Wierzą autorytetom

Wierzą autorytetom

Podstawą sukcesu krajów, którym udało się ograniczyć inwazję koronawirusa, jest zaufanie do rządu. I testowanie

19 października 2020 r. w Danii jest 452 zakażonych, sześć osób zmarło, szkoły i inne instytucje są otwarte, w szpitalach przebywa 129 zakażonych, na intensywnej terapii – 18, pod respiratorami – 11. W ciągu doby wykonano prawie 30 tys. testów, z czego ponad 9 tys. osób przetestowano po raz pierwszy. Według naczelnego lekarza Danii, prof. Mortena Sodemanna, świat wciąż nie ma wiedzy, kiedy i gdzie koronawirus mocno uderzy, jednak ma już narzędzia, żeby tę przypadkowość ograniczyć.

Potrzebne jest przede wszystkim zaufanie do rządu. Kiedy 11 marca premier Mette Frederiksen zamknęła dużą część kraju, Duńczycy dostosowali się do zaleceń: pracowali w domu, odwoływali wesela. Zamknięte zostały instytucje kulturalne, szkoły i placówki oświatowe. Nie było szaleństwa z dezynfekcją rąk – wystarczyło je porządnie myć. Dopiero od połowy sierpnia, gdy większość firm zaczęła normalnie pracować, wszedł obowiązek noszenia maseczek w komunikacji publicznej i w szpitalach.

– Najpierw ceny masek były wysokie – ok. 10-12 koron za sztukę, czyli ok. 5-6 zł. Wtedy rząd ogłosił, że sprowadził do kraju dużo maseczek, jest zapas, i poprosił sprzedawców o obniżenie cen. Posłuchali, jedna maseczka kosztuje teraz ok. 2,5 korony, czyli nie więcej niż 1,5 zł. Po ogłoszeniu obowiązku noszenia maseczek rząd wydał również komunikat, że jedynym skutecznym zabezpieczeniem są maseczki chirurgiczne typu II. Większość ludzi znów zaufała rządowi i używa zalecanych modeli – mówi Mira Jørgensen, która od 13 lat mieszka i pracuje w Danii, mama dziecka w wieku szkolnym.

Gdy piszę ten tekst, szkoły i inne instytucje w Danii pracują normalnie. Po Wielkanocy zdecydowano, że ruszą podstawówki, najpierw klasy I-V. Dzieci spotykały się na parkingu, ustawiały na krzyżykach narysowanych na chodniku co 2 m, następnie szły, zachowując odstępy, długim rzędem do swoich klas. Przed wejściem do klasy musiały umyć ręce, śpiewając piosenkę „Stary niedźwiedź mocno śpi”, która trwa 20 sekund.

Po miesiącu, gdy już było widać pozytywne efekty startu najmłodszych, wróciły klasy VI-IX. Wskaźnik zarażania znacznie spadł, więc nakazany odstęp zmniejszono do 1 m. Rodzice od początku pandemii nie mieli wstępu do szkoły i do tej pory nie mają. Na parkingach są strefy kiss&ride, dziecko dostaje całusa i samo idzie do szkoły.

– Po powrocie do szkół klasy zostały podzielone na czteroosobowe grupy. Tylko w tych grupach dzieci pracowały na lekcjach, bawiły się na przerwie i mogły się spotykać w domu. Skład grup zmieniano co trzy tygodnie. Tak wyglądały pierwsze dwa miesiące. Potem stwierdzono, że dzieci nie mają wpływu na pandemię, i mogły już bawić się, z kim chciały – relacjonuje Mira Jørgensen.

Każda klasa ma wydzieloną część szkoły, placu zabaw itp. W razie zarażenia nie wysyła się więc na kwarantannę całej szkoły, tylko określone klasy lub roczniki. Dzieci przebywają dużo na świeżym powietrzu, ale tak było zawsze. W pierwszej fazie otwarcia szkół nie było WF. Teraz zajęcia odbywają się praktycznie tak samo jak przed pandemią.

W czerwcu został oficjalnie przedstawiony raport pokazujący, że start szkół nie miał żadnego wpływu na pandemię, współczynnik zakażania wręcz spadał, dopóki ludzie nie zaczęli wyjeżdżać na wakacje. W czasie wakacji podskoczył do 1,4, a teraz jest na poziomie 1. W wakacje chorowali lekko głównie młodzi ludzie – ofiary tajnych dyskotek, niby na świeżym powietrzu, niby spontanicznych, ale doskonale zorganizowanych.

W szkolnictwie wyższym do końca roku akademickiego były tylko zajęcia online, jedynie studenci, którzy musieli dokończyć swoje prace, spotykali się na żywo z prowadzącymi, laboratoria działały w ograniczonym zakresie. Od 1 września częściowo ruszyły szkoły wyższe. Ramy wyznaczyły same uczelnie.

Duńscy wirusolodzy uważają, że lepiej łagodzić ograniczenia, niż zaostrzać. Jeśli stopniowo się je zaostrza, wirus już się rozprzestrzenia. Rząd zadziałał więc zdecydowanie, nie tracąc czasu na obmyślanie strategii. Teraz, zdaniem ekspertów, najważniejsze jest, aby nadal przestrzegano ograniczeń. Ludzi nie można ciągle bombardować wskaźnikami zakażeń, bo z czasem uodparniają się na taką wiedzę. Tu dobrą robotę wykonują państwowe media – nie straszą, lecz edukują.

Nie bez znaczenia jest fakt, że duński system opieki zdrowotnej dobrze funkcjonuje i jest łatwo dostępny, co umożliwia także szybkie rozprowadzenie sprzętu ochronnego.

Kolejna sprawa to testowanie na szeroką skalę. Tylko tak można śledzić miejsca rozprzestrzeniania się wirusa. Duńscy eksperci uważają, że testów powinno być jeszcze więcej w sezonie grypowym. Bo jeśli zakażeni potraktują objawy COVID-19 jak przeziębienie, spowoduje to błyskawiczne szerzenie się wirusa. Ponadto testowanie jest ważne z punktu widzenia zdrowia psychicznego, najgorsza jest niepewność. Zwracają też uwagę, że nie można zapominać o leczeniu innych niż COVID-19 chorób. Wciąż są przecież ludzie chorzy na raka, na serce i ci, którzy potrzebują nowych bioder. Zaniedbanie tego spowoduje wyższą śmiertelność w przyszłości. Jeśli tak by się stało, na niewiele zda się dobra strategia walki z koronawirusem.

 Fot. Ritzau Scanpix/Reuters/Forum

Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy