Wojciech Żukrowski

Wojciech Żukrowski

Wojciecha Żukrowskiego znałem dobrze. Jako czytelnik od dzieciństwa, jako literacki kolega od czterdziestu paru lat, jako przyjaciel także od dawna. Bywałem jego podopiecznym literackim, bywałem też politycznym przeciwnikiem. Na temat tej znajomości mógłbym chyba spokojnie napisać książkę, tyle się tego wszystkiego nawarstwiło. Zresztą o nim już napisano książki i to niejedną, chociaż głównie o jego twórczości, a nie o samym niezwykłym, ekscytującym i ogromnie niespodziewanym człowieku. Ale przecież to, co napisane, stanowi kwintesencję losu pisarza. Żukrowski mawiał często, że za życia jest się tylko literatem, pisarzem zostaje się potem. No więc dziś można już bez wahania powiedzieć, że Wojtek pisarzem jest na pewno. I to nie tylko dlatego, że nie żyje.
Widziałem niedawno na Marszałkowskiej, jak jakaś babina sprzedawała egzemplarz “Kamiennych tablic”. A zaprzyjaźniona ze mną poetka i bibliotekarka, Anna Zalewska, powiedziała mi, że książki Żukrowskiego są w nieustannym obiegu. Sam zresztą wiem, że Żukrowski jest bodaj najbardziej czytanym pisarzem polskim ostatniego pięćdziesięciolecia, trafiającym do wszystkich kręgów społecznych. Nie do wszystkich personalnie. Prozaik i naukowiec, Jan Tomkowski, w książce “Dwadzieścia lat z literaturą 1977-1996” tak oto powiada: “W normalnych warunkach nikt przy zdrowych zmysłach nie zachwycałby się książkami Żukrowskiego, Sokorskiego, Bratnego czy Nienackiego”. Już samo przedziwne zestawienie tych nazwisk świadczy o tym, że Tomkowski żadnego z tych autorów zapewne zwyczajnie nie czytał. A mieszanie kryteriów politycznych z estetycznymi jeszcze nigdy i nikomu nie przyniosło zaszczytu.
Dlaczego Żukrowski nawet dzisiaj jest czytany? Złożyło się na to parę okoliczności. Uważa się, że po śmierci każdy autor trafia do rodzaju “limby” – otchłani i dopiero potem, z biegiem lat okazuje się, czy pozostanie wśród klasyków swojej literatury, czy też nie. Otóż tak się złożyło, że Żukrowski do swojej otchłani trafił już prawie 20 lat temu i że tę próbę zwycięsko przetrzymał. Chodzi, oczywiście, o sławną wypowiedź z grudnia 1981 r., popierającą stan wojenny. Przez wiele lat trzeba było nieco odwagi cywilnej, by mówić dobrze o Żukrowskim. Tymczasem rzecz była nadzwyczaj prosta: jego wypowiedź była wynikiem przyjaźni do generała Jaruzelskiego, lojalności wobec ustroju (a nigdy nie należał do partii) i – niepojętej dla tak notorycznego cywila jak ja – fascynacji armią. Jednym słowem, była to dla Żukrowskiego sprawa honoru. Powiedziałem to kiedyś Diatłowickiemu w jego audycji “Rzeczpospolita 2,5”. Puścił do mnie w odpowiedzi perskie oko. Niesłusznie! Honor miewa różne polityczne odniesienia.
Wróćmy do ”limby” Żukrowskiego. Był to zarazem okres upokorzenia dla całej kultury i literatury Polski Ludowej, okres niebotycznych andronów, wygadywanych na ten temat. Dzisiaj chyba nikt poważny nie zaryzykowałby twierdzenia, że był to czas upadku kultury; wystarczy z nim porównać ostatnie dwudziestolecie – kultura PRL zanikała stopniowo w latach 80. Ale przyczyny powrotu twórczości Żukrowskiego tkwią nierównie głębiej – w tym raczej, że jego dzieło zapowiadało już pod niejednym względem postmodernizm. Nie jest to tylko efektowny paradoks.
Można by rzec, że po człowieku, który miał za przyjaciela Wojtyłę i Jaruzelskiego, raczej nie spodziewalibyśmy się szczególnych szaleństw. Katolik i lojalista, patriota i żołnierz powinien by być może wszystkim, ale nie wyznawcą postmodernizmu. Rzeczywiście miał dar składnej, bardzo płynnej narracji, realistycznej w najlepszym sensie i wręcz niesamowitą umiejętność widzenia, przedstawiania konkretnych przedmiotów i sytuacji. Niedawno staliśmy obok siebie na jakimś pogrzebie. Szepnął do mnie: – Wiesz, każdy z nas boi się tego dołu. To właśnie ta zdolność nazwania rzeczy po imieniu.
Prawda. Ale z drugiej strony, Żukrowski to także kawał szalonego poety, zresztą najzupełniej dosłownie. Jego pierwsza książka była przecież zbiorem wierszy, bardzo czechowiczowskich, wydanych w 1943 r. To nigdy nie znika bez śladu. A zasadniczym punktem wyjścia jego twórczości była baśń – nie mam tu bynajmniej na myśli tylko “Porwania w Tiutiurlistanie”. Żukrowski opowiadał baśnie okrutne, makabryczne. Taką właśnie baśnią była “Lotna”, o klaczy przynoszącej śmierć swoim jeźdźcom. Całe “Z kraju milczenia” jest właśnie takie magiczno-pruszyńskie. A powstało w czasie okupacji, więc o jakiejkolwiek zależności nie może być mowy. Na inną nutę odzywa się sarkastyczne i persyflażowe “Piórkiem flaminga”, ale to przecież także książka-zwid. I dalej było właściwie podobnie, dalekie kraje, niezbadane sprawy. Aż wreszcie po opowiadania zamieszczane w prasie ściśle ezoterycznej, a dokładnie mówiąc, we “Wróżce”. A więc: baśń, mistyka, a do tego jeszcze groteska – wszystko, co znajdujemy w prozie postmodernistycznej.
Nie próbuję tu nawet wyliczyć wszystkich książek Żukrowskiego, jako że jest ich legion. Nie dziwi więc, że i o nim napisano niemało książek, bo skala problemów poruszanych przez niego była naprawdę ogromna. Nie zawsze i nie do końca pisał po myśli ówczesnych władz, a z okresu zadekretowanego socrealizmu wyśliznął się prawie bez szwanku, pisząc dość nijakie “Mądre zioła”. I tu zresztą miał rację, domagając się miejsca w oficjalnej medycynie dla zielarstwa. Ale już nad “Kamiennymi tablicami” musieli się ówcześni cadykowie od literatury sporo nabiedzić. Powieść została przełożona na wszystkie możliwe języki, a jest formalnie rzecz biorąc, opisem romansu węgierskiego attaché ambasady w Indiach z australijską lekarką. Tak, ale rzecz się dzieje pod koniec 1956 roku… I nawet w Indiach dudni echo węgierskiej rewolucji. A do spraw i analogii polskich nie trzeba sięgać daleko.
Ale motywy wschodnie, dalekowschodnie to na ogół dla Żukrowskiego pole egzotycznej baśni we wszystkich odmianach: indyjskiej, chińskiej, laotańskiej, wietnamskiej, kanwa wielorakiej noweli o stu odmianach i stylizacjach. Bo Żukrowski kochał życie we wszystkich jego przejawach, a są one przecież niezliczone. I być może właśnie ta miłość do życia udzielała się także jego czytelnikom. Nie wierzę w bajeczkę o “spontanicznym” zwracaniu książek pisarzom, którzy poparli stan wojenny. Ten gest zastosowany po raz pierwszy wobec Knuta Hamsuna w Norwegii wtedy był dramatyczny, a teraz już tylko groteskowy. Ale pisarza rzeczywiście można zabić milczeniem, Żukrowskiemu nie to się przecież przygodziło. Bo mimo milczenia mediów miał przez cały czas dowody przywiązania czytelników, brał aktywny udział we wszystkich sprawach literackich, zawsze czytał nowości i reagował na nie niezwykle żywo, mimo ciężkich chorób snuł swoje fantasmagoryczne opowieści, sypał żartami i pomysłami, biesiadował i pił do końca. Był znakomitym mówcą, co się pisarzom nie zawsze zdarza i zanim nie obezwładniła mnie choroba, rywalizowałem z nim trochę na tym polu.
Debiutował w prasie jeszcze przed wojną. We Wrześniu bronił linii Narwi, podobno z niezwykła odwagą. Jakie to dziwne, że zarówno Apollinaire, jak i Międzyrzecki, Adolf Rudnicki, Jan Józef Szczepański i sam Żukrowski byli artylerzystami! Potem ZWZ AK i literacka konspiracja. Jeszcze potem batalion transportowy i pierwsze książki, które od razu porwały czytelników. Kraków, Wrocław, Warszawa. Potem korespondent wojenny i dyplomata, olśnienie Azją, posłowanie na Sejm, taki, jaki był i życie pod każdym względem niesłychanie aktywne, a zarazem nieustannie wypełnione pisaniem. Jak on to wszystko potrafił pogodzić? A wiek nie odebrał mu ani trochę żywotności – na przykład wiadomo, że Żukrowski o jedzeniu wielokrotnie pisał, ale tylko przyjaciele wiedzą, że sam świetnie gotował. I tak ze wszystkim, od rzeczy wielkich po całkowite drobiazgi.
Ja osobiście mam zupełnie szczególne powody do wdzięczności. Był nie tylko pierwszym czytelnikiem moich książek. Zostałem po nim prezesem Związku Literatów Polskich, co się dokonało w okolicznościach nieco dramatycznych. A jednak nie tylko nie stracił do mnie życzliwości, ale wspierał mnie nieustannie radą i pomocą. Przeżył całą Polskę Ludową, ale nie został jej koniunkturalnym oszczercą. Był wielkim pisarzem i życzliwym człowiekiem.

 

Wydanie: 2000, 36/2000

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy