Wojna na ekranie

Wojna na ekranie

Gdy żołnierze walczą w Iraku, dziennikarze… o zdanie opinii publicznej

Wojna w Iraku zdominowała doniesienia polskich mediów. Na margines zostały zepchnięte problemy rządu i afera Rywina. Za to od rana do wieczora oglądamy zdjęcia Bagdadu o różnych porach, Irakijczyków i relacje korespondentów. Wyścig zaczął się już w chwili wybuchu wojny. Wszystkie stacje radiowe i telewizyjne licytowały się o to, która jako pierwsza podała informację o rozpoczęciu akcji militarnej i zdecydowała się na złamanie ramówki. „Co to obchodzi normalnego człowieka, który w środku nocy śpi?”, pyta skołowany tym wszystkim internauta. Jednak media wiedzą swoje: „newsy” to gorący towar i trzeba umiejętnie go sprzedać. Nawet jeżeli tym produktem są wiadomości z ogarniętego wojną Iraku. W rezultacie widzów zasypał grad wiadomości na ten temat, a media ogarnął informacyjny chaos. – Nasze media nie znają wzorców przekazu w takiej sytuacji – wyjaśnia prof. Wiesław Godzic, medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Im uważniej słucha się informacji, tym

mniej się wie,

jak rzeczywiście wygląda sytuacja. Sprzeczne wiadomości pojawiają się w różnych stacjach telewizyjnych czy radiowych. I tak 25 marca w „Faktach” TVN o godz. 19.00 dziennikarze podali, że wojska amerykańskie i brytyjskie dotrą do Bagdadu „jeszcze tej doby”. Pół godziny później z „Wiadomości” TVP widz dowiaduje się, że żołnierzy dzieli od stolicy Iraku co najmniej 60 godzin. Nawiasem mówiąc, o ile lepiej brzmi przelicznik godzinowy, sugerujący, że coś zdarzy się dosłownie już za chwilę, niż powiedzenie, że wojska będą szły na Bagdad jeszcze dwa i pół dnia.
Zdarza się również, że w tym samym serwisie podawane są wykluczające się nawzajem informacje. Prezentowane bez jakichkolwiek wyjaśnień ze strony dziennikarzy wprowadzają mętlik w głowie. W materiale o działaniach wokół Basry przygotowanym przez dziennikarzy „Faktów” mamy najpierw wiadomość, że Basrę „kontroluje oddział armii irackiej”, a za chwilę słyszymy deklarację amerykańskiego wojskowego, który zapewnia, że to oni „kontrolują” sytuację.
W błąd wprowadzają także wiadomości niepełne. Szczątkowe informacje podawane są przy okazji opisywania marszu wojsk koalicyjnych na Bagdad. Regułą jest podawanie liczby kilometrów, które pozostały do przejścia, nie wiadomo natomiast, jaki dystans udało się już przejść. Odbiorca nie ma więc szans na samodzielne wnioski – czy wojsko porusza się szybko, czy nie? Kiedy dowiadujemy się o zaginionych żołnierzach amerykańskich i brytyjskich, nie mówi się, jak do tego doszło: czy w wyniku potyczki z armią iracką, czy w zasadzce? Sprawia to wrażenie jakby przeciwnika nie było, a już na pewno nie uzbrojonego i skutecznie stawiającego opór. Niewiele wiadomo także o skutkach bombardowań stolicy Iraku.
– Zawsze mamy do czynienia z cięciem informacji. Można to nazywać manipulacją, fragmentaryzacją, selekcją. Jedno jest pewne: taka wiadomość nigdy nie będzie całkowicie pełna – wyjaśnia prof. Teresa Sasińska-Klas, medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Najczęstszym zarzutem wobec mediów jest bezkrytyczne przyjmowanie wiadomości i oświadczeń podanych przez stronę amerykańską. Takie postępowanie dziennikarzy dziwi tym bardziej, że często podkreślają, że mogą być manipulowani, tyle że przez… władze irackie. Zapomina się przy tym, że przecież politycy po obu stronach konfliktu wolą podawać tylko te fakty, które są dla nich wygodne. W relacjach telewizyjnych pokazywano zdjęcia cywilnych ofiar bombardowań Bagdadu wraz z komentarzem, że „mówi się, że Husajn, chce wysadzić budynek mieszkalny, aby pokazać, jak giną zabijane przez amerykańskie wojska kobiety i dzieci”. Takie słowa z pewnością podważają wiarygodność Irakijczyków.
– W relacjach dotyczących wojny w Iraku mamy do czynienia z niechlujstwem obrazowym. Polega ono na tym, że obrazy są z różnych stacji, słychać też różne języki, więc to wszystko nie pasuje do siebie. Pokazuje się stan uzbrojenia Iraku w różnych dziedzinach, a dopiero po dłuższym czasie stan uzbrojenia drugiej strony. Widzimy czarne niebo, rozgwieżdżone rakietami i ktoś nam tłumaczy, że to jest rakieta. W efekcie powstaje koszmarna siekanka obrazowa, od której bolą oczy i głowa. Ja to nazywam „teledyskiem wojennym”. Tymczasem takie obrazy powinny być wyselekcjonowane – uważa prof. Wiesław Godzic. – Poza tym nie jest przestrzegana hierarchiczność źródeł. Najpierw pokazuje się przemówienie Rumsfelda, a za chwilę mówi się, że „według pewnych źródeł w Bagdadzie”. Powiązanie ich jednego po drugim jest błędem. Dziennikarze przerywają program, bo mają cudowną wiadomość, a ona wcale nie jest rewelacyjna. Myślę, że ktoś powinien tłumaczyć widzom te zawiłości. Raczej nie dziennikarze, lecz eksperci, których jest w mediach zbyt mało.
W informacjach dziennikarze nagminnie – zwłaszcza w radiu – powołują się tylko na jedno źródło: Waszyngton, Pentagon lub jackichś amerykańskich wojskowych. Sprowadza to media do roli tuby propagandowej wojskowych. Ewidentną wpadką było zbyt wczesne ogłoszenie przez wojskowych i – w ślad za nimi – media zdobycia miasta Basra. „Basra zdobyta”, informuje Radio Zet (22 marca), a następnego dnia prostuje, że jednak miasto nie zostało zdobyte i cytuje absurdalne tłumaczenie amerykańskich wojskowych, że nie będą o nie walczyć, aby… nie zabijać.
– Z różnych mediów docierają do nas różne wizerunki wojny, ale żaden z nich tak naprawdę nie pokazuje, jak wygląda prawdziwa wojna – ocenia prof. Teresa Sasińska-Klas.
Brak wyważenia, krytycyzmu i próby obiektywnego ocenienia wydarzeń widać było również przy okazji relacji z wydarzeń w obozie wojskowym, w którym jeden z żołnierzy wrzucił granat do namiotu. W pierwszych informacjach od razu użyto wielkich słów „zamach terrorystyczny”, nie zastanawiając się, czy to określenie nie jest w tym przypadku zbyt mocne, choć efektowne z medialnego punktu widzenia, bo budzące grozę. Dopiero później podawano (znów w ślad za Waszyngtonem), że prawdopodobnie jednemu z żołnierzy puściły nerwy, bo spiął się z przełożonymi. W świat poszła jednak znacząca informacja, że był to wprawdzie Amerykanin, ale wyznania muzułmańskiego.
W dodatku dziennikarze pracujący przy produkcji programów informacyjnych zapewniają nam niezbędną, ich zdaniem,

dawkę tragizmu.

„Stolica bombardowana jest dzień i noc”, „mówią, że będą walczyć do końca”, grzmią „Fakty”. „Czy to jest wściekłość?”, „Czy tu się nie kroi jakaś większa, krwawa bitwa?”, dramatycznie pyta Tomasz Lis swojego eksperta. Gdy była mowa o amerykańskich żołnierzach, którzy wpadli w ręce Irakijczyków i pokazała ich katarska telewizja Al Dżazira, Mikołaj Kunica alarmował: „Nie ma wątpliwości, że Irak złamał konwencję genewską”. Tymczasem pół godziny wcześniej „Informacje” Polsatu wyemitowały materiał, który stwierdzał, że konwencję genewską łamią także Amerykanie.
W podobnym tonie wypowiada się nadający z Kuwejtu Waldemar Milewicz w „Wiadomościach”. „Zapadają egipskie ciemności”, „telefon zamilkł, a mój kontakt z informatorem urwał się”, „grupka nędzarzy bliska linczu”, „powiedzieli nam, że nie ujdziemy żywcem”, to niektóre z jego stwierdzeń. Mówił też, że „Irakijczycy nie potrzebują wolności”, „trzeba wygrać ich serca, a żeby wygrać ich serca, trzeba napełnić ich żołądki”. W dodatku „pierwszy dzień wolności jest dniem anarchii. Irakijczycy poczuli, że mogą wszystko. Przez 30 lat nie mogli nic. W tej chwili grabią i łoją skórę komu się da”.
– Tworzy się dramaturgię zastępczą. Szuka się zastępczych środków ekspresji opierających się na werbalnych przekazach. To jest projektowanie rzeczywistości – wyjaśnia prof. Teresa Sasińska-Klas. Jej zdaniem, z najwierniejszym obrazem wojny mamy do czynienia w „Panoramie”. Stonowane relacje widzowie oglądają również w kolejnych wydaniach „Kuriera” w TVP 3.
W całym zamieszaniu zrozumienia nie wykazują internauci. Radiu Zet wytknęli, że nadało relację korespondenta, który powiedział, że żadnych informacji nie może podać, bo nie zna arabskiego, więc mógł tylko obserwować obrazki w telewizji kuwejckiej, a z recepcjonistą w hotelu nie umiał się porozumieć. Jan Mikruta i Przemysław Marzec z RMF FM, którzy są w Bagdadzie, mówili, że każdy ich krok jest bacznie obserwowany, ale na razie są bezpieczni. Jednak za chwilę dodawali, że nie wiedzą, jak długo potrwa ten spokój.
– W przypadku wojny w Iraku informacja opiera się na relacji korespondentów, którzy nie nadają z miejsca, gdzie toczy się akcja. Ich punktem widzenia jest miejsce, które zajmują. Nie dostajemy rozbudowanej informacji, jak to wszystko wygląda z pozycji społeczeństwa irackiego. Tutaj forma dominuje nad treścią. Chodzi o to, by dzięki atrakcyjnej formie przedstawić niekompletne wiadomości – tłumaczy prof. Teresa Sasińska-Klas.
– Myślę, że wszystkie polskie stacje popełniły błąd, którym jest brak researchu. Do Iraku pojechali reporterzy, którzy zawsze obsługują tego typu wydarzenia. Ale to kraj obcy nam kulturowo. Dlatego ich relacje są zaciemniane przez wielość informacji – mówi prof. Wiesław Godzic.
„Teraz, jak włączam telewizor, to mam albo media w wojnie (Bush-Husajn), albo wojnę w mediach (Rywin-Michnik)”, podsumował informacyjny galimatias jeden z internautów.

Wydanie: 14/2003, 2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy