Wodogłowie przez pomyłkę

Wodogłowie przez pomyłkę

Lekarze pomylili zdjęcia i zdrowej kobiecie wszczepili do mózgu zastawkę

Bogusława Sztorc wróciła z pracy do domu, miała za sobą ciężki dzień. Nagle straciła przytomność. Następnego dnia poszła do przychodni do lekarza pierwszego kontaktu, który zlecił jej zrobienie rutynowych badań, m.in. prześwietlenia głowy i kręgosłupa, dał też skierowanie do neurologa. Ten z kolei wysłał ją do Szpitala im. Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu.
– Zlecono mi zrobienie tomografii komputerowej – opowiada pani Bogusława. – Na badania poszłam razem z inną pacjentką, która bardzo martwiła się o swoje zdrowie. Ja byłam pełna optymizmu, wierzyłam, że nic mi nie jest. Po dwóch godzinach był już wynik.
– Do izolatki przyszła Maria K., ordynator oddziału neurologii – wspomina pacjentka. – Poinformowała mnie, że stwierdzono u mnie wodogłowie. – Konieczna jest operacja – powiedziała pani doktor – w przeciwnym razie nastąpi całkowita utrata pamięci.
Pacjentka nigdy nie miała problemów z pamięcią. Potwierdziły to testy, które zrobiono jej w szpitalu. Intuicja podpowiadała jej, żeby obejrzeć zdjęcia, na podstawie których stwierdzono u niej wodogłowie. Dwukrotnie prosiła lekarkę o ich pokazanie. Maria K. obiecywała je przynieść, ale w końcu tego nie zrobiła, dlatego pani Bogusława poprosiła o pomoc innego lekarza.
– Pokazał mi moją teczkę chorobową, lecz niestety nie było w niej zdjęć z tomografii komputerowej – wspomina. – W końcu „odpuściłam” i ufając lekarzom, zgodziłam się na operację.

Zastawka
– Nigdy nie zapomnę tego dnia – opowiada ze łzami w oczach – ogolono mi głowę, a potem pod narkozą zrobiono w niej dziurę i wszczepiono do mózgu urządzenie, które miało odprowadzać z mojej głowy wodę.
Po tygodniu pani Bogusława wyszła ze szpitala. Czuła się fatalnie, ale lekarze przekonywali ją, że za tydzień, dwa nastąpi poprawa samopoczucia. Tymczasem było coraz gorzej. – Miałam potworne bóle głowy – opowiada. – To było rozsadzanie, kłucie, rwanie, pieczenie… Badania kontrolne nic nie wykazały, lekarz, który operował panią Bogusławę, kazał cierpliwie czekać, aż bóle miną.
Po miesiącu Wojciech M., ordynator oddziału neurochirurgii, zlecił rentgen. – Wynik jest świetny, bóle miną – twierdził kilka godzin później, oglądając kliszę. – Wodogłowie całkowicie się cofnęło. A teraz proszę popatrzeć na pierwsze zdjęcie – podsunął je chorej. – Te plamy to właśnie wodogłowie.
Na koniec zapakował zdjęcia do koperty i podał je córce pani Bogusławy.
– Panie doktorze – zapytała nieśmiało dziewczyna – a czyje nazwisko jest na zdjęciu, lekarza czy pacjentki?
– Pacjentki, oczywiście.
– W takim razie to nie jest zdjęcie głowy mojej mamy, tylko jakiejś innej kobiety.
Lekarz zbladł, a pani Bogusławie odebrało mowę.
– Tak jak przypuszczałam, moje zdjęcia były w kopercie podpisanej innym nazwiskiem – opowiada poszkodowana kobieta – a dokumentację innej chorej umieszczono w mojej teczce.
Kilka dni później Bogusławie Sztorc zrobiono drugą operację – wyjęto zastawkę. Od tamtej pory źle się czuje, cierpi na ciągłe bóle głowy. Z powodu choroby straciła pracę i popadła w głęboką depresję. Żyje z niewielkiej renty, którą ZUS przyznał jej tylko na rok. Prawie wszystkie pieniądze wydaje na lekarstwa i wizyty u wielu specjalistów.
– Tyle przeszłam – mówi smutno – zmarnowano mi życie tylko dlatego, że lekarze potraktowali mnie jak przypadek, a nie jak człowieka. Nie mogę uwierzyć, że nikt z nich nie przeczytał nazwiska na zdjęciu. Podejrzewam, że oni w ogóle ich nie oglądali. Postawili diagnozę, opierając się na opisie zdjęć zrobionym przez Katarzynę W., radiolog, która pierwsza popełniła błąd – zamieniła zdjęcia.

Przyznaję się do błędu
– Zakończyliśmy już dochodzenie – mówi Barbara Wojciechowicz z Prokuratury Rejonowej w Wałbrzychu – lekarzom postawiliśmy zarzuty nieumyślnego narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Sprawa trafiła do sądu. Bogusława Sztorc domaga się 200 tys. zł odszkodowania.
– Przyznaję się do błędu, ale nie wiem, jak go nazwać – mówi lekarz, który operował pacjentkę – nie jest to, moim zdaniem, błąd lekarski, ale… bałaganiarski. Nowy dyrektor szpitala, dr med. Roman Szełemej, twierdzi, że podjął intensywne starania, żeby doprowadzić do polubownego finału, porozumienia z poszkodowaną.
Chora z prawdziwym wodogłowiem trafiła do domu. Po odkryciu pomyłki wezwano ją na kolejne badania. Operacji nie zrobiono, ponieważ ma 66 lat, a w tym wieku podobno można zacząć tracić pamięć.

Wydanie: 2003, 41/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Iwona Bucka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy