Wojna gangów w Rio

Wojna gangów w Rio

W brazylijskich dzielnicach nędzy przestępcy zastąpili państwo

„Mamy tu Irak!”, obwieścił wielkimi literami magazyn „Jornal do Brasil”. Goście luksusowego nadmorskiego hotelu Intercontinental z przerażeniem obserwowali czerwone i niebieskie pociski smugowe przecinające nocne niebo nad Rio de Janeiro.
W brazylijskiej metropolii szalała wojna narkotykowych gangsterów. W labiryncie wąskich uliczek uzbrojeni w broń automatyczną i granaty bandyci stawili twardy opór doborowym jednostkom sił bezpieczeństwa.

Podziurawiony kulami policyjny śmigłowiec

musiał lądować awaryjnie. Bandyci urządzali blokady na ulicach, zabierając kierowcom samochody. Kobietę, która usiłowała odjechać, zastrzelono. W ciągu tygodnia w walkach zginęło co najmniej 15 osób, w tym dwóch policjantów. Są dziesiątki rannych.
Wielu gangsterów zdołało się przebić przez pierścień policji i ukryć w pobliskiej gęstwinie tropikalnego lasu.
Gubernator Rosinha Matheus zwróciła się do rządu federalnego o przysłanie 4 tys. żołnierzy, „najlepiej komandosów lub spadochroniarzy”. Pojawiły się plany otoczenia kilku najbardziej niebezpiecznych dzielnic nędzy trzymetrowym murem.
Paroksyzm przemocy wstrząsnął dzielnicą Rocinha, jedną z 600 favelas Rio de Janeiro, w których mieszka, a raczej wegetuje jakieś 30% sześciomilionowej populacji metropolii. Przeciętny zarobek żyjących tu ludzi stanowi równowartość 140 dol. miesięcznie, przy czym wielu w ogóle pozostaje bez pracy. Dla porównania w zamożnych regionach nadmorskich, jak Ipanema czy Copacabana, miesięczna pensja przekracza 740 dol.
Ale Rocinha to favela niezwykła, niejako pokazowa. Rozległa, zamieszkana może nawet przez 150 tys. osób, rozpościera się na stoku lesistych wzgórz między górami Corcovado a oceanem, pomiędzy najbogatszymi nadmorskimi rejonami miasta. Dlatego nędza nie jest tu tak bardzo widoczna. Prosperują banki, sklepy, jest nawet restauracja McDonald’sa. Agencje turystyczne organizują dla urlopowiczów „favela safari”. Samochodowa wycieczka po krętych uliczkach kosztuje 30 dol.
Ale Rocinha pozostaje dzielnicą ubóstwa, w której panuje prawo dżungli. Policja pojawia się rzadko. Rządzą tu narkotykowi donos powiązani ze skorumpowanymi politykami. Zazwyczaj szanujący się don mieszka poza favelą, w której ma swego „pełnomocnika generalnego”. Pełnomocnik werbuje „poruczników” i „żołnierzy”, tych ostatnich zazwyczaj spośród nieletnich. Żołnierze obsługują bocas de fumo, czyli punkty sprzedaży białej śmierci. Szacuje się, że w slumsach Rio de Janeiro grasuje około 10 tys. uzbrojonych „żołnierzy” narkotykowych karteli. Zorganizowani są w gangi o malowniczych nazwach, takich jak

Czerwone Komando,

Potrójne Komando czy Przyjaciele Przyjaciół. Państwo w znacznej mierze wycofało się z dzielnic nędzy. Politycy brazylijscy najwidoczniej uznali je za przypadek beznadziejny, lecz powstałą w ten sposób próżnię wypełniły kokainowe mafie. „Handlarze narkotyków zdobyli całkowitą kontrolę nad instytucjami komunalnymi”, twierdzi z rezygnacją antropolog Alba Zaluar.
Gangsterzy są najlepszymi pracodawcami dla młodzieży, zapewniają regularnie wypłacane i dość wysokie pensje. Donowie troszczą się też o coś w rodzaju ładu i porządku, zwalczając przestępczą konkurencję. Wreszcie niektórzy od czasu do czasu dla kaprysu zabawiają się w brazylijskiego Robin Hooda. Przeznaczają jakąś symboliczną część dochodów na szlachetne cele, np. dożywianie ubogich dzieci.
A są to dochody ogromne. Do Rio de Janeiro trafia kokaina z Boliwii, Kolumbii i Peru. Część szmuglowana jest do Europy, ale wiele trafia też na chłonny miejscowy rynek. Spragnieni narkotykowych wizji zamożni mieszkańcy metropolii skłonni są hojnie płacić za regularne dostawy. Zdaniem brazylijskich kryminologów, kokainowe gangi osiągają w dzielnicy Rocinha tygodniowe obroty rzędu 3,5 mln dol. Nic dziwnego, że rywalizacja jest niezwykle ostra. Prawdziwi zleceniodawcy narkobiznesu, mający powiązania z wysokimi rangą politykami, zazwyczaj pozostają niewykryci i wpłacają na swe konta kolejne miliony. Życie bezpośrednich hersztów band jest jednak brutalne i krótkie. Przez kilka lat Rocinhę terroryzował ponury złoczyńca Eduino Eustaquio de Araujo Filho, znany jako „Dudu”, który kazał swych przeciwników palić żywcem. W 1999 r. „Dudu” znalazł się wreszcie w więzieniu i jego miejsce zajął zaledwie 21-letni „Lulu”, Luciano Barbosa da Silva, z tego samego gangu Czerwone Komando, jednak stosujący nieco subtelniejsze metody. „Lulu” kazał mordować tylko wtedy, kiedy uznał, że nie ma innego wyboru. Jego brat zginął od policyjnych kul, ale młodszy da Silva także wybrał karierę gangstera.
Niestety, „współczujący” urzędnicy pozytywnie rozpatrzyli prośbę „Dudu”, który pragnął spędzić święta Bożego Narodzenia 2003 r. z rodziną. Gangster otrzymał przepustkę i jak można było przewidzieć, do więzienia już nie wrócił. Ukrywał się i zbierał kompanów, aby przemocą zrzucić „Lulu” z narkotykowego tronu. Do ataku przystąpił, jak przykładny katolik, w Wielki Piątek. Kiedy wierni spieszyli do kościołów, „Dudu” na czele stu zbirów zszedł ze wzgórz pobliskiej dzielnicy nędzy Vidigal. Gangsterzy rozpoczęli regularne polowanie na „żołnierzy” konkurenta. Policja, uzbrojona przeważnie tylko w zardzewiałe rewolwery, była bezradna. Dopiero kiedy sprowadzono 1,2 tys. funkcjonariuszy jednostek specjalnych w czarnych samochodach pancernych, siły bezpieczeństwa przystąpiły do kontrofensywy. Policja rozpoczęła okupację Rocinhy jak nieprzyjacielskiego miasta. Po pięciu dniach stróże prawa osaczyli w jednym z domów da Silvę. „Lulu” nie dał się wziąć żywcem. Natomiast „Dudu” ze swoimi „żołnierzami” przepadł jak kamień w wodę. Pogrzeb „Lulu”, który odbył się na cmentarzu Sao Joao Batista, zamienił się w demonstrację siły narkotykowych gangsterów. Liczni żałobnicy krzyczeli: „Dudu, twój czas nadejdzie! Dostaniemy cię!”. Obrzucili też kamieniami reporterów. Gangsterzy wezwali ludność dzielnicy do zamknięcia straganów i sklepów na znak smutku po śmierci tak wybitnego człowieka jak „Lulu”. Oczywiście, mieszkańcy posłuchali. Wielu zresztą rzeczywiście żałowało zastrzelonego przestępcy. „Dlaczego właśnie on musiał zginąć? Opłacał ubogim dzieciom autobus szkolny, rozdawał darmowe posiłki, pomagał całej wspólnocie, potrafił porozumieć się z urzędnikami”, żalił się jeden z mieszkańców.
W dzielnicy zapanował pełen napięcia, kruchy spokój. Po pewnych wahaniach władze federalne odrzuciły prośbę gubernatora o przysłanie żołnierzy. Użyciu wojska sprzeciwił się lewicowy prezydent Brazylii, Luiz Inacio Lula da Silva, który usiłuje poprawić los najuboższych. Przypomniano, że gdy po podobnej erupcji przemocy w lutym 2003 r. do Rio skierowano podczas karnawału jednostki sił zbrojnych, nie poprawiło to w znaczący sposób stanu bezpieczeństwa. Żołnierze nie są wyszkoleni do działań policyjnych w mieście, a ich obecność stwarza tylko atmosferę oblężenia.
Kontrowersje wywołał również plan otoczenia dzielnic Rocinha i Vidigal murem, tak aby kryminaliści nie mogli przenikać do miasta z lasów. Wicegubernator Luiz Paulo Conde oświadczył, że taki mur należy zbudować niezwłocznie, będzie on przy tym pełnił rolę ekologiczną – uniemożliwi dalsze rozrastanie się favelas kosztem obszarów leśnych. Z protestem wystąpiły organizacje obrony praw człowieka, m.in. Amnesty International i Global Justice. Ich zdaniem,

mur będzie karą dla niewinnych ludzi

i stworzy „socjalny apartheid”. Także Cesar Maia, burmistrz Rio tradycyjnie skłócony z gubernatorem, uznał tę koncepcję za „niewiarygodną”. Budowa muru doprowadzi przecież tylko do powstania „narkotykowo-przestępczego parku tematycznego” dla turystów.
Wielu komentatorów twierdzi, że tak naprawdę strzelaniny podobne do tej kwietniowej są w slamsach na porządku dziennym – gangi przecież zawsze walczą o terytorium. Rocinha leży jednak zbyt blisko bogatych dzielnic i widok pocisków smugowych na niebie zatrwożył ich wpływowych mieszkańców. Stąd tak gwałtowne i kontrowersyjne reakcje polityków. W rzeczywistości sytuacji nie uzdrowią działania doraźne ani widowiskowe ekspedycje karne, po których jednostki specjalne policji znów się wycofują. Potrzebne są inwestycje, miejsca pracy i programy socjalne.
Julita Lemgruber, dyrektorka Centrum Studiów ds. Bezpieczeństwa w Rio de Janeiro, twierdzi: „Konieczne są akcje prewencyjne. Programy socjalne pomagają, także na krótką metę. Państwo musi być obecne w dzielnicach nędzy, musi zachęcać dzieciaki do sportu i nauki, nadać jakiś sens ich życiu”.
Do takich działań politycy jednak się nie kwapią. Zbudowanie muru jest przecież łatwiejsze. Mieszkańcy Rocinhy lękają się zaś, że wkrótce dojdzie do walki o schedę po „Lulu”. Podobno na czele Czerwonego Komanda już stanął gangster o pseudonimie „Zarur”, który jednak ma licznych konkurentów. Kolejny wybuch przemocy w „modelowej faveli” jest tylko kwestią czasu.


Miasto przemocy
W Rio de Janeiro od kul ginie więcej dzieci i młodocianych niż w konflikcie palestyńsko-izraelskim. Według danych przytoczonych przez brytyjską korporację BBC, w brazylijskiej metropolii w ciągu ostatnich 14 lat zastrzelono prawie 4 tys. osób poniżej 18. roku życia. Dla porównania w tym samym czasie konflikt Izraelczyków z Palestyńczykami pochłonął życie niespełna 500 takich ofiar. Zabójstwo jest najważniejszą przyczyną zgonów młodych ludzi w Rio de Janeiro. W mieście tym rocznie dochodzi do 205 morderstw na 100 tys. mieszkańców.

 

Wydanie: 18/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy