Wódz? To nie ja

Wódz? To nie ja

Bardziej odpowiada mi rola autora scenariuszy niż aktora grającego na politycznej scenie

Krzysztof Janik, nowy przewodniczący SLD

– Wygrał pan zdecydowanie wybory na przewodniczącego SLD. Czuje się pan osobą politycznie silniejszą?
– Nie ma we mnie poczucia, że oto zwyciężyłem i mogę się tym zwycięstwem napawać. Czuję się nawet bardziej przytłoczony, bo wiem, jakie stoi przede mną zadanie. Ale jest we mnie entuzjazm, nie boję się pracy.
– W czym, zdaniem nowego przewodniczącego, należy upatrywać kłopotów SLD?
– Nieszczęście zaczęło się w 2001 r. Kiedy przejęliśmy władzę, poruszyliśmy liczne uśpione grupy byłych towarzyszy z PZPR. Oni uznali, że być może mają ostatnią szansę i okazję, by trochę porządzić i „się nachapać”, po to, by może ostatni raz w swoim życiu „być kimś” i „mieć coś”. Nie oznacza to, że negatywnie oceniam ludzi z PZPR. Mówię tylko o pewnych reakcjach. Dzisiaj, kiedy patrzę na to, co się stało, na wszystkie afery z udziałem działaczy SLD, przeraża mnie, że uznali oni, iż w partii panuje atmosfera przyzwolenia.
– Te osoby nie przeszły szkoły demokracji lat 90.
– Tak. I najgorsze jest to, że nie włożyły żadnej pracy w to, by się zmienić. Przyglądały się temu, co się dzieje z pewnego dystansu. Nie stanęły na wprost społeczeństwa, nie wiedzą, czym jest opinia publiczna, i w związku z tym nigdy nie odczuli na sobie kontroli społecznej. Nie rozumieją, że zmienił się mechanizm władzy. To zapewne jedno ze źródeł naszych kłopotów.
– Marek Borowski dobrze to zdefiniował w projekcie uchwały?
– Tak. Proporcje, w jakich została przyjęta ta uchwała, pokazują, że dobrze i trafnie (321 głosów za, 15 przeciw). Uważam wprawdzie, że tekst uchwały powinien powstawać i być przyjęty w innej atmosferze. Ale z drugiej jednak strony, uchwała odegrała bardzo korzystną rolę, bo wywołała na sali ferment i ożywiła dyskusję. Ten tekst powiedział o sprawach, o których wcześniej szeptano na korytarzach.
Inny problem polega na tym, że średnia wieku naszych wojewodów wynosi około czterdziestu kilku lat. Ale już dyrektorzy wydziałów czy kadra niższego szczebla są znacznie starsi. Ten dystans pokoleniowy bardzo utrudnia działanie. Pomijam już to, że w niektórych urzędach podjęto próbę powrotu do starych metod telefonicznego zarządzania i nieliczenia się z opinią publiczną. Pojawiły się śmieszne reakcje: źle o nas piszą, to nie będziemy kupować gazet albo założymy własną. To taka filozofia znana z dowcipu, że dla pierwszego sekretarza zawsze wydaje się w jednym egzemplarzu odrębny numer, który sławi jego imię.
– Wróćmy do konwencji. Dlaczego zgłosił pan swą kandydaturę w ostatniej chwili? Przecież chyba od dawna było jasne, że będzie pan kandydował?
– Nie. Nie jestem ambicjonerem ani typem wodza. Odpowiada mi raczej rola autora scenariuszy niż aktora wystawianego na scenę. Jednak w pewnym momencie uznałem, że mogę stanowić alternatywę dla koleżanek i kolegów, którzy znacznie wcześniej zapowiedzieli swoje kandydowanie.
– Jaka będzie nowa jakość SLD pod wodzą Janika?
– Przede wszystkim proszę o zwyczajowe sto dni spokoju. Chciałbym, abyśmy przestali się zajmować sobą, a zaczęli zajmować się ludźmi. Mam też nadzieję, że powstaną zręby programu, z którym pójdziemy do kampanii wyborczej w 2005 r. Mamy zamiar wyjść z kilkoma inicjatywami legislacyjnymi i politycznymi związanymi z pięcioma sprawami, które wydają mi się w tej chwili najważniejsze dla Polaków. Kolejność nie jest przypadkowa: – przede wszystkim praca, obszary biedy i nędzy, a także bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo zdrowotne. Mamy nadzieję, że wspólnie z rządem będziemy szybko porządkować to, co jest rozpoczęte, a także przyspieszać pracę nad nowymi rozwiązaniami. Do tego dochodzi walka z korupcją i usprawnienie działań wymiaru sprawiedliwości. Chcemy szybszych i sprawiedliwszych sądów. To pięć spraw, którymi w najbliższym czasie powinna się zajmować lewica.
– Proponuje pan taktykę wolnych kroków.
– Nie wolnych, ale ewolucyjnych. Społeczeństwo ma pewne wyobrażenie o SLD. Rewolucja, do której nas namawiano, ma swoje negatywne konsekwencje. Można tak się zapędzić w jej przeprowadzaniu, że stanie się rewolucją, która – jak w starej maksymie – zżera własne dzieci. Niektóre rzeczy chcę zmieniać szybciej, inne wolniej. Ale podkreślam, że nie chodzi mi o wymianę ludzi.
– Czy partia będzie teraz rządziła rządem?
– Nie. Partia nie będzie rządziła rządem, ale będzie jego życzliwym krytykiem. Chcemy, by najważniejsze inicjatywy rządowe były z nami dyskutowane. Bo jeśli dzisiaj się mówi, że popełniliśmy błędy w rządzeniu, to również dlatego, że zaplecze rządu, czyli partia i klub parlamentarny były zbyt często stawiane pod ścianą. Minister lewicowego rządu musi najpierw projektowane rozwiązanie przyłożyć do profilu ideowego macierzystej partii.
– Dzisiaj SLD jest postrzegane przez pryzmat rządu…
– Sto dni spokoju jest też po to, by przedyskutować z rządem jego funkcjonowanie do końca kadencji. Ten rząd – cokolwiek byśmy o nim powiedzieli – ma sukcesy. Kiedy przychodził, zapowiadał trzy rzeczy: że wejdziemy do Unii Europejskiej, że będzie rozwój gospodarczy i że trwale naprawimy państwo. W UE już niedługo się znajdziemy. Mamy rozwój gospodarczy i oby jak najszybciej przełożył się na nowe miejsca pracy i poprawę warunków życia ludzi. Natomiast naprawę państwa zaczęliśmy od finansów – od sprawy bardzo niepopularnej. Jestem przekonany, że jeśli jakiś historyk będzie pisał o SLD, to w pamięci będzie miał Europę, rozwój i naprawę finansów. Natomiast cała reszta zostanie pominięta jako rzecz bez znaczenia.
– W latach 1993-1997, gdyby do końca kadencji dotrwali Pawlak albo Oleksy, to chyba w wyborach w 1997 r. nie mielibyście 27% poparcia?
– Rozumiem, że pyta pan, czy rotacja na stanowiskach rządowych pozwala utrzymywać poparcie społeczne. Nie wiem. Wówczas był inny układ. Były dwie koalicyjne, porównywalne do siebie partie – PSL miało ponad 130 mandatów, my – 180. Myślę, że i dzisiaj niczego wykluczyć nie można. Najpierw jednak trzeba rozmawiać o programie. A potem zobaczymy.
– Polityka jest jak wyścig kolarski. Tu wzajemnie się rozprowadza, przeprowadza ucieczki, raz ktoś ciągnie grupę, potem się chowa, by odpocząć, do peletonu. Proponowaliście Leszkowi Millerowi ten manewr?
– W Polsce o coś takiego trudno, bo u nas drzemie postpezetperowska mentalność polegająca na tym, że jak odchodził towarzysz, to go się wysyłało do Mongolii, by zszedł ludziom z oczu. A przecież na świecie parlamenty są pełne byłych premierów i ministrów. Trzeba do tego się przyzwyczaić.
– A jaka będzie przyszłość Marka Borowskiego i jego „grupy ośmiu”? Pojawiły się pogłoski, że ta grupa rozważa nawet wyjście z SLD?
– Nie zetknąłem się z taką opinią.
– Mówiła o tym Jolanta Banach.
– W tej grupie są ludzie, którzy byli ojcami założycielami SdRP, a potem SLD. To nie są ludzie przypadkowi, to rdzeń partii, wiceprzewodniczący klubu.
– Ale jaka będzie ich przyszłość?
– Bardzo długo namawiałem publicznie Jolę Banach do kandydowania. Po wyborach powiedziała mi, że zostaje w zarządzie partii i że będziemy dalej współpracować. Jola Banach ma ogromną wiedzę i rozumie wiele spraw z obszaru polityki socjalnej. Skoro mówimy, że praca i bieda to nasze priorytety, to jej nazwisko jest kluczowe.
– A jeśli przed wyborami wyjdą z tej partii Borowski, Cimoszewicz, Kaczmarek i inni?
– Nie zrobią tego. To jest ich partia. Oni ją tworzą, kształtują i kreują. I mają w niej silne poparcie. W ogóle nie biorę pod uwagę takiego scenariusza.
– Wewnątrz SLD jest opozycja?
– To jest demokratyczna partia. Gdybyśmy zgadzali się w każdej sprawie, dopiero byłoby nieszczęście. Świadczyłoby to o tym, że naprawdę idziemy w dół.
– Mówi się, że SLD to partia mocno styrana i obita. Tymczasem większość delegatów nie wyglądała na ludzi smutnych ani przygnębionych. To osoby, które są w polityce od 14 lat, dorobiły się, świetnie sobie radzą… Ale czy mają siłę, by realizować lewicowy program? Przecież w ciągu tych lat zmieniły się, zmieniła się ich sytuacja materialna.
– Wszyscy się zmieniliśmy przez ten czas. Źle się dzieje, że powiększa się liczba ludzi wykluczonych z życia publicznego, coraz bardziej oddalająca się od środowisk aktywnych, chociażby od grupy działającej np. w partiach politycznych. Być może, Polsce grozi poważny wybuch niezadowolenia społecznego. Nie dlatego, że wywoła go Lepper, tylko dlatego, że zmniejszają się szanse dla najbiedniejszych środowisk. I właśnie z tego powodu nie powinniśmy rozszerzać obszaru polityki socjalnej ani utrzymywać ludzi w bierności. To jest istota planu Hausnera. Dać ludziom szanse, spróbować przymusić do aktywności.
– Trudno jednak wyobrazić sobie człowieka o lewicowych poglądach, który od kilkunastu lat funkcjonuje w aparacie państwowym, dobrze zarabia?
– To kwestia wrażliwości. Można być bardzo bogatym człowiekiem, wysoko usytuowanym w hierarchii społecznej, a jednocześnie być człowiekiem lewicy. Bo lewica to nie tylko troska o najbiedniejszych, nie tylko socjalny wizerunek, ale także poszanowanie dla wolności: od światopoglądowej poczynając, na seksualnej kończąc. To także poszanowanie dla pewnych reguł demokratycznego życia. Dzisiaj SLD ma równie dużo do zrobienia, jeśli chodzi o wolności i prawa obywatelskie, jak i w sprawach socjalnych.
– A dlaczego tego nie zrobił przez ostatnie dwa i pół roku?
– Nie mogę powiedzieć, że nic nie zrobiła. Błędem było przeniesienie ośrodka kierowniczego do rządu. Po doświadczeniach AWS i kierowania z tylnego siedzenia przeforsowaliśmy i zrealizowaliśmy pomysł, który miał nas przed tym zabezpieczyć. Stąd w rządzie znalazł się ośrodek polityczny, szefowie partii koalicyjnych. Później ten ośrodek utonął w administrowaniu. Zabrakło sił i potencjału, który przypominałby, że rządzenie ma czemuś służyć, że nie chodzi tylko o kolejną ustawę, ale o to, co będzie w Polsce za rok, pięć czy osiem lat i jak to się ma do zasadniczych celów lewicy.
– SLD stoi przed niezwykle trudnym egzaminem. Jeśli go nie zda, może zniknąć ze sceny. Ma pan tego świadomość? Czy jesteście, jak pytał premier Rakowski, psychicznie przygotowani do ewentualnej klęski?
– Już tyle razy byłem pod wozem, że nie jest to dla mnie nic dziwnego. Jeśli się okaże, że w demokratycznych wyborach przegramy, trzeba będzie ten wynik uszanować.
– Nie będzie przykro, że lewicowy elektorat poszedł do Leppera?
– Nie patrzę na to w kategoriach przykrości. To będzie nieszczęście dla Polski. Nie wiem, w którą stronę będzie ewoluować Samoobrona, ale kiedy patrzę na jej skład przywódczy, doradców i na drugi szereg, to ja już tych ludzi w życiu spotkałem.
– Gdzie?
– W PZPR i nie tylko. I tego najbardziej się obawiam.
– A Platforma Obywatelska? Kto jest dla was groźniejszym przeciwnikiem?
– Dla państwa najgroźniejszymi przeciwnikami są populizm, demagogia i żerowanie polityczne. Na takich wartościach nie da się zbudować żadnego konstruktywnego programu. Nie da się przekształcać ani rozwijać państwa, opierając się na społecznych frustracjach, rozżaleniu i agresji. Nie rozpatruję więc sprawy w kategoriach: z kim będziemy tworzyć ewentualną koalicję. Martwi mnie to, czy poważne siły polityczne w kraju będą umiały nawiązać współpracę, aby występować przeciwko tym zagrożeniom.
– Jak może się to udać z SLD, jeśli Sojusz będzie miał tylko 10% poparcia?
– Uważam, że jest szansa, by SLD odzyskał poparcie. Choć nie tak duże, jak mieliśmy w wyborach. Na tamten wynik złożyło się wiele czynników. Tych samych, które teraz działają na korzyść PO. Polska jeszcze długo będzie skazana na wielopartyjność.
– Ma pan świadomość, że może być przejściowym przewodniczącym? Klęska w wyborach europejskich może oznaczać koniec?
– Nie liczę na wielki sukces w wyborach europejskich, chociaż zrobimy wszystko, by wprowadzić do europejskiej lewicy jak najwięcej wartościowych ludzi. Zrobimy też wszystko, by zatrzymać tendencje spadkowe i położyć kres czarnowidztwu, które od wielu miesięcy nam towarzyszy i nas paraliżuje. Przed nami są dwa etapy: jeden – do wyborów europejskich i drugi – kiedy rozpoczniemy kampanię przed kongresem partii planowanym na koniec roku. Chciałbym, aby ta kampania dotyczyła problemów merytorycznych. Dlatego głosowałem przeciwko zwoływaniu kongresu w maju. To tylko przedłużyłoby potyczki personalne.
– Ale przecież sam pan mówił, że personalia są ważne i że trzeba wprowadzać nowe twarze.
– Na konwencji sporo tych twarzy widziałem. Na pewno są nimi nowy wiceprzewodniczący, Grzegorz Napieralski, a także Katarzyna Piekarska. Nie unikniemy zmian również w Zarządzie SLD. Mamy wakaty i na posiedzeniu rady krajowej będziemy je uzupełniać.
Ale jeśli mają być nowe twarze, to one muszą wyrastać od dołu. Nie da się zadekretować awansu w strukturach demokratycznego ugrupowania.
– SLD ciągną do dołu rozmaite twarze. Czy musi nią być np. Jerzy Jaskiernia?
– Nie musi. To powinny być coraz młodsze twarze. Ale nie będziemy uprawiać polityki kadrowej w mediach. Wydawanie wyroków przed zakończeniem sprawy, np. w aferze Rywina, jest bez sensu. Weźmy na przykład kwestię ujawniania e-maili z twardego dysku komputera Aleksandry Jakubowskiej. Przecież jest rzeczą normalną, że kiedy się pracuje nad ustawą, to wciąga się w to wielu ludzi. Niezależnie od ich formalnej pozycji. Aleksandra Jakubowska jest silną osobowością. Będzie w tej partii istnieć i będzie miała wpływy. I dobrze. Cała sztuka przywództwa będzie polegała na tym, by nikogo nie wyrzucić, nikogo nie zrażać, natomiast wykorzystywać synergię tych osobowości.
– A pana spotkania ze zwykłymi działaczami SLD? Jak one przebiegają?
– Ostatnio bardzo różnie. Nie brakowało pretensji i żalów. Pokutuje przekonanie, że tylko kierownictwo jest winne. Teren często myśli: za wszystko odpowiedzialni są „oni”, „my” – za nic. To też będę chciał zmienić. Chciałbym uświadomić moim kolegom w województwach i powiatach, że przecież oni także mają władzę i za wiele spraw ponoszą odpowiedzialność.
– Jaka jest pana wizja na najbliższą przyszłość?
– Pierwszy obszar i arena walki to parlament. Walki o lepszy wizerunek, o wyrazistość partii i o jej pomysły. Drugi element to wielki obszar społeczny, gdzie trzeba być aktywnym i reagować na problemy ludzi.
– Plan Hausnera wiele spraw nieodwracalnie ustawił?
– Plan Hausnera jest tylko jednym z elementów polityki.

 

 

Wydanie: 12/2004, 2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy