Wojna młodych

Wojna młodych

W SLD nie ma powodów do zmiany przewodniczącego

Jerzy Szmajdziński

– Co się dzieje w SLD?
– W SLD trwa kampania sprawozdawczo-wyborcza, przygotowania do kongresu, trwa walka o przywództwo. A największym zmartwieniem takich ludzi jak ja jest to, żeby ta walka nie przysłoniła treści programowych, które mają dzisiaj dla lewicy pierwszorzędne znaczenie. Drugą moją troską jest to, aby walka o przywództwo nie spowodowała podziałów w pokoleniu, z którym SLD wiąże największe nadzieje. Myślę o pokoleniu ludzi w wieku 28-34 lata, którzy kierują organizacjami wojewódzkimi. Ta grupa ma przed sobą długą perspektywę, możliwość rozwoju, możliwość nauki, nabrania doświadczeń, aby coraz skuteczniej dawać odpór ofensywie polskiej prawicy.
– SLD ów okres nabierania doświadczeń przez 30-latków przeżyje?
– Przeżyje. Trzeba pamiętać, że trzy lata temu lewica znalazła się w najgłębszym kryzysie po roku 1989. I ciężko musieliśmy pracować, by w kolejnych kampaniach politycznych nie tylko zaistnieć, lecz także wypaść jak najlepiej. To był okres różnych prób – rozwiązań dobrych i rozwiązań kontrowersyjnych.

DLACZEGO PĘKŁ LiD?

– Takich jak koalicja LiD? Najpierw w pocie czoła zawiązywana, a teraz zerwana.
– Słusznym wnioskiem z wyborów 2005 r., w związku z zagrożeniami dla państwa, była budowa koalicji partii lewicowych i Partii Demokratycznej. Było wiadomo, że lewica wyborów nie wygra, ale chodziło o to, żeby maksymalnie zmobilizować elektorat i stworzyć jak najszerszą formułę, aby PiS od władzy odepchnąć. To się udało – PiS nie rządzi. Ale po wyborach Partia Demokratyczna uznała że ponad 140 tys. głosów, które padło na kilkadziesiąt osób ją reprezentujących, to wystarczająca siła do jej odbudowy jako partii liberalnej, demokratycznej. Myśmy sądzili, że oni tej decyzji nie podejmą, że będziemy budowali obóz centrolewicowy, socjaldemokratyczny…
– Winę za rozpad LiD zwala pan na Demokratów?
– Nie zwalam, mieli prawo wybrać własną drogę. Choć nie ukrywam, że raczej oczekiwaliśmy integracji programowej, zgodnego budowania centrolewicy. Ale tak się nie stało. Partia Demokratyczna przyjęła deklarację ideową typową dla partii europejskiego centrum. Socjaldemokracja i liberałowie od zawsze toczą spór o rolę państwa w realizacji maksymalizacji wolności, swobód obywatelskich, równości obywateli. Całe doświadczenie europejskiej lewicy po II wojnie światowej pokazuje, że bez aktywności państwa w polityce gospodarczej, społecznej, w dbaniu o dostępność i jakość usług publicznych, takich jak edukacja czy opieka zdrowotna, celów, jakie stawia sobie, lewica osiągnąć się nie da. Demokraci uważają natomiast jak klasyczni liberałowie państwo za zło konieczne.
– A wy uważacie odwrotnie.
– My jesteśmy socjaldemokratami i myślimy jak socjaldemokraci. Historia pokazała, że w sporze między socjaldemokracją a liberałami, rację mieli Willy Brandt i Olof Palme. Dlatego dziwimy się Markowi Borowskiemu, który uważa, że deklaracja przyjęta 12 kwietnia przez Partię Demokratyczną ma charakter lewicowy. Nie ma. Demokraci postanowili budować partię liberalną, postanowili, że będą obecni po wyborach w 2009 r. do europarlamentu we frakcji liberalnej. Szanujemy ten wybór, bo uważamy że Polsce jest potrzebna i silna lewica i silne centrum. Jednak budowa tej drugiej formacji leży w gestii PD. Wiemy, że prowadzą polityczne rozmowy Platformą Obywatelską. Ale to ich sprawa. Ich wybór.
– Wam też ciążyła ta koalicja.
– Ponieważ PD nie zdecydowała się na opracowanie wspólnego programu. W efekcie różnice programowe między lewicą a PD stały się aż nadto widoczne. Np. w sprawie kodeksu pracy. My uważamy, że nie można kobiet w ciąży zwalniać z pracy. My nie uznajemy że w Polsce ustawa o zakazie przerywania ciąży to kompromis. Bo to kompromis Unii Wolności z Kościołem, którego stroną nigdy nie była lewica! Z nami nikt żadnego kompromisu aborcyjnego nie zawierał. Różni nas też kwestia tarczy antyrakietowej. Przykłady można mnożyć. To powodowało dezorientację u wyborców. Skąd mieli wiedzieć, co LiD naprawdę uważa. Jak mieli głosować w przyszłości za oddaniem nam władzy, skoro nie wiedzieli, jakie rozwiązania byłyby przez nas realizowane? Nie wiedzieli, czy LiD broni praw chroniących pracowników, czy też jest za uelastycznieniem kodeksu pracy. Podstawową sprawą jest charakter, jaki chce nadać swojej partii dzisiejsze kierownictwo Partii Demokratycznej.

CZERWONA KARTKA DLA NAPIERALSKIEGO

– Jak pan ocenia wojnę między dwoma liderami, która toczy się wewnątrz SLD?
– Ta rywalizacja blokuje możliwości podejmowania wielu działań, które nowoczesna partia powinna podejmować. Długotrwała walka o przywództwo powoduje, że SLD nie stało się strukturą lepiej zorganizowaną, lepiej funkcjonującą. Rywalizacja zablokowała możliwość stworzenia w Sojuszu struktury sprawnej, dynamicznej, gdzie wszyscy wiedzą, co mają robić, gdzie jest przepływ informacji, są jasne zasady finansowania. Wszystko zostało sprowadzone do aktywności klubu parlamentarnego. A niewykorzystany jest potencjał, który tkwi w partii.
– Gdy Leszek Miller walczył o swoją pozycję w partii, kiedy jeszcze był sekretarzem generalnym, wpierw zbudował sprawnie funkcjonujące struktury. Dopiero mając zaplecze, wszedł do gry. Czyżby obecny sekretarz generalny działał zupełnie odwrotnie?
– Można było zaobserwować prymat osobistych ambicji nad lojalnością wobec grupy. Brak cierpliwości. Ale najbardziej smuci mnie, że zdarza mu się używać w swej grze nieprawdziwych argumentów…
– Jakich?
– Np. takich, że LiD powstał jako zaspokojenie kompleksów starszych kolegów. To fałszywa teza. Nie ma pokrycia w rzeczywistości. Kompromis historyczny między reformatorami z byłej PZPR a demokratyczną opozycją w politycznym sensie tego słowa miał miejsce przy Okrągłym Stole, a ustrojowy przy stworzeniu konstytucji z roku 1997. Gdzie razem z UW, PSL i Unią Pracy odparliśmy zarzuty o targowicy, co głosił Marian Krzaklewski i polska prawica. Wtedy te nasze kompleksy, jeśli je mieliśmy, zostały zaspokojone. Wówczas istniała też szansa przekucia kompromisu historycznego w koalicję rządową po wyborach w roku 1997. Unia Wolności wybrała jednak AWS Mariana Krzaklewskiego, wybrała tych, którzy kilka miesięcy wcześniej nazywali ich zdrajcami i targowiczanami. Kilka miesięcy po kompromisie konstytucyjnym. Unia pokazała wówczas, że nie ma wiecznych sojuszy są tylko wieczne interesy. To była dla nas ważna lekcja.
– A pan miał kompleksy względem polityków UW?
– W żadnym wypadku. W demokracji polityków uwiarygodniają wyborcy. Poparcie milionów i wyborcze zwycięstwa to najlepsze lekarstwo na polityczne kompleksy. Druga kwestia, o której mówi Grzegorz Napieralski, że błędem było zawężenie formuły LiD tylko do czterech partii. Że trzeba było uwzględnić związki zawodowe oraz mniejszych partnerów, niegdyś z nami współpracujących. W tym przypadku też jest inaczej. Przecież ustawa przewiduje, że koalicje wyborcze mogą tworzyć formalnie tylko partie polityczne.
– Nie można więc zawiązać wyborczej koalicji na przykład z ZNP…
– Ale to nie spowodowało, że przestaliśmy współpracować ze związkami zawodowymi czy innymi organizacjami. Związki były, są i będą naszym strategicznym sojusznikiem. Związki są sumieniem lewicy. Kandydaci przedstawieni przez związki zawodowe wystąpili w wyborach, jest w ramach klubu Lewicy koło związkowe, więc to, co opowiada Grzegorz Napieralski, to nieporozumienie. On sam został upoważniony do przeprowadzenia negocjacji w sprawie koalicji z Krajową Partią Emerytów i Rencistów. I nie mam do niego pretensji, że się nie dogadał, że nie poszerzył formuły LiD. Bo to się w polityce zdarza – nie można się dogadać. Ale i on nie powinien czynić nam takich zarzutów, bo to jest po prostu nieuczciwe i niemoralne.
– W polityce to ważne – uczciwość, moralność?
– To bardzo ważne. Jak być wiarygodnym – wobec partnerów, wobec wyborców – bez tych cech. Wszystkie decyzje, np. te dotyczące stworzenia LiD, a następnie rezygnacji z tej koalicji, były podejmowane przez członków kierownictwa SLD jednomyślnie – robił to zarząd, rada krajowa. Wszyscy głosowali zgodnie, tak samo głosował Grzegorz Napieralski jak Wojciech Olejniczak, Joanna Senyszyn, Artur Hebda, Wiesław Szczepański, Jerzy Szmajdziński… Nigdy nie było odrębnego zdania, nie było jakiejś poważniejszej wypowiedzi kwestionującej wybraną drogę. Więc?
– Wydaje mi się, że w polityce mniej ważne jest, czy ktoś kiedyś był za, czy przeciw, że ważniejsza jest ogólna wizja, jakiś symbol dający nadzieję. Polski Zapatero – czy to dla lewicy nie jest atrakcyjne hasło?
– Tak to mogę tylko określić. Symbole są ważne. Nie wystarczy samemu nazwać się polskim Zapaterem, aby być nim w rzeczywistości. Już mieliśmy polskiego Schrödera, polskiego żelaznego kanclerza. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy. Polska lewica nie potrzebuje drugiego Zapatera, drugiego Schrödera, czy tym bardziej drugiego Blaira. Potrzebuje ciężkiej pracy programowej, potrzebuje aktywności zwykłych członków. Potrzebuje, aby członkowie SLD byli wśród ludzi, działali w organizacjach pozarządowych, zakładali własne. Spójrzmy na przyczyny potęgi PPS przed wojną. To ważna lekcja dla polskiej lewicy również XXI w.
– Czyli nie popiera pan Napieralskiego?
– Dziś w SLD nie ma powodów do zmiany przewodniczącego. A jak oceniamy SLD, to trzeba ocenić działalność i przewodniczącego, i sekretarza generalnego, i każdego z nas. Także mnie. I sprzeciwiam się opinii, że jak się dwóch bije, to trzeba wyznaczyć trzeciego. Jeśli się dokona uczciwej oceny, to w moim przekonaniu Wojciech Olejniczak, mimo różnych braków, czasami błędów, swój egzamin zdał. A jak zdał, to niech swoją misję kontynuuje.
– A co z sekretarzem generalnym?
– Przede wszystkim musi być inaczej usytuowany w partii. Powinien być wybierany przez radę krajową.
– Na wniosek przewodniczącego?
– Przewodniczący musi mieć wszystkie instrumenty potrzebne do skutecznego działania.
– Wolałby pan, żeby sekretarzem został ktoś doświadczony…
– Lepiej, gdyby był to ktoś po przejściach związanych z kierowaniem zespołami ludzkimi. Ktoś znający partię, kto potrafi pomóc działaczom, a także dobrze współpracować – z ludźmi SLD, ale i z tymi ludźmi lewicy, którzy pełnią funkcję we władzy samorządowej.

PODZIAŁY W SLD? DO NICH NIE DOJDZIE

– Jaki jest układ sił w partii, ile osób popiera Napieralskiego a ile Olejniczaka?
– Tego nie wiem.
– Nie wie pan?
– Rozmawiamy jeszcze przed ośmioma zjazdami wojewódzkimi. Więc więcej da się powiedzieć wtedy, kiedy dojdzie do spotkania przewodniczących rad wojewódzkich i odbędzie się dyskusja na temat propozycji przebiegu kongresu, zmian organizacyjnych, statutowych. Liczę, że nie uczynimy z kongresu politycznego spektaklu dla tabloidów i dla wszystkich tych, którzy zacierają ręce, gdy widzą podziały personalne na lewicy.
– Jak duże są te podziały?
– W moim przekonaniu, nie są głębokie. Nie mają charakteru programowego. Sprowadzają się do tego, kto lubi bardziej jednego kandydata, a kto drugiego. Sądzę więc, że w SLD do trwałego podziału nie dojdzie.
– A nie porywa ludzi, że jest szansa na to, że w SLD będzie inaczej, że będzie bardziej twardo? Bardziej lewicowo?
– Jest lewicowość i są okrzyki o lewicowości. Zakres lewicowości ustaliliśmy w Konstytucji Programowej SLD. Lewicowo będzie tyle, ile haseł zamienimy na realne programy, ilu ludzi zaczniemy przekonywać nie zaciętą twarzą i ostrym słowem, lecz cierpliwym wyjaśnianiem, na czym polegają różnice między cywilizowaną prawicą reprezentowaną przez Platformę Obywatelską a lewicą. Musimy pamiętać, że, po pierwsze, kilkaset tysięcy ludzi, którzy przyznają się do poglądów lewicowych, zagłosowało na PO. A po drugie, z sondaży wynika, że wielu wyborców SLD aprobuje rząd Donalda Tuska. Oczywiście, w dalszym ciągu czynią to dlatego, że obawa przed PiS jest ogromna. Więc trzeba im wyjaśnić, że jeśli poprą lewicę, to PiS na pewno nie zbliży się do władzy.
– Mówimy o ludziach, którzy przyjadą na kongres, żeby dyskutować o przyszłości SLD, także kadrowej. Czy oni zdają sobie sprawę, że kongres będzie decydował o losie tej partii? Zadecyduje, czy SLD będzie walczył o 20%, czy też o 2%?
– Myślę że tak. Zdają sobie również sprawę z tego, że rywalizacja personalna dzisiaj jest niepotrzebna. Partia potrzebuje bardzo szerokiego porozumienia i wzajemnej lojalności.
– Ale przecież pan nie wierzy w to, że Olejniczak z Napieralskim pogodzą się na kongresie, że wyjdą z niego jako dwaj przyjaciele… Jeden musi przegrać.
– Ten, który przegra, dalej będzie w partii, dalej będzie funkcjonował. Będziemy współpracować.

TO NIE BAGNO

– Mówimy o ludziach, który przyjadą na Kongres. Pan ich chwali, mówi, że przeważająca ich część to samorządowcy, działacze lokalni, ludzie wartościowi. Tomasz Nałęcz ma inne zdanie. Mówi, że to cyniczni łowcy konfitur, że to bagno.
– Nałęcz należy do tych beneficjentów lewicy, którzy nie rozumieją, że są instrumentalnie wykorzystywani przeciwko lewicy, przeciwko własnemu życiorysowi. On mówi, że był człowiekiem lewicy z przekonania, uznaje się za antytezę aparatu, osobę, której obce są metody właściwe aparatowi. Pytam więc, czy także w roku 2001, wtedy kiedy walczył z Aleksandrem Małachowskim o pozycję wicemarszałka Sejmu?
– Zezłościł pana ten wywiad…
– Raczej zasmucił. Pożegnanie Nałęcza z lewicą odbyło się w żenującym stylu. Również żenujące są wypowiedzi Andrzeja Celińskiego, który lży ludzi SLD, tak jakby nie rozumiał, że każda struktura czasami musi uczynić krok do tyłu, żeby zrobić dwa znaczące kroki do przodu, że są takie sytuacje, że nie da się obronić czegoś, co jest nie do obrony. Nawet jeśli wydaję się, że to coś jest racjonalne. Wtedy winić trzeba siebie, że się nie przekonało ludzi, a nie traktować innych z buta, z góry. Dlatego podczas kongresu zaapeluję do beneficjentów lewicy, żeby nie dawali się wkręcać, wykorzystywać instrumentalnie, bo to oznacza że oni sami kwestionują największe osiągnięcia lewicy. Że jesteśmy w Unii Europejskiej, że jesteśmy w NATO, że stworzyliśmy dobrą i nowoczesną konstytucję, że jesteśmy dobrze rozwijającym się krajem.
– Ludzie tak na politykę nie patrzą. Unia, NATO – to i tak by przyszło. A tylu afer, czy tego zwrotu w kierunku podatku liniowego, to być nie musiało…
– Popełniliśmy dużo błędów. O wiele za dużo. Wyborcy wystawili nam rachunek. Przyjęliśmy go z pokorą i cały czas wyciągamy wnioski z tej lekcji. Tylko że to nie były błędy tysięcy ludzi, którzy stanowią lewicę, to były błędy czołówki. To oni przecież tym współzarządzali, Celiński, Borowski, Cimoszewicz, Oleksy, Miller… Ja ich o nic nie oskarżam, ja tylko im zwracam uwagę, że jeśli jest miejsce, to na zastanowienie się nad własnym wkładem w porażkę lewicy, a nie na brutalny atak na społeczne środowisko lewicy.
– Lubi pan tych ludzi…
– Których?
– Aparat. Ten SLD-owski.
– To nie jest aparat. Ci ludzie funkcjonują w różnych organizacjach, działają społecznie, bezinteresownie i potrzebują często niewielkiego wsparcia, żeby odgrywać większą rolę w swych środowiskach. A ich krytycy, niedawni beneficjenci lewicy, niech lepiej się zajmą polską prawicą. I na tym niech budują swoją pozycję.

CZY WRÓCĄ WYBORCY?

– Czy pańskim zdaniem, lewica ma szansę? Mówił pan, że długi marsz, że 10 lat.
– Można się odbudować szybciej. To będzie zależało i od nas, i od tempa zużywania się Platformy Obywatelskiej. Możemy ten proces przyśpieszyć, gdy zbudujemy alternatywę, gdy będziemy aktywni, na wszystkich możliwych poziomach, przede wszystkim poza strukturami partii.
– A przez ten czas na marginesie.
– Marginalizację absolutnie wykluczam. W ostatnich wyborach, na ziemiach zachodnich, w moim okręgu, otrzymaliśmy 18%. Więc gdzie tu margines? Wszystko będzie zależało od programu. Po drugie, od naszej wiary, że możemy w każdym miejscu pozyskiwać nowych ludzi, nowe wpływy. Po trzecie, z przekonania, że spory personalne nie będą hamować naszej działalności. Że każdy będzie wiedział, gdzie jest jego miejsce. Mówi pan o marginalizacji lewicy – owszem, w parlamencie jest nas mniej. Ale proszę spojrzeć, co się dzieje w środowiskach akademickich! Jest ferment, lewicowy ferment! Tego już nie odpuścimy. Tak jak będziemy pamiętać, w jakim kraju żyjemy. Bo żyjemy w warunkach obawy ludzi rozumnych, a są ich w Polsce miliony, że doświadczenia z PiS u władzy powtórzyć nie wolno. To powoduje, że udzielają oni bezkrytycznego poparcia Platformie, dziś można powiedzieć – prawie bezkrytycznego. Sądzę, że jeśli będziemy potrafili powiedzieć to, czego nie potrafiliśmy powiedzieć przed wyborami – że popieranie lewicy nie grozi powrotem PiS, że z PiS nigdy, ułatwi to powrót do nas tych ludzi, którzy na Platformę zagłosowali ze strachu przed PiS. Oni w końcu zrozumieją, że PO jest prawicowa, że nie jest ich partią. Pracownicy zrozumieją, że PO jest partią uderzającą w ich prawa, a liberalna inteligencja, która ceni wolność wyboru własnego stylu życiu, zrozumie że nie po drodze jej z partią reprezentującą kołtuństwo wyjęte niemal z twórczości Gabrieli Zapolskiej. Mam tu na myśli posła Gowina, głównego speca PO od moralności, który wielokrotnie pokazał, że jego świadomość pozostaje na poziomie wieku XIX. A Polacy chcą żyć w XXI-wiecznej Europie. Prędzej czy później zobaczą rozdźwięk między medialnym wizerunkiem PO a faktycznymi poglądami jej polityków. Bańka prędzej czy później pryśnie.
– Co pan powie delegatom?
– Powiem, że mamy szansę. I pod jakimi warunkami. I będę apelował do beneficjentów lewicy, żeby nie szli tą drogą.
– Spotkałem się z opinią że gdyby pan wystartował, to by pan został przewodniczącym. Skąd w takim razie to kunktatorstwo?
– O SLD trzeba myśleć w długiej perspektywie. Nawołuję więc do cierpliwości, mimo że na pewno mam mniej czasu na polityczną aktywność niż Wojciech Olejniczak czy inni koledzy. Ale nawołuję do cierpliwości i do tego, żeby nie podejmować pochopnych decyzji. I nastawić się na długi marsz, na ciężką pracę, zaczynając od programowej wizji lewicy dla Polski za 10-15 lat, którą będziemy promować, dla której znajdziemy dobrego kandydata na prezydenta, który będzie mógł uzyskać akceptację daleko szerszą niż lewica. Tylko wtedy jest szansa na odegranie poważnej roli.

Wydanie: 2008, 21/2008

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy