Widzenie

“Gazeta Wyborcza” obchodzi 11-lecie swego istnienia, o czym poinformowała swoich czytelników.
Z okazji tej rocznicy, jak donosi “GW”, dwa wielkie dzienniki europejskie, “Le Monde” i “Financial Times”, poświęciły “Wyborczej” obszerne artykuły, nazywając ją “jednym z symboli polskiego snu o kapitalizmie”.
Moje sny bywają ciężkie, pełne niepokoju, a także zdumiewająco realistyczne, dlatego też rzadko zgadzam się ze snami “Gazety Wyborczej”, za co ona w rewanżu stara się usilnie połączyć moją skromną osobę ze wszystkimi możliwymi nieprawościami czasów zarówno minionych, jak i obecnych – z umiarkowanym zresztą skutkiem.
Ale sukces “Gazety” jest prawdziwym sukcesem i warto się nad nim zastanowić. Otóż w jednej z cytowanych laurek okolicznościowych “Le Monde” pisze o “Gazecie” i o Adamie Michniku, że od jedenastu lat “kieruje polskim życiem intelektualnym” ze swego zagraconego ponoć gabinetu.

To krótkie zdanie jest ważną wskazówką. Niedługo po zamachu majowym Piłsudskiego w 1926 roku Ignacy Matuszewski, ideologiczny mózg obozu sanacyjnego, zwołał ponoć poufną naradę prominentów tego obozu, na której powiedział, że co wyjdzie z rządów sanacji, tego dokładnie nie da się przewidzieć, ale pamięć o obozie sanacyjnym pozostanie dokładnie taka, jaką utrwalą ją intelektualiści, artyści, ludzie pióra i myśli. Dlatego więc trzeba szczególnie zająć się inteligencją, zwłaszcza twórczą. Matuszewski nie pomylił się w swojej diagnozie i ponad wszystkie błędy i nikczemności rządów sanacyjnych wzniósł się i przetrwał do dzisiaj ich stworzony przez intelektualistów mit, z Legionami, Kasztanką, Wieniawą itd.
Podobną metodę przyjął Adam Michnik i “Gazeta”. Jest zabawnym paradoksem, że partia “Gazety”, Unia Wolności, uchodząca za partię inteligencji, nie jest w stanie nie tylko wyłonić własnego kandydata na prezydenta, ale nawet przyzwoitego ministra kultury, praktyczna zaś realizacja “snu o kapitalizmie” przyniosła środowiskom intelektualnym, kulturalnym i naukowym przykre rozczarowania. Mimo to jednak, dzięki “Gazecie” właśnie, uchodzi ona za krynicę myśli, także kulturalnej.
Trzeba się na tym uczyć. Nie tylko zapobiegliwości, jaka w “Gazecie Wyborczej” towarzyszy tworzeniu własnego panteonu kulturalnych i artystycznych wielkości, często zresztą mocno zmurszałych. Ale trzeba się uczyć słusznego przekonania, że dzisiaj rywalizacja polityczna rozgrywa się w znacznie większym niż kiedykolwiek stopniu na płaszczyźnie kulturalnej właśnie i dotyczy sposobu widzenia i rozumienia rzeczywistości. A więc tego, czym zajmują się artyści i intelektualiści. Dawne klasy społeczne w klasycznym rozumieniu tego terminu pomieszały się i pozmieniały, ale pozostały postawy wobec świata i one toczą teraz ze sobą zajadły spór.
Przytoczę na to jeden, za to poruszający, przykład z ostatnich tygodni. Oto warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim sprowadziło do swoich sal wielką wystawę brazylijskiego fotografa, Sabastiao Salgado, zatytułowaną “Robotnicy”. Obejmuje ona 250 czarno-białych fotografii, pokazujących ludzi pracy fizycznej, od rosyjskich robotników fabryki samochodów, polskich stoczniowców, czy chińskich wytwórców rowerów, aż po tych najbardziej poniżonych, dzieci przeważnie, zbierających liście herbaty, owoce kakao czy ziarna kawy w krajach Afryki i Azji. Jakby mało było dramatyzmu samych zdjęć ukazujących ich twarze, komentarz do wystawy mówi, że podczas gdy światowe ceny tych produktów nieustannie idą do góry, zarobki ludzi pracujących na plantacjach stale spadają, ponieważ ludzie ci sprzedali już wszystko białemu kapitałowi, który teraz może ich spokojnie zagłodzić, jeśli zechce. Salgado pokazuje też kopalnię złota Serra Pelada w Brazylii, gdzie tysiące ludzi podobnych do mrówek grzebie się w śliskim mule i po chwiejnych drabinach wynosi na plecach worki z mazią, w której może być złoto. Mówienie po obejrzeniu tych zdjęć, że “człowiek to brzmi dumnie”, albo że osoba ludzka jest najwyższą cennością współczesnego świata, jest już tylko cyniczną ironią.
Nasz “sen o kapitalizmie”, którego symbolem, według “Le Monde”, jest ponoć “Wyborcza”, śnimy ze skażonym wzrokiem, co dzieje się umyślnie i z premedytacją. Skażonym telewizyjną reklamą, na której podpaski “always” czy “libresse” sprawdzają się niezawodnie pod kostiumem kąpielowym na rajskich plażach wysp Oceanii, proszki do prania wywabiają plamy po winie “Chateau-Nef du Pape”, a samochody przednich marek wiozą swych właścicieli przez piaski Sahary w rozkosznym chłodzie klimatyzacji. Skażonym także malowankową słodyczą pejzaży z “Pana Tadeusza” Wajdy, blaskiem smokingów na ślubnych reportażach w “Vivie”, barokiem feretronów na biskupich celebrach.
Salgado swoimi 250 fotografiami stara się zerwać nam z oczu tę łuskę, każe porządkować świat według innych kryteriów. Jego praca – przecież tylko pstrykanie aparatem fotograficznym, działalność ściśle artystyczna – ma wartość światopoglądu. Bo od tego, co widzimy ze świata, zależy także to, jak oceniamy świat. Nie może być żadnej zbornej myśli społecznej – a cóż dopiero mówić o zbornym społecznym działaniu – które odbywałoby się poza kulturalną wizją rzeczywistości i uprzytomnieniem sobie jej całościowego wyglądu, a więc bez tego, czym zajmuje się kultura. “Gazeta Wyborcza” wytworzyła na swoich łamach i w swoich licznych dodatkach coś w rodzaju takiej właśnie kulturalnej przestrzeni i na tym polega jej siła.
Jak to się ma do rzeczywistości, do prawdy, a na ile jest mitem, wyprodukowanym z zamkniętymi oczami? Czy jest to przestrzeń snu, kołysanki z dobrym, z góry przewidzianym zakończeniem, którym jest wyśniony kapitalizm? – A dlaczegóż to ja właściwie miałbym protestować przeciw temu określeniu, skoro “Le Monde” napisał to jako komplement, a sama “Gazeta” przyjęła to za dobrą monetę?
“Gazeta Wyborcza” faktycznie “kieruje polskim życiem intelektualnym”, ponieważ nikt inny, także ci, którzy nie zgadzają się z jej snami, nie chce się tym zająć, nie rozumiejąc, jakie to ważne. Może nawet, jak twierdził Ignacy Matuszewski, decydujące. KTT

Wydanie: 2000, 21/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy