaw uzbrojenia kanałami przerzutowymi na Synaju. Jordańczycy też mają swoje do powiedzenia, zwłaszcza że oba państwa współpracują na rzecz bezpieczeństwa swoich granic, dzięki czemu utrudniono rozwój siatek Państwa Islamskiego, które w przeciwnym razie łatwo mogłyby się poruszać między obydwoma krajami przez dolinę Jordanu.

Dla króla Jordanii Abdullaha II od współpracy z zachodnim sąsiadem ważniejsze mogą być jednak nastroje społeczne wewnątrz kraju. Znaczna część jordańskiego społeczeństwa z dumą podkreśla swój palestyński rodowód i los Arabów zamieszkujących Zachodni Brzeg jest bliski ich sercu. Jeżeli doszłoby do aneksji, w Jordanii mogłyby wybuchnąć trudne do opanowania demonstracje. Co prawda, król cieszy się dużą sympatią obywateli, lecz musi dbać o nastroje społeczne, szczególnie że w ostatnich latach protesty na Bliskim Wschodzie były wykorzystywane przez ugrupowania ekstremistyczne, takie jak Państwo Islamskie czy Bracia Muzułmanie.

Gra Netanjahu

Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas również ma twardy orzech do zgryzienia. Jeśli Netanjahu postawi na swoim, Abbasowi nie uda się tych planów powstrzymać. Nie znaczy to jednak, że nie może on podjąć żadnych działań. Bliscy mu palestyńscy politycy wydają w ostatnich tygodniach oświadczenia, które sugerują, jakie ruchy może rozważać kierownictwo Fatahu. Saeb Erekat, główny palestyński negocjator, zagroził, że aneksja może spowodować rozwiązanie Autonomii. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, zwłaszcza że taki ruch mógłby doprowadzić do oddania Izraelczykom pola bez walki. Sam Abbas zapowiedział jednak, że może nakazać zwrócenie całej broni Siłom Obrony Izraela i rozwiązanie palestyńskiej policji. Taki ruch zrzuciłby całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo Zachodniego Brzegu na izraelskich żołnierzy. A dla Izraela współpraca z palestyńskimi służbami jest bardzo ważna, by skutecznie dusić w zarodku działania radykałów i ograniczać wpływy Hamasu, Islamskiego Dżihadu i innych grup terrorystycznych. W konsekwencji bardzo trudno byłoby zapobiegać wybuchom lokalnych buntów czy nawet kolejnej intifady, jak miało to miejsce w latach 1987-1993 i 2000-2005, kiedy niemal codziennie dochodziło do zamachów terrorystycznych, także samobójczych.

Abbas może też chcieć wymusić na Unii Europejskiej i poszczególnych państwach członkowskich uznanie niepodległości Palestyny. Już w 2013 r. dekretem ogłosił powstanie państwa, lecz jego europejscy partnerzy nie zdecydowali się na poparcie tego aktu. Argumentacja jest jasna: niepodległa Palestyna zostanie uznana jedynie na podstawie ostatecznego porozumienia kończącego konflikt z Izraelem. Za to w przypadku jednostronnego działania Izraela, które doprowadzi do zmiany zaakceptowanych porozumieniami granic, europejskie państwa sympatyzujące z  Palestyńczykami mogą podchodzić do tej kwestii mniej dogmatycznie.

Palestyńczycy zapowiedzieli, że są skłonni usiąść do rozmów z Izraelem. Negocjacje między obiema stronami miałyby się odbyć pod auspicjami kwartetu madryckiego, w którego skład wchodzą Rosja, Stany Zjednoczone, Unia Europejska i ONZ. Według palestyńskiej agencji prasowej Wafa Mahmud Abbas odbył już w tej sprawie rozmowę z Władimirem Putinem, a rosyjski prezydent wyraził wsparcie dla rozwiązania dwupaństwowego i szybkiego powrotu do negocjacji. Rozmowa dwóch prezydentów to jednak za mało, by ponownie uruchomić proces pokojowy, a nadal nieznane jest stanowisko pozostałych aktorów kwartetu.

Przyśpieszenie aneksji wydaje się kluczowe dla Netanjahu. Nic dziwnego, wszak ma on już 71 lat i z pewnością zaczyna rozważać scenariusze emerytalne. A ciążą na nim oskarżenia o korupcję i nadużycie władzy. W tym roku rozpoczął się proces sądowy w tej sprawie, który najprawdopodobniej będzie się ciągnął latami. Bibi jest doświadczonym politykiem i zapewne ma świadomość, że jeśli nic nie zrobi, to odejdzie w atmosferze skandalu. Korzystając z niemal bezwarunkowego poparcia Donalda Trumpa, może próbować to zmienić i zapisać się w podręcznikach jako ten, który poszerzył granice kraju, po raz czwarty w izraelskiej historii. Musi jednak się pośpieszyć, gdyż w razie klęski Trumpa w listopadowych wyborach Joe Biden może już nie być tak bezkrytyczny.

Uścisku dłoni nie będzie

Aby spojrzeć obiektywnie na izraelsko-palestyński proces pokojowy, należy na chwilę zostać adwokatem diabła. Osiedla na Zachodnim Brzegu, które mają zostać zaanektowane, przez lata rozrosły się i stały całkiem sporymi miastami. Zwrot tych terenów Palestyńczykom może być niemożliwy lub bardzo trudny. Największe osiedle, Modi’in Illit, ma 78 tys. mieszkańców, głównie ultraortodoksyjnych Haredim. W innych również żyje po kilkadziesiąt tysięcy osób. Likwidacja takich miejscowości i przesiedlenie mieszkańców do Izraela to koszmar dla logistyków, żołnierzy, polityków i ekonomistów, którzy musieliby opracować alternatywny plan dla tych ludzi. Przy okazji może to się stać politycznym samobójstwem, gdyż w kraju tak niewielkim jak Izrael kilkaset tysięcy wyborców to potężna siła, mogąca przechylić szalę każdych wyborów.

W zamrożonym od lat procesie pokojowym taki ruch może być jedynym, który cokolwiek zmieni. A że odbędzie się z pogwałceniem prawa międzynarodowego? Wielu Izraelczyków ma inne zdanie, co przejawia się w niechęci do stosowania słów aneksja i okupacja. Argumentują oni, że na tych ziemiach nigdy nie istniało niepodległe państwo palestyńskie, a jedynym legalnym organizmem państwowym było biblijne królestwo Izraela. W myśl tej argumentacji Zachodni Brzeg prawnie należy się Izraelczykom, Arabowie zaś mogą mieszkać w jednym z 21 państw arabskich. Nieważne stają się dowody na to, że Palestyńczycy posiadali legalnie ziemię od pokoleń czy stuleci, jeśli przeciwnicy wyciągają rodowód sięgający kilku mileniów. Choć Europa z pewnością życzyłaby sobie, by Netanjahu i Abbas usiedli przy stole rokowań, uzgodnili wzajemne roszczenia, ustalili konkretne zadośćuczynienie i pozwolili na sfotografowanie uścisku dłoni, najprawdopodobniej to się nie wydarzy i jedyną drogą do jakiegokolwiek porozumienia może być zmuszenie Palestyńczyków do dalszych ustępstw. Realnie jednak ta aneksja tylko scementuje status quo.

Fot. East News

Wydanie: 2020, 29/2020

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy