Męskie narzekanie na Kongres Kobiet

Męskie narzekanie na Kongres Kobiet

Kongres odniósł sukces w uświadamianiu problemu nierównego traktowania kobiet. Gorzej jest z rzeczywistym poprawianiem ich sytuacji.

W tym tygodniu odbędzie się w Warszawie Kongres Kobiet, już po raz czwarty od 2009 r. Jeśli chodzi o uświadomienie Polakom problemu nierównego traktowania kobiet w naszym kraju – inicjatywa ta niewątpliwie jest wielkim sukcesem. Gorzej natomiast z rzeczywistym poprawianiem sytuacji kobiet w Polsce i realizowaniem postulatów sformułowanych przez wcześniejsze kongresy w ostatnich trzech latach.
Kiedy pyta się o przyczyny braku skuteczności, zarówno osoby działające w strukturach formalnych Kongresu Kobiet, jak i jego zwykłe uczestniczki, pierwsza reakcja najczęściej jest podobna: to chyba jakiś żart i wydumany problem. Czy już naprawdę nie ma do czego się przyczepić, że trzeba akurat do tak fantastycznego przedsięwzięcia? Dopiero po chwili rozmówczynie są skłonne przyznać, że może warto nad tym się zastanowić.
Inaczej jest z recenzentkami z partii prawicowych. Od razu podkreślają nieskuteczność Kongresu Kobiet, podobną – ich zdaniem – do nieskuteczności takich instytucji jak wymieniane jednym tchem Parlamentarna Grupa Kobiet, Pełnomocnik ds. Równego Statusu czy kiedyś Partia Kobiet. Zupełnie nie widzą pozytywów tego rodzaju inicjatyw. Czemu? A bo to wszystko takie fasadowe, do tego jeszcze ten „lewicowy, feministyczny lans”.
Niewątpliwie przeoranie świadomości Polek i Polaków w tej kwestii jest ciężką pracą u podstaw, która musi trwać latami. To mało spektakularne, ale osiągnięcia już są, przede wszystkim polegające na wyzwoleniu dużej energii społecznej. Widać to dobrze w rosnącej liczbie uczestników kongresów. Na dwóch pierwszych było po 4 tys., rok temu 7 tys. Teraz tydzień przed rozpoczęciem zarejestrowało się już 8 tys. i organizatorzy liczą, że ta liczba dojdzie do 10 tys. Udział w kongresie jest bezpłatny, jednak przejazd i nocleg trzeba zorganizować i opłacić samodzielnie (w przeciwieństwie np. do „robotniczego gniewu”, którego najazdy na stolicę są finansowane z pieniędzy związkowych).

Niespełnione postulaty

Działaczki podkreślają, że udało im się przebić do wielu Polek, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Ten proces przebiega na ogół tak: uświadomienie problemu, pokonanie bariery lęku, samoorganizacja. Są szkolenia, będzie Uniwersytet Kongresu Kobiet. Odbywają się kongresy regionalne. Powstają i działają programy aktywizacji kobiet, zarówno zawodowej, jak i w życiu publicznym.
Świetnie. Ale jeśli poprosić o konkretne przykłady, w rozmowie padają… ze cztery, nawet bardzo fajne. Czemu nie można tego rejestrować w warszawskiej centrali? Odpowiedź jest tradycyjna: bo nie ma pieniędzy, nie ma ludzi.
Kongres działał najpierw tylko jako ruch społeczny. Od stycznia 2010 r. jest też zarejestrowany jako stowarzyszenie, utrzymujące się ze składek, darowizn i działalności gospodarczej. Nie najlepiej to brzmi, że stowarzyszenie – powstałe na fali takiej energii – nie ma pieniędzy ani ludzi do, bądź co bądź, podstawowych działań przy pracy organicznej.
Przyjrzyjmy się postulatom dotychczasowych kongresów (zreferowanym na stronie internetowej) i ich realizacji. Na pierwszym, w 2009 r., sformułowano 135 postulatów ze wszystkich najważniejszych dziedzin, co zrozumiałe, bo na początku trzeba było wszystko opisać. Na szczęście jednak podano dwa główne: wprowadzenie parytetów płci na listach wyborczych i powołanie niezależnego rzecznika ds. równości.
Rok później ten pierwszy zaostrzono do żądania „natychmiastowego uchwalenia ustawy parytetowej” i „wprowadzenia parytetów w wyborach do Parlamentu Europejskiego”, drugi zaś nieco zmiękczono – do „lepszej kontroli nad działaniami rządu na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn” oraz „corocznego raportu w Sejmie o sytuacji kobiet”. Do tego dodano postulaty „skutecznej polityki prorodzinnej”, „refundacji zapłodnienia in vitro”, „ochrony kobiet i dzieci przed przemocą” i „reformy systemu edukacji, aby przeciwdziałał on dyskryminacji kobiet”.
Na trzecim kongresie, rok temu, „sformułowano postulaty w trzech priorytetowych dla Kongresu kwestiach: równości, wolności i solidarności; m.in. suwak na listach wyborczych; 40% kobiet w zarządach i radach nadzorczych; wyrównanie płac kobiet i mężczyzn na tych samych stanowiskach; zwalczanie przemocy wobec kobiet; wsparcie państwa w opiece nad osobami zależnymi; sytuacja kobiet na rynku pracy (szczególnie z grupy 50+ oraz grupy dopiero wchodzących na rynek, gdzie brakuje solidarności międzypokoleniowej)”.
I co z tego udało się dotąd osiągnąć czy raczej wymusić na rządzących? Niewiele, w zaledwie jednej sprawie – zamiast parytetów wprowadzono kwoty, minimum po 35% kobiet i mężczyzn na listach wyborczych (a nie po 50%) i tylko w niektórych wyborach. Suwak wymuszający umieszczanie na najwyższych miejscach list wyborczych kobiet stosowała w jakiejś formie tylko PO, ale z dobrej woli, a nie z przymusu legislacyjnego. Mimo to działaczki Kongresu Kobiet uważają to za największy sukces, poza wymienionymi wcześniej. W pozostałych sprawach nie osiągnięto niczego.
Można się zgodzić z taktyką stawiania celów niemożliwych do osiągnięcia, aby osiągać to, co możliwe. Jednak to, co uzyskano w kwestii parytetów, sukcesem nie jest, a dowodzi tego wynik ostatnich wyborów do Sejmu. Liczba zasiadających w nim kobiet wzrosła śladowo.
Kto winien? Patriarchalna kultura, konserwatywne społeczeństwo – powtarzają jak mantrę działaczki. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to pogodzenie się z przegraną w tej sprawie. I raczej w taki sposób nie osiągnie się celu, stawianego teraz w rozmowach – 45% kobiet w parlamencie.

Lista porażek

Bolesną porażką jest nieratyfikowanie przez Polskę konwencji przeciw przemocy wobec kobiet. Tym bardziej że w lipcu 2012 r. na stronie internetowej Kongresu Kobiet można było przeczytać informację o spotkaniu jego przedstawicielek z premierem, zawierającą groźną zapowiedź: „Z ust premiera Donalda Tuska padła ważna deklaracja. Polska w ciągu trzech tygodni ratyfikuje Konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Jeśli tak się nie stanie, kobiety z całej Polski ruszą pod Sejm” (informacja ta jest na stronie do dziś).
Podobnie było z Kartą praw podstawowych, którą przyjęliśmy w wersji okrojonej z ważnych praw pod szantażem braci Kaczyńskich, bo bez PiS nie można było ratyfikować nowej konstytucji europejskiej. Także w tamtej sprawie PO złamała obietnicę, że to naprawi.
Oczywiście nie Kongres Kobiet jest winien tego stanu rzeczy, lecz rządzący. Ale jeśli straszy się masową demonstracją kobiet w obronie konwencji, a potem tego nie realizuje, pokazuje się własną bezsilność. Swoją drogą dziwne, że można zorganizować w stolicy głośną medialnie procesję w obronie święta Trzech Króli, co udało się prawicy, ale nie można się zmobilizować przeciwko przemocy wobec kobiet, choć to zjawisko rodzinne jest Polakom dość znane.
Powstaje zniechęcające wrażenie, że
pogadać sobie można, ale będzie po staremu. Kongres Kobiet powinien tę sprawę postawić sobie za punkt honoru, dopóki Polska nie doprowadzi do ratyfikacji. I nie straszyć bez pokrycia.
Co ciekawe, na wspomnianym spotkaniu z premierem organizacja była reprezentowana przez swój… gabinet cieni. Trudno zrozumieć, po co działaczki mieszają w taki sposób sferę społeczną, w której mają szansę dużo zrobić, ze sferą polityczną, od której na każdym kroku się dystansują, mówiąc, że niezałatwienie ich postulatów to problem rządzących. Jedynym wytłumaczeniem tej demonstracji z gabinetem cieni złożonym wyłącznie z kobiet mogła być chęć poinformowania, że mamy kobiety – fachowców do wzięcia od zaraz i w każdej dziedzinie. Nie wyszło to jednak fortunnie.

Przyciągać, a nie odrzucać

Czy można coś poprawić, by zwiększyć skuteczność nacisku na realizację postulatów kongresu? W odpowiedzi działaczki mówią, że wszystko zawsze można poprawić. To tak, jakby powiedzieć, że niczego nie warto poprawiać.
Jest parę kwestii niepokojących. Wrażenie, że świat się dzieli na kobiecy i męski. Sam Kongres Kobiet na szczęście tak spraw nie stawia. Jedną z jego zasług jest przecież uświadamianie, że problem często tkwi w samych kobietach, które przyczyniają się do zakonserwowania nierównoprawnego dla nich modelu rodziny. Jednak wiele działaczek nie może sobie darować negatywnych uogólnień przy ocenie mężczyzn, co spłyca problem do walki płci. To robi gębę całej inicjatywie i ułatwia potem jej lekceważenie przez polityków.
Przykładem takiej niepotrzebnej straty energii była niedawna walka części działaczek z Euro 2012 jako wyłączną domeną mężczyzn. Bez jakiegokolwiek wysiłku zauważenia, że interesują się tym również kobiety – aby to dostrzec, wystarczyło pójść do stref kibica i przyjrzeć się kibickom, które wcale nie były zahukanymi kurkami domowymi. I bez próby zagospodarowania Euro dla rodziny i kobiet. Może to niewłaściwe z punktu widzenia dogmatycznego, ale ludzie, nie tylko mężczyźni, dobrze się bawili przy tej imprezie. Wiele feministek nawet nie zauważyło, jak się rozminęły także z odczuciami kobiet.
Ten efekt potęgują niezręczności. Wspomniany gabinet cieni, wyłącznie kobiecy. Nawet deklaracja przystąpienia do stowarzyszenia – otwartego dla mężczyzn, tak jak udział w samym kongresie – zawiera zabawny, charakterystyczny szczegół. Pytanie: „Czy uczestniczyłaś/łeś w I, II lub III Kongresie Kobiet?”. Odpowiedzi do wyboru już tylko dla kobiet: „a) Nie, nie uczestniczyłam; b) Tak, uczestniczyłam”. Kongres powinien robić zdecydowanie więcej, by przyciągać też mężczyzn, a nie ich odpychać.
Kongres jest feministyczny i lewicowy, ale przecież tego się nie wstydzi. Nie to jest zarzutem. Problem polega na tym, że ta inicjatywa nie przyciąga kobiet tzw. tradycyjnych, a nawet je odpycha. Nie dlatego, że mówi się im, że są gorsze, ale dlatego, że się nie zauważa, jak one postrzegają Kongres Kobiet, że nic się z tym nie robi. Prawicowe działaczki mówią, że „tradycyjne kobiety” nie chcą się pokazać na kongresie, bo się boją, że zostaną tam wyśmiane. To oczywiście bzdura. Kongres jednak z tą kolejną gębą nic nie robi. Nie przejmuje się zbytnio, że ta część kobiet jest w nim niedoreprezentowana, i za bardzo ich nie przyciąga. Jakby zostawiając je tylko na późniejszą działalność edukacyjną w terenie. A jeśli nie reprezentuje wszystkich kobiet, to łatwiej odrzucać jego sugestie. Zresztą część działaczek ma tego świadomość, gdy na spotkaniach w regionach mówi, że powinien się stać naprawdę ogólnopolski.
Kiedy się patrzy na skład Rady Programowej Kongresu Kobiet, trudno nie podziwiać, jakie wspaniałe osoby tam się znalazły i ile już osiągnęły. Jest rzeczą wielką, że poświęcają się bezinteresownie walce o prawa innych kobiet. Ale czemu w tym składzie zupełnie brakuje kobiet, które jeszcze się nie spełniły, za to cała Polska już usłyszała o ich skutecznej walce o prawa kobiet? Gdzie są eksploatowane niewolniczo kasjerki z Biedronki, wykorzystywane seksualnie działaczki Samoobrony albo kobiety, którym lekarze odmówili prawa do aborcji, a potem jeszcze zostały sponiewierane przez pasterzy Kościoła? Przecież takie osoby tam właśnie są (może nie zawsze te konkretnie), tylko czemu anonimowo? One też powinny być ikonami walki o prawa kobiet w III RP. To nie jest problem nieznany działaczkom, bo mówią o potrzebie decentralizacji.
Kongres dobrze zidentyfikował problemy polskich kobiet, dobrze działa informacyjnie. Jest w nim wiele kobiet sukcesu, które niejedną rzecz świetnie zorganizowały. Byłoby wielką rzeczą, gdyby udało im się jeszcze zmienić to przedsięwzięcie w skuteczniejszą grupę nacisku w sprawie wyrównywania praw i szans kobiet w Polsce.
Tylko temu ma służyć to męskie narzekanie.
Wojciech Mazowiecki

Wydanie: 2012, 37/2012

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. James
    James 10 maja, 2014, 17:43

    Brawo dla kobiet z prawicowym, tradycyjnym podejściem.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy