Na wieki wieków w IPN

Na wieki wieków w IPN

Adam Rapicki, krakowski oficer śledczy, pies na zabójców, żąda od prezesa IPN zadośćuczynienia za nierespektowanie wyroków sądowych

Przez ostatnią dekadę Adam Rapicki, lubiany przez dziennikarzy z Krakowa rzecznik prasowy tamtejszej milicji z lat 1982-1985, grzecznie prosił Instytut Pamięci Narodowej o wykreślenie jego nazwiska z internetowego spisu funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, bo esbekiem nigdy nie był. Ale gdy poddał się autolustracji i sądy w dwóch instancjach stwierdziły, że nie był w bezpiece, a on nadal otrzymywał pisma, że nie da się wpisu usunąć, bo nie przewiduje tego ustawa o IPN, wystąpił z pozwem przeciwko Jarosławowi Szarkowi, prezesowi tej instytucji. Zażądał sądowego nakazu skreślenia go z listy funkcjonariuszy SB, zapłaty zadośćuczynienia i nawiązki na rzecz Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach oraz zamieszczenia przeprosin za utrzymywanie jego nazwiska przez 10 lat na stronie IPN. Sprawę będzie rozpatrywał Sąd Okręgowy w Warszawie, data nie została jeszcze wyznaczona.

W podobnej sytuacji znajduje się w tej chwili ponad 40 byłych policjantów, którzy wygrali procesy autolustracyjne, dysponują prawomocnymi wyrokami, ale nadal figurują w katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. A skoro tam są, Zakład Emerytalno-Rentowy MSWiA na podstawie ustawy dezubekizacyjnej, która weszła w życie 1 stycznia 2017 r., obniżył im drastycznie świadczenia. Informację o przebiegu służby każdego funkcjonariusza organ rentowy otrzymuje z IPN. Żadne sądy nie mają nic do gadania. Skoro Rapicki figuruje w wykazie pracowników aparatu bezpieczeństwa, to z pewnością służył totalitarnemu państwu. Gdy w 2017 r. obniżono mu świadczenia emerytalne, Adam Rapicki zwrócił wszystkie przyznane mu odznaczenia państwowe i medale.

Pies potępiony

Gdy proces z IPN nabierze rozgłosu, z problemów Adama Rapickiego zapewne najbardziej ucieszy się wielu morderców odsiadujących jeszcze długie wyroki. Jako oficer pionu kryminalnego specjalizujący się w zabójstwach Rapicki był bowiem kierowany do najtrudniejszych spraw i doprowadził do wykrycia, jak sam obliczył, 63 zabójców. Rzecznikiem prasowym komendanta wojewódzkiego MO w Krakowie został z przypadku, bo uległ poważnej kontuzji kręgosłupa i musiał być skierowany do lżejszej pracy za biurkiem.

Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim, będąc jednym z wyróżniających się uczniów znanego kryminalistyka prof. Tadeusza Hanauska, podjął pracę w sekcji zabójstw krakowskiej milicji. Pracował głównie przy sprawach trudnych do wykrycia i miał sporo sukcesów. Przyczynił się m.in. do aresztowania sprawcy uprowadzenia i zamordowania krakowskiego biznesmena. Podejrzanego namierzał kilkanaście lat, aż udowodnił mu winę i doprowadził do skazania.

Jako rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego był zawsze dostępny dla dziennikarzy i dokładny w przekazywaniu informacji. Udzielał się też społecznie, był radnym Dzielnicowej Rady Narodowej Kraków-Krowodrza. Ta jego popularność w mediach nie spodobała się zwierzchnikom, którzy zarzucili mu, że jest zbyt samodzielny i przekazuje fakty nie zawsze odpowiadające linii partii rządzącej. Trzeba go było koniecznie zdyscyplinować. W grudniu 1985 r. otrzymał wiadomość, że z Wydziału Ogólnego, gdzie miał dużo swobody, zostaje przeniesiony do Wydziału Polityczno-Wychowawczego WUSW, podlegającego zdaniem IPN pod pion SB, czego nie potwierdzają wyroki sądowe. Odmówił przejścia do nowego wydziału i 20 stycznia 1986 r. został odwołany ze stanowiska rzecznika prasowego. Do czasu odejścia z milicji, czyli do 15 maja 1986 r., przygotowywał swojego następcę – ppor. Andrzeja Czopa.

Po czterech latach, wiosną 1990 r., krótko po przekształceniu milicji w policję, Adamowi Rapickiemu zaproponowano powrót do służby w sekcji zabójstw, na co chętnie się zgodził. Znowu pracował przy wielu głośnych sprawach, miał sporo sukcesów, wysłano go na staż w brytyjskiej policji, został szefem doradców gen. Marka Papały i ekspertem sejmowym. Po śmierci gen. Papały i powrocie do Krakowa organizował nowy wydział w policji. Został odznaczony srebrnym i złotym Krzyżem Zasługi, otrzymał nagrodę państwową. Na emeryturę przeszedł w końcu 1999 r. z przekonaniem, że dobrze służył krajowi – 10 lat później dowiedział się, że jest na liście osób służących ustrojowi totalitarnemu, bo przez pięć i pół miesiąca był w pionie SB, choć pracy nie podjął.

Głową w mur

W listopadzie 2009 r. Rapicki otrzymał list z decyzją dyrektora Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA o ponownym przeliczeniu emerytury policyjnej i przeczytał w nim o zaliczeniu mu do okresu wysługi służby w organach bezpieczeństwa państwa w okresie od 1 grudnia 1985 r. do 15 maja 1986 r. Zdziwiony tym stwierdzeniem postanowił wszystko sprawdzić i rzeczywiście znalazł w internetowym katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa Instytutu Pamięci Narodowej swoje nazwisko, datę i miejsce urodzenia, imię ojca oraz informację: „Będąc na stanowisku starszego inspektora Wydziału Polityczno-Wychowawczego pełnił funkcję rzecznika prasowego szefa WUSW w Krakowie. W okresie 1.02.1973-1.12.1985 służba w MO”.

Od tego czasu Rapicki zaczął korespondować z IPN, udowadniając w każdym piśmie, że nigdy nie był funkcjonariuszem SB. W grudniu 1985 r. został karnie przeniesiony do Wydziału Polityczno-Wychowawczego WUSW w Krakowie, ale nie wyraził zgody na bycie rzecznikiem prasowym podległym temu wydziałowi i postanowił odejść z milicji. Przez kilka miesięcy, do odejścia ze służby, korzystał z długiego zwolnienia chorobowego, a potem szkolił swojego następcę na stanowisku rzecznika. Przedstawił wycinki prasowe z tego okresu, udowadniając, że dziennikarze otrzymywali informacje o krakowskiej milicji wyłącznie od jego następcy, ppor. Andrzeja Czopa.

Te argumenty nie przekonały jednak kierownictwa IPN. W takiej sytuacji Adam Rapicki postanowił sądownie udowodnić, że nie pełnił funkcji rzecznika prasowego od grudnia 1985 r. do połowy maja 1986 r. Przed sądem okręgowym wytoczył proces autolustracyjny, uznając umieszczenie jego nazwiska w internetowym katalogu IPN za pomówienie publiczne. Sąd przesłuchał świadków, ekspertów, nawet zeznający prokurator IPN przyznał rację Rapickiemu: nigdy nie był on funkcjonariuszem SB.

Przesłany do IPN wyrok niczego jednak nie zmienił, bo był nieprawomocny. Sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Krakowie i sąd drugiej instancji zgodził się z orzeczeniem sądu okręgowego. Rapicki nie był funkcjonariuszem SB, nie wyraził zgody na służbę w wydziale polityczno-wychowawczym, nie podjął w tym wydziale żadnych czynności, nie spotykał się z dziennikarzami i postanowił odejść ze służby w milicji. Sąd apelacyjny stwierdził, że umieszczenie jego nazwiska w katalogu funkcjonariuszy SB jest rażącą niesprawiedliwością naruszającą godność człowieka i oficera.

Jednak po otrzymaniu prawomocnego wyroku IPN wpisu również nie zlikwidował, dodał tylko informację: „Sąd Okręgowy w Krakowie, Wydział VI Karny, w dniu 31 października 2018 r., sygn. akt sądowych VI K 114/17, wydał orzeczenie, że lustrowany Adam Rapicki złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. Orzeczenie jest prawomocne”. Ani słowa o tym, czego oświadczenie dotyczyło.

Ale Adam Rapicki, prawnik, uczeń prof. Hanauska, nie dał za wygraną i zaczął prywatne dochodzenie w celu ustalenia, dlaczego IPN jest instytucją nieomylną i gdy pomyłkowo umieści kogoś w wykazie internetowym esbeków, nie można takiego wpisu usunąć. 27 września 2019 r. otrzymał pismo z odpowiedzią na to pytanie od Artura Napióry, zastępcy dyrektora Biura Lustracyjnego, który tak tłumaczył brak możliwości anulowania wpisu w katalogu IPN: „Przepisy ustawy o IPN, ani też ustawy lustracyjnej, nie przewidują trybu wykreślenia danych umieszczonych w tworzonych już katalogach, w tym w katalogu pracowników, funkcjonariuszy i żołnierzy organów bezpieczeństwa państwa. Uzyskanie przez stronę pozytywnego dla niej wyniku postępowania lustracyjnego nie uzasadnia wykreślenia z katalogu, ponieważ na podstawie art. 52b ust.1 pkt 8 ustawy o IPN w katalogu zamieszcza się informację o wyniku postępowania lustracyjnego”.

Taką odpowiedź, że według ustawy nie ma możliwości poprawienia błędu w internetowym spisie funkcjonariuszy, Rapicki uznał za kuriozalną. Instytut może popełniać błędy, ale naprawić ich nie może, bo prawo na to nie pozwala? Dlatego wysłał przedsądowe pismo z żądaniem usunięcia jego nazwiska z wykazu. W odpowiedzi IPN poinformował go, że jego sprawę przekazano do dyrektora Biura Badań Historycznych z prośbą o opinię. Ale po co badania historyczne, skoro są dwa wyroki sądowe stwierdzające, że nie był esbekiem? W kolejnym piśmie zapytał więc prezesa IPN, dlaczego kierowana przez niego państwowa instytucja nie honoruje wyroków sądowych. Prezes Jarosław Szarek odpowiedział mu w piśmie z 8 kwietnia 2020 r.: „Tylko prawomocny skazujący wyrok karny wiąże organ przy wydawaniu decyzji administracyjnej. Przytoczone przez Wnioskodawcę w piśmie z dnia 22 marca 2020 r. wyroki nie są wyrokami skazującymi, a tym samym nie wiążą organu przy podejmowaniu decyzji w trybie art. 4 ustawy o działaczach opozycji. A zatem organ słusznie wystąpił do Dyrektora Biura Badań Historycznych IPN o opinię, na którą powołano się w postanowieniu Prezesa IPN nr 65/20 z dnia 12 marca 2020”.

To znaczy, że IPN nie musi respektować wyroków lustracyjnych, bo nie są wyrokami skazującymi wydanymi przez sąd karny. Stwierdzenia obu sądów nie mają żadnego znaczenia, bo nie są to wyroki skazujące.

W takiej sytuacji Rapickiemu nie pozostało nic innego jak skierować do sądu sprawę przeciwko prezesowi IPN o nakazanie tej instytucji usunięcia jego danych z internetowego spisu funkcjonariuszy bezpieki i zapłatę 100 tys. zł zadośćuczynienia, plus 10 tys. zł nawiązki, za 10-letnie „niezgodne z prawem i niezgodne z prawdą publikowanie jego nazwiska w internetowym katalogu funkcjonariuszy byłych służb ochrony państwa i naruszenie w ten sposób jego dóbr osobistych”.

Prawo Brochwicza

Gdy Adam Rapicki po raz pierwszy znalazł swoje nazwisko w internetowym katalogu IPN, poprosił tę instytucję o podanie podstawy prawnej, na jakiej został tam umieszczony. Otrzymał odpowiedź, że stało się to zgodnie z instrukcją ministra Krzysztofa Kozłowskiego z 25 czerwca 1990 r. Odszukał ten dokument w internecie i wyczuł, że coś się nie zgadza. Poprosił więc o przysłanie mu uwierzytelnionej fotokopii oryginału instrukcji, nigdzie niepublikowanej w rządowych dokumentach, i natychmiast stwierdził, że wersja internetowa różni się od oryginału. „Instrukcja weryfikacyjna Kozłowskiego” została rozesłana w formie kserokopii do komisji weryfikacyjnych we wszystkich województwach. Pomiędzy 25 czerwca a 2 lipca 1990 r. sekretarz komisji ds. kadr centralnych MSW Wojciech Brochwicz samowolnie, bez wiedzy i zgody Krzysztofa Kozłowskiego, zmodyfikował treść instrukcji, dopisując do niej wiele stanowisk, w tym pracę w pionie polityczno-wychowawczym. Ta poprawiona wersja została skserowana, poświadczona pieczątką „za zgodność” i czymś, co przypominało podpis ministra Kozłowskiego. W takiej wersji została rozesłana do wojewódzkich komisji weryfikacyjnych.

Te machinacje, polegające na tym, że IPN powołuje się na instrukcję ministra Kozłowskiego, a stosuje wersję spreparowaną przez Brochwicza, wyszły na jaw dopiero w 2013 r., w trakcie procesów odwoławczych i lustracyjnych. Najpierw Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wszystkiemu zaprzeczało. Pracownicy IPN, szkoląc przez długie lata sędziów, przedstawiali zasady kwalifikacji funkcjonariuszy zaliczanych do służb ochrony państwa, opierając się wyłącznie na sfabrykowanej przez Brochwicza wersji instrukcji, traktowanej jako jedyna i prawomocna. Mimo to sądy wypracowały jednolite zasady orzecznictwa na podstawie ustawy lustracyjnej. W tym stanie rzeczy wersja IPN, przypisywana ministrowi Kozłowskiemu, a poprawiona przez Brochwicza, została całkowicie skompromitowana i uznana za próbę wpływania na orzecznictwo.

– Wpis dotyczący mojej osoby jest absolutnie sprzeczny z ustawą lustracyjną, nadto zawiera ewidentne kłamstwo dotyczące stanowiska, które zajmował zupełnie inny funkcjonariusz, co wynika zarówno z akt IPN, jak i z analizy archiwalnej prasy krakowskiej – mówi Adam Rapicki. – Dysponuję dwoma wyrokami sądowymi stwierdzającymi, że nie powinienem być w tym katalogu, że doszło do rażącego naruszenia prawa. Od 10 lat ponoszę dotkliwe szkody w sferze dóbr osobistych, cierpi moja rodzina. Każdy, kto ma w domu komputer, może stwierdzić, że jestem byłym esbekiem.

Zapowiada się więc bardzo ciekawy proces wytrawnego śledczego, zaprawionego w ściganiu zabójców, który nigdy się nie spodziewał, że po latach państwowa instytucja będzie chciała go zamordować moralnie i psychicznie. Nie przypuszczał, że w praworządnym państwie decyzja o umieszczeniu kogoś w katalogu osób napiętnowanych nie jest poddawana jakimkolwiek procedurom prawnym ani administracyjnym. Osoba umieszczana na liście nie jest powiadamiana o rozpoczęciu jakiejkolwiek procedury i nie może w niej uczestniczyć. Wyrok zapada kapturowo i inkwizycyjnie, od wpisu nie przysługują żadne środki odwoławcze. Wykreślonym zaś nie można zostać, bo nie przewiduje tego ustawa. Katalog jest dostępny dla milionów osób. To nie tylko dożywocie, to skazanie na wieki wieków.

 

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2020, 25/2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Krakowska
    Krakowska 17 czerwca, 2020, 17:30

    IPN – Instytut Pisowskiej Nienawiści.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Anonim
    Anonim 19 czerwca, 2020, 11:19

    Adam Rapicki jest przestępcą z totalitarnego państwa, a Łupaszka bohaterem narodowym.Logika IPN.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy