Wiedziałam, że urodzę trupa

Wiedziałam, że urodzę trupa

22 października 2020 r. zalegalizowano w Polsce tortury

Pamiętacie Państwo wstrząsającą historię dziecka, które „uratował” prof. Chazan? Prof. Romuald Dębski opisywał jego stan w TVN 24: „To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia”.

To było sześć lat temu. Lekarz miał ze sobą w studiu zdjęcia innych zniekształconych płodów, ale nie zdecydowano się na ich pokazanie. Były zbyt potworne.

Wtedy trudno byłoby uwierzyć, że kiedyś to wszystko może się dziać legalnie, na znacznie szerszą skalę, w majestacie prawa. Że spełni się mokry sen religijnych fanatyków. I będzie trzeba pokornie rodzić, cierpieć, wyć. Przy aplauzie Kai Godek, arcybiskupów, Kaczyńskiego i… Jadwigi Emilewicz, która już sygnalizuje na swoim Twitterze, że „należy z całą stanowczością odradzać diagnozy prenatalnej w celach selekcyjnych”.

A jednak to prawda. Co będzie dalej? Zakaz USG, badań prenatalnych? Jak daleko można się posunąć – w środku Europy, w XXI w.?

Oto fragmenty kolejnej przerażającej historii, tym razem Katarzyny Wójtowicz.

Kilkanaście lat temu zaszłam w chcianą ciążę. W 12. tygodniu trafiłam do szpitala. Patologia ciąży. Krwawiłam, miałam bóle i sączyły mi się wody. Lekarze zdecydowali – podtrzymujemy ciążę. Nikt mnie nie zapytał.

Postawiono moje łóżko na kołkach – tak, żeby macica znajdowała się wyżej niż głowa. W dwie ręce wbito igły, by móc podłączyć kroplówki. Leżałam niczym ukrzyżowany Chrystus (…).

Lekarze nic nie mówili. Kazali leżeć i się nie ruszać (…). Minął tydzień, czułam się strasznie. Bolała mnie głowa, brzuch, bolało mnie całe ciało (…).

Pielęgniarki komentowały – chcesz mieć dziecko, trzeba pocierpieć. (…)

Codziennie sprawdzano tętno dziecka. Dwa razy w tygodniu robiono mi USG. W milczeniu. Monitora nie odwracano w moją stronę. Niczego mi nie tłumaczono (…). Nie dopytywałam. Czułam się bardzo źle.

Na początku 23. tygodnia ciąży miałam wrażenie, że umieram. Przestałam czuć ruchy płodu. Zgłosiłam salowej, pielęgniarce, lekarzowi. Dostałam odpowiedź: „Młoda jest, to i ruchów nie wyczuwa. Leżymy. Podtrzymujemy”. Czułam się jak przedmiot. (…)

Dwa dni później – 24 grudnia – poprosiłam, aby mnie zbadano. (…) Odmówiono mi.

25 grudnia, korzystając z basenu, odkryłam, że coś wysunęło się z mojej macicy. Szok. Wrzask. Histeria.

Lekarz, pielęgniarka, lekarz. Cisza. Patrzą. Myślą. Zostawiają samą. Minuty są wiecznością. W końcu informacja i decyzja: „Będziemy rodzić. Dostanie pani »prowakację«, bo dziecko nie żyje”.

Panika. Strach. Strach!

Zawieziono mnie na porodówkę. Zaaplikowano środki dopochwowe i zastrzyk oraz podłączono kroplówkę. (…) Zaczął się poród. Nie krzyczałam. Płakałam cicho. Byłam sama. Wiedziałam, że urodzę trupa.

Starałam się. Bóle parte ustały w połowie porodu. Usłyszałam: „Jeszcze raz. Przyj! Mam już nogi”.

Nie mogłam. Poczułam szarpnięcie. Lekarz wyciągnął płód.

Usłyszałam: „Syn. Chce zobaczyć?”.

Pielęgniarka, która stała koło mnie, gwałtownie potrząsnęła głową. Zrozumiałam, że lepiej nie patrzeć…

Potem okazało się, że mój syn nawet nie przypominał człowieka. Niewykształcone kończyny. Uszy nie tam gdzie trzeba, twarz niewykształcona. Gdyby urodził się żywy, zmarłby zaraz po porodzie lub męczył się. Ile? Nie wiadomo. (…)

Przez kilka tygodni byłam w szpitalu. Miałam robione badania, USG. Te deformacje były widoczne. Lekarze wiedzieli. Zachowali to dla siebie. (…)

Zostałam z tym sama.

Myślałam o tych nóżkach.

Myślałam o tych deformacjach.

Chcąc pochować syna – Adrian – musiałam zidentyfikować ciało. Ciało, które oprócz nieludzkiego wyglądu zostało poddane sekcji.

Powiedzieli: „Proszę przywieźć pieluszkę. Trzeba owinąć ciało. Ubranka się nie nadadzą”. (…)

Pogrzeb się odbył.

Pierwszy raz dzielę się moją historią publicznie. Już mogę.

Dla przestrogi. Dla zrozumienia. Dla oprzytomnienia.

Wstrząsające? Przyzwyczajajmy się, bo to jest wojna. PiS rozpętało ją właśnie na całego.

a.brzeska@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Jakub Kamiński/East News

Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 25 października, 2020, 12:24

    Młodym Polakom, wychowanym na kłamliwej mitologii „Solidarności” przypominam i uświadamiam: to „Solidarność” i wyrosłe z niej po 1989 roku partyjki wyniosły do władzy katolicki fundamentalizm. Takie były ustalenia szatańskiego paktu, jaki tzw. demokratyczna opozycja zawarła z papieżpolakiem Wojtyłą w latach 80-tych, przy poparciu i pod patronatem CIA. Od 1989 roku spłacają waszym kosztem ten „dług wdzięczności”. Tak, jak restaurator opłaca się gangsterom za „ochronę”, a koszty przerzuca na swoich klientów. Różnica między restauratorem a „S” jest taka, że ten pierwszy zwykle nie ma wyboru, po prostu chce żyć i utrzymać rodzinę. Natomiast „S” zawarła z Watykanem i USA ordynarną sztamę z własnej i nieprzymuszonej woli, z pazerności na władzę i pieniądze. Tyle zostało z całego mitycznego „etosu Solidarności”. Jeśli chcecie mieć w Polsce jakąkolwiek przyszłość, to musicie odsunąć od władzy 90% postsolidarnościowych partii, tak PiS, jak PO. Na szacunek zasługują jedynie ugrupowania takie, jak Unia Pracy, które starały się z owego etosu zachować to, co było w nim szlachetne, to o co NAPRAWDĘ chodziło w 1980 roku – o socjalizm bez wypaczeń. 
    Zatem, drodzy młodzi Polacy, to jest ostatnia chwila, żebyście uratowali waszą przyszłość. W przeciwnym razie będziecie tylko pańszczyźnianymi chłopami w dogorywającej religijnej republice, brutalnie kontrolowanej i rabowanej przez zamorskiego hegemona. Albo pozostanie wam spakowanie walizek i porzucenie waszych rodziców i dziadków na pastwę religijnych psychopatów.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy