Wiedział, co jest ważne

Wiedział, co jest ważne

To był październik 2011 r. Dla TVP Info przygotowywałem kolejny odcinek z cyklu „Tajemnice III RP”, tym razem poświęcony dylematom roku 1989. Dylematom Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera na wschód od Łaby od czasów II wojny światowej. Dziś, z perspektywy niemal 25 lat, łatwo się wymądrzać, opowiadać, co trzeba było zrobić, jak postępować. Wtedy było inaczej – mieliśmy w Polsce rozchwianą sytuację polityczną, rozsypaną gospodarkę i rosnące ciśnienie społeczne. Mieliśmy też partię i aparat władzy, wielkie rzesze ludzi, którzy nie zamierzali iść jak barany na rzeź. A przede wszystkim mieliśmy niejasną sytuację w ZSRR – Gorbaczowa, który z jednej strony chciał przebudowywać kraj i demontować imperium, ale z drugiej słabł z miesiąca na miesiąc i zachodni analitycy poważnie się zastanawiali, czy przetrwa kolejne posiedzenie Biura Politycznego. Czy kremlowska konserwa, wspierana przez Honeckera, Husáka i Ceauşescu, nie wyśle go na polityczne zesłanie, a odwilż nie przemieni się w mroźną zimę.
W takiej sytuacji szefem rządu został Tadeusz Mazowiecki – postać nietuzinkowa, ale przecież, patrząc dzisiejszymi kategoriami, polityk amator. I zdał egzamin. Scalił Polskę, uspokoił ją, przeprowadził przez najgorszy czas.
O tym rozmawiałem z nim dwa lata temu. Fragmenty wykorzystałem w filmie „Tadeusz Mazowiecki – kroki w nieznane”, a teraz prezentuję, po raz pierwszy, obszerny zapis tamtej rozmowy.
Tadeusz Mazowiecki wygrał tamten czas, bo był człowiekiem wielkiej woli. I wiedział, czego chce, w co gra i na jakim ringu walczy.
Wiedział, że wyprowadza Polskę spod parasola Kremla. Wiedział też, że musi to robić delikatnie, żeby nie wywołać w Moskwie szoku, żeby nie naruszyć tamtej kruchej równowagi. Bo gdyby Gorbaczow upadł, sytuacja Polski zmieniłaby się w pięć minut, a Zachód nie kiwnąłby palcem. Opowiadał mi, jak wszyscy ważni politycy zachodniego świata napominali go podczas każdej rozmowy: żeby tylko nie zaszkodził Gorbaczowowi.
Jego wielkość polegała na tym, że dokładnie zdawał sobie z tego sprawę – że w Polsce stacjonuje 100 tys. radzieckich żołnierzy, a na terenach NRD stoi uzbrojona po zęby 300-tysięczna armia, która gdyby miała ochotę przejść przez nasze terytorium, toby przeszła.
– Wiedziałem, co jest ważne – mówił mi. – Że chodzi o to, żeby nie nastąpił przelew krwi! Że trzeba Polskę przeprowadzić przez to wszystko bezpiecznie. Ale też wiedziałem, jaki jest cel! Że celem jest zmiana Polski. I że musi nam się udać. I wiedziałem, że się uda.
Dziś różni ludzie małej wyobraźni szarpią go za to, że wtedy był ostrożny. – Musiałem być ostrożny – mówił mi z pełnym przekonaniem.
Oczywiście, że musiał. Ta ostrożność była cnotą. Zwłaszcza w kraju, który miał w pamięci to, co zdarzyło się w 1956 r. na Węgrzech i w 1968 r. w Czechosłowacji. Oto miara męża stanu – czy potrafi uchronić swój naród przed śmiertelnymi pułapkami.
Rozwaga i ostrożność nie oznaczały zaniechania. Mazowiecki krok po kroku demontował stary system. Spokojnie, bez groźnych okrzyków, ale skutecznie i konsekwentnie. Nie dzieląc Polaków na lepszych i gorszych. Przeciwnie – budując jedność. Jego spokój w takim kraju jak Polska lat 1989-1990 był jak oliwa wylewana na wzburzone fale. Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby wtedy na czele rządu stał ktoś inny.
Udało się. Kilkanaście miesięcy Mazowieckiego jako szefa rządu dziś obrosło legendą. Wspomina się tamten entuzjazm, zapał, wspólną pracę ludzi z różnych obozów politycznych. Dla kraju.
Tak było. Mazowiecki przeprowadził Polskę na drugi brzeg. Poobijaną, ale wspólną. Z zamykającymi się ranami, dobrze rokującą. Wiedzącą, w którym kierunku trzeba dalej iść. To smutne, co robią z nią jego następcy.

Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy