Wojna o Białoruś

Wojna o Białoruś

Milcząca większość nie chce, by jej kraj był poligonem doświadczalnym i próbą generalną przed Moskwą

Temat zawirowań politycznych na Białorusi nie schodzi z pierwszych stron gazet i czołówek wiadomości telewizyjnych. Ale w tym szumie medialnym więcej jest banałów, frazesów, dezinformacji i mitologii politycznej niż rzetelnej prezentacji faktów, nie mówiąc już o ich analizie. Zaściankowe polskie media i „politycy” znają tylko jedno „wyjaśnienie” o uniwersalnym zastosowaniu. Niepokoje u wschodniego sąsiada kojarzą im się z karnawałem Solidarności: lato białoruskie miałoby być przebudzeniem społeczeństwa od ćwierć wieku ciemiężonego przez narzuconą i wrogą mu władzę. „Jest nieoczekiwanie wiele podobieństw między obecną sytuacją na Białorusi a wydarzeniami w Polsce w 1980 r.”, ocenił ambasador Polski przy Unii Europejskiej Andrzej Sadoś w artykule „Białoruś – lekcje polskiej Solidarności”. To błędne rozumowanie, które w Polsce uchodzi za polityczny aksjomat i podstawę legitymizacji posolidarnościowego reżimu, podzielany niemal przez wszystkie partie, od „postkomunistów”, przez narcystyczną „lewicę”, do POPiS.

Zapytajmy zatem, o co dziś walczą demonstrujący na ulicach białoruskich miast i czy na pewno o to, co było kiedyś celem Solidarności. Najpierw jednak musimy odpowiedzieć na pytania, czym jest dzisiejsza Białoruś i skąd się wzięła. Jaki charakter oraz legitymację ma funkcjonująca tam władza? Kto ją popiera? Kto jest przeciw niej?

Poradziecki skansen

Dawna republika radziecka jest dziś reliktem systemu, który się rozpadł w 1991 r. W strefie poradzieckiej jest państwem najbardziej przypominającym dawne porządki, co ma swoje gorsze i lepiej znane za granicą strony, takie jak przestarzała struktura gospodarki, uzależnienie ekonomiczne od kooperacji z Rosją, scentralizowana administracja, autorytarny system władzy i dominacja resortów siłowych. Anachroniczność białoruska ma jednak także pewne plusy, na ogół niezauważane i niedoceniane za zachodnią granicą. Na Białorusi nie odrodziły się złe duchy z czasów przedrewolucyjnej Rosji, takie jak nacjonalizm, szowinizm, antysemityzm, które stały się plagą wielu republik poradzieckich, teoretycznie bardziej demokratycznych. Nie doszło do anarchizacji systemu politycznego i jałowej konkurencji o władzę przy rozpadzie struktur gospodarczych i społecznych. A przy całym autorytaryzmie i uporczywym trwaniu u władzy Łukaszenki nie powstała tam także struktura klanowo-dynastyczna w stylu afrykańskim, znana z republik azjatyckich, której jaskrawym przykładem jest Kazachstan. Kraj nie doznał negatywnych skutków gwałtownej, nieliczącej się z kosztami społecznymi terapii szokowej, jakich doświadczyły inne byłe republiki. Przeorała ona bezlitośnie całą strukturę ekonomiczno-społeczną wielu nowo powstałych państw i skazała miliony ich obywateli na deklasację, trwałe upośledzenie ekonomiczne i ogromne trudności życiowe. Białorusinom tego lekarstwa zaoszczędzono dzięki strategii politycznej Łukaszenki, który umiejętnie posklejał kraj powstały na gruzach rozpadającego się imperium. Większość siły roboczej (dwie trzecie) zatrudniona jest w państwowym sektorze gospodarki, zachowana została z czasów radzieckich i rozwinięta polityka dotowania konsumpcji zbiorowej i indywidualnej. Przykładowo koszt utrzymania mieszkania w stolicy jest pięcio-, a nawet dziesięciokrotnie niższy niż w Warszawie, Kijowie czy Moskwie. Dotowane są energia, gaz, paliwa, usługi publiczne, służba zdrowia, edukacja, szkolnictwo wyższe i nauka. Kiedy więc młodzież mówi tam dziś, że zarobki są na poziomie 200 dol., to jest w tym tyle samo prawdy, ile w opowieściach Polaków o 20-dolarowych zarobkach w PRL. Białorusini, bez względu na pozycję materialną, wciąż mają możliwość zdobywania na państwowych uczelniach dobrego wykształcenia, które dostępne jest za darmo, a które po wyjeździe z kraju daje im przewagę konkurencyjną na Zachodzie. W innych krajach obszaru poradzieckiego i w dawnych „demoludach” nastąpiły zjawiska ostrej dywersyfikacji społecznej, deklasacji mas robotniczych i części inteligencji, elitaryzacji i wielopokoleniowego utrwalenia pozycji uprzywilejowanych, powstania miejskich gett podklasy i całych obszarów wykluczenia ekonomicznego, dziedziczenia biedy i niskiej pozycji społecznej. Najistotniejszą rolę w tych procesach odegrała rabunkowa prywatyzacja dla wybranych, do której na Białorusi nie dopuściła autorytarna władza.

W swoim patriarchalnym stylu rządzenia Łukaszenka popełniał czasem błędy. Kiedy jego kraj stał się – trochę tak jak państwa dawnego obozu socjalistycznego w latach 80. – samotną wyspą na oceanie agresywnego globalizmu i neoliberalnego kapitalizmu, który uruchomił swoje mechanizmy nieuczciwej konkurencji poprzez kontrolowanie warunków międzynarodowego handlu, Łukaszenka próbował prymitywnymi metodami przeciwdziałać najbardziej szkodliwym tego skutkom. Ponieważ sztucznie zaniżona siła nabywcza mieszkańców – do której nie wliczano niskich kosztów utrzymania i hojnych usług publicznych – stała się przyczyną emigracji, zwłaszcza ludzi młodych, których pociągał blichtr zachodniej konsumpcji, by przeciwdziałać ich odpływowi (głównie do Rosji, Polski i dalej na Zachód), Łukaszenka wprowadził w 2012 r. prawo, które w pewnych branżach (np. drzewnej) skutkowało faktycznym przymusem pracy. Następnie, w 2015 r., zaordynował dotkliwe szykany wymierzone w „nierobów”, które nakładały specjalny karny podatek na bezrobotnych (niesławny dekret nr 3 „o zapobieganiu społecznemu pasożytnictwu”). W kraju, którego nie dotknęła plaga bezrobocia, było to kuriozum.

Rewolucja hipsterów

Jego największym błędem – w wymiarze społeczno-politycznym, z punktu widzenia zdolności zachowania władzy – okazała się jednak inicjatywa, którą nie bez racji poczytywał sobie za największy sukces. Mianowicie rozpostarcie opiekuńczych skrzydeł autorytarnego państwa nad raczkującą branżą nowych technologii cyfrowych. Jedną z przyczyn względnego białoruskiego sukcesu gospodarczego minionych lat było uniknięcie prywatyzacji. Jednak polityka Łukaszenki w tym zakresie nie była konsekwentna. Dopuścił on bowiem do powstania prywatnych firm w sektorze informatyki, co w szybkim tempie skutkowało powstaniem rozbudowanej sfery gospodarki, której wpływy przełożyły się na politykę, ponieważ w strefie tej wytworzyła się warstwa ludzi zarabiających olbrzymie pieniądze, reprezentujących inny, zwesternizowany system wartości i zupełnie nieprzystający do swojskich i siermiężnych wyobrażeń bat’ki zachodni, wielkomiejski, konsumpcyjny styl życia. To ci ludzie walnie przyczynili się do kłopotów Łukaszenki, odwdzięczając mu się rewolucją hipsterów, rewolucją cyfrową 2.0. Epatujący maczyzmem wąsaty hokeista, żywy relikt ZSRR o anachronicznie konserwatywnych poglądach, nie pasował już do towarzystwa metroseksualnych nerdów, którego narodzinom patronował. Oderwana od rodzimej gleby, powierzchownie zeuropeizowana młodzież wolałaby jakiegoś Justina Trudeau lub choćby Macrona na miejscu obciachowego byłego kierownika sowchozu i politruka wojskowego. Jednak z punktu widzenia reprezentatywności władzy to wciąż autorytarny ojciec narodu, prezydent Łukaszenka, cieszy się poparciem większości społeczeństwa. 80% poparcia w wyborach to zapewne nadgorliwość i przesada, ale jeszcze większą przesadą jest twierdzenie, że wybory wygrała (większością 70%) jakaś nikomu nieznana pani Cichanouska, żona wideoblogera oskarżającego Łukaszenkę o „kryminalne zaniedbania”, w którego domu milicja – wedle oficjalnego oświadczenia – miała znaleźć ukryte 900 tys. dol. w gotówce i którego sloganem wyborczym było wezwanie „Powstrzymać karalucha”.

Nowa oligarchia

Powszechny pogląd głosi, że dzięki polityce Łukaszenki na Białorusi, w odróżnieniu od Rosji i innych państw poradzieckich, nie powstała warstwa oligarchów. To do niedawna było prawdą, ale rzeczywistość społeczna w błyskawicznym tempie zaczęła się zmieniać. Nie licząc Białorusinów, którzy swoje imperia finansowe zbudowali w Rosji (jak Aleksander Lucenko i Andriej Klamko), Białoruś ma już miejscowych miliarderów. Charakterystyczną postacią jest wśród nich Wiktor Kisłyj, wywodzący się nie z handlu walutą, przemysłu wydobywczego czy chemicznego (jak Andriej Mielniczenko), lecz właśnie z branży gier komputerowych i programowania. Powstaje także grupa milionerów, którzy łącznie, jak się oblicza, stanowią 0,1% populacji. Są to przede wszystkim ludzie pracujący w obszarze usług informatycznych. Wielu z nich uległo całkowitej asymilacji i procesowi zmian kulturowych wywołanych przez globalizację. Choć ich gigantyczne majątki powstały w strefie poradzieckiej, szybko przenieśli oni główne ośrodki swojej aktywności na Zachód (do Monako, Londynu, Nowego Jorku), tam też ulokowali pieniądze, zakupili liczne nieruchomości, tam w elitarnych szkołach kształcą dzieci. Powstaje więc zalążek wysokiej burżuazji kompradorskiej, będącej na usługach i działającej na rzecz globalnej oligarchii i Zachodu, której życie związane jest z globalną oligarchią i Zachodem, ale która dąży do zdobycia wpływów politycznych, a nawet przejęcia władzy w kraju pochodzenia. Popiera ją liczniejsza, choć wciąż mniejszościowa warstwa aspirująca do klasy średniej, złożona z ludzi młodych, wykształconych wedle współczesnych standardów, obecnie zatrudnionych na ekonomicznie uprzywilejowanych stanowiskach w sektorze nowoczesnych technologii i w usługach „kreatywnych”. Trudno byłoby jednak uznać ich za reprezentatywną grupę, która broni interesu ogólnego. To głośna, obdarzona siłą przebicia i świadoma swoich partykularnych celów grupa nacisku, która dysponuje zasobami i narzędziami walki politycznej, szczególnie w obszarze komunikacji internetowej i międzynarodowego PR.

Milcząca większość

Na przeciwległym biegunie struktury społecznej znajduje się większość społeczeństwa, która ceniła bezpieczeństwo ekonomiczne, stabilność zatrudnienia, bezpłatną opiekę medyczną i bogaty pakiet usług publicznych. Nieżyczliwe i krytyczne wobec białoruskiej ścieżki ewolucji od ZSRR do niepodległości zagraniczne ośrodki opinii publicznej określały Białoruś jako Wenezuelę Europy (amerykański magazyn oligarchii biznesu „Forbes”), ostatnią dyktaturę itp. Prym wiodły finansowane przez polskiego podatnika i prowadzące wojnę propagandową z władzą na Białorusi telewizja i serwis internetowy Biełsat. Wystarczy jednak zerknąć na twarde dane, by natychmiast odrzucić te uprzedzone i podyktowane zimnowojenną agresją opinie. Białoruś nie jest krajem ludzi żyjących co prawda w poczuciu minimalnego bezpieczeństwa socjalnego, ale w biedzie. Pod względem wskaźników rozwarstwienia społecznego, nierówności i odsetka ludzi żyjących w ubóstwie Białoruś wypada lepiej niż kraje dużo bogatsze, w tym cała Unia Europejska. Poziom życia jest tam nieporównanie wyższy niż na „demokratycznej” Ukrainie czy w innych poradzieckich republikach, mimo startu w 1991 r. z niższego niż one pułapu i mimo braku bogactw naturalnych i sowitego spadku po ZSRR w postaci zagłębi przemysłowych, jak na Ukrainie. W odróżnieniu od niemającej cierpliwości dla historii, żyjącej Facebookiem i chwilą bieżącą hipsterskiej młodzieży starsi mieszkańcy Białorusi dobrze pamiętają czasy upadku ZSRR, rosyjską smutę doby Jelcyna, niepewność i nędzę w pierwszych latach po usamodzielnieniu się i kryzys w latach 2006-2007. Pamiętają też, co zrobiły z Ukrainy kolejne majdanowe przewroty i jaki los spotkał republiki poradzieckie, w których dokonały się dobrze wyreżyserowane i sponsorowane z zewnątrz kolorowe lub kwiatowe rewolucje. Nie chcieliby, aby ten sam los spotkał ich kraj. Nie chcieliby też, by ich kraj stał się poligonem doświadczalnym w nowej zimnej wojnie, by Mińsk był próbą generalną przed Moskwą.

Rosyjski łącznik

Rosja w odniesieniu do konfliktu na Białorusi ukazywana jest w polskich mediach w roli złego demiurga, który chciałby ujrzeć rozwiązanie siłowe pacyfikujące wybuch niezadowolenia, ale nie za bardzo może sobie pozwolić na widoczną bezpośrednią ingerencję. Putin – jak utrzymują polscy komentatorzy – zaciskając zęby, popiera Łukaszenkę, choć jest nim zdegustowany do tego stopnia, że mógłby się zgodzić na zastąpienie go kimś innym. Rosja w tych analizach widziana jest jako monolit, odradzające się imperium z czasów ZSRR, które chciałoby na każdym kroku stosować bandyckie metody, gdyby nie powstrzymywał go lęk przed międzynarodowymi sankcjami i ostracyzmem. Tymczasem opinie w Rosji o sytuacji na Białorusi są bardzo zróżnicowane. Garść przykładów: „Kolejki do lokali wyborczych ciągnęły się kilometrami. To nie byli ludzie zdesperowani, by głosować na władze. W tych kolejkach stali ludzie żywiący nadzieje na zmiany (…). Tymczasem pogardliwie rzucono im kość – 10% na kandydatkę opozycji. Ludzie zostali obrażeni. Strzegący za pomocą bagnetów swoich 80% prezydent Białorusi zderzył się z rzeczywistym problemem”. To nie cytat z „Gazety Wyborczej” ani „New York Timesa”, tak pisała „Komsomolskaja Prawda”, prokremlowski tabloid. W podobnym tonie relacjonowały zdarzenia: promoskiewska stacja NTV, państwowa Rossija 24, a także sponsorowana przez władze RT, która w USA i w Polsce uchodzi za międzynarodową tubę propagandową Kremla. Swoje trzy grosze dorzucił skandalista Żyrinowski, mówiąc, że „solidaryzuje się z wszystkimi represjonowanymi, którzy powinni zostać zwolnieni. Wyborcy odmówili zaufania Łukaszence. Aleksandra Grigoriewicza [Łukaszenkę] czeka los Janukowycza”. Nie ma więc jednej Rosji. Ścierają się tam różne opinie i interesy. Zglobalizowana rosyjska burżuazja związana z resortami gospodarczymi oraz prywatnymi gigantami finansowymi i przemysłowymi chętnie przejęłaby w drodze prywatyzacji ogromne przedsiębiorstwa państwowe Białorusi. Szczególnie te z branży przemysłu chemicznego (takie jak potentat na światowym rynku soli potasowych Belaruskali, wokół którego toczyły się już wojny gospodarcze oligarchów rosyjskich z władzą na Białorusi), w której Rosja napotyka konkurencję białoruską na rynku chińskim. A ulokowana w resortach siłowych burżuazja narodowa chętnie przejęłaby fabryki maszyn, ciągników siodłowych i gigantycznych ciężarówek, dla których jedyną konkurencją są Komatsu i Caterpillar, a które powiązane są ściśle z rosyjskim sektorem industrialno-wojskowym. Skupiona w tych kręgach rosyjska burżuazja narodowa ciągnie w swoją stronę, podczas gdy Kreml balansuje pomiędzy konkurującymi grupami nacisku. Choć reżim Łukaszenki nie odwoływał się do białoruskiego nacjonalizmu, logika strategii pilnowania suwerenności skłoniła go do lawirowania między Rosją a USA i Europą. Kiedy się okazało, że ceną za subsydiowane dostawy rosyjskiej ropy miała być ściślejsza integracja z Rosją, Łukaszenka zaczął się ociągać i umizgiwać do Zachodu. Szybko się przekonał, że zbliżenie z Ameryką (w Mińsku po latach nieobecności zainstalowała się placówka USA) oznacza poważne kłopoty. Zrobił więc wymuszony zwrot w kierunku Rosji. Jednak nie jest raczej przypadkiem, że wszyscy opozycjoniści białoruscy odbywali staże w ośrodku szkoleniowym Departamentu Obrony USA, Marshall European Center for Security Studies w Garmisch-Partenkirchen, „uniwersytecie amerykańskiego imperializmu”.

Czy Białoruś zdoła zachować suwerenność nie tylko w sensie politycznym, ale również w sensie utrzymania niezależności swojego sektora finansowego i przemysłowego, pozostanie na jakiś czas kwestią otwartą. Zastąpienie Łukaszenki Wiktarem Babaryką, byłym szefem Belgazprombanku, oznaczałoby zwycięstwo kandydata „rosyjskiego”, a dojście do władzy nawróconego w czasie pobytu w USA na neokonserwatyzm Walerija Cepkały, kiedyś człowieka Łukaszenki, który uniezależnił się od protektora, a następnie popadł w niełaskę za sprawą podejrzeń o nieprawidłowości w zarządzanym przezeń parku technologii, byłoby sukcesem USA. W obu przypadkach Białoruś weszłaby na drogę przyśpieszonej prywatyzacji i intensywnej terapii neoliberalnej. Pewne jest jedno – że Białoruś stała się solą w oku wszystkich tych, którzy wierzą w bezalternatywność neoliberalnej terapii szokowej jako drogi wyjścia z dawnego ustroju.

Podwójne standardy

Pod względem ustroju politycznego Białoruś to nie demokracja, a ostatnie wybory budziły wątpliwości, ale czy w obalonych przez Amerykanów i ich sojuszników dyktaturach w Afganistanie, Iraku, Libii zapanowała demokracja? Czy w Polsce, w której od 30 lat panuje obóz solidarnościowy podzielony na skłócone sekty („lewica”, gdy nominalnie rządziła, bała się posługiwać instrumentami władzy), nie odbyły się niedawno wybory poprzedzone nierówną konkurencją i nieuczciwą kampanią medialną? I czy całe społeczeństwo jest w niej należycie reprezentowane? Czy w demokratycznej Francji nie mamy do czynienia od prawie dwóch lat z nieustającym buntem społecznym bezwzględnie tłumionym przez siły bezpieczeństwa i czy wybory są tam czymś więcej niż przetasowaniem w łonie oligarchii? Czy do podobnie brutalnych ekscesów sił policyjnych nie dochodzi od dawna w oazie demokracji, USA? Czy nie jest prawdą, że prawie każde amerykańskie wybory prezydenckie w ostatnich dekadach były kwestionowane? Czy nie jest faktem, że w owych wyborach w ostatnich dekadach startowało aż trzech członków magnackiego klanu Bushów, w tym dwóch z powodzeniem, a trzeci był gubernatorem stanowym? Czy reżim Łukaszenki jest bardziej krwawy od zbrodniczych junt i plutokratycznych dyktatur z Ameryki Południowej, od Pinocheta po Bolsonara, które cieszą się wśród solidarnościowych konserwatystów i liberałów wielką estymą? Od jawnie autorytarnej dyktatury wymagamy dochowania najwyższych standardów przejrzystości politycznej, a od nowo powstałych i utrwalonych nominalnych demokracji już nie musimy?

W oparach polskiej mitologii

W Polsce pokutują odgrzane przez Brzezińskiego i Giedroycia mity prometejskie piłsudczyzny. Marzy się naszym politykom historycznym u władzy odgrodzenie Rosji od Europy kordonem sanitarnym złożonym z kiedyś bliskich, a teraz wrogich jej państw. Nie ma w tym ani krzty realizmu i odpowiedzialności politycznej. To czyste awanturnictwo międzynarodowe, w dodatku podszyte egoizmem – w nieszczerym popieraniu przewrotu Polska po cichu liczy na potencjalne korzyści dla swojego rynku pracy. W obliczu ucieczki na emigrację milionów młodych, wykształconych Polaków, zwłaszcza lekarzy, dentystów, pielęgniarek, inżynierów i naukowców, przydałby się mały drenaż mózgów za wschodnią granicą, który pomógłby przy okazji w niwelowaniu presji zwiększonych oczekiwań płacowych, wywieranej przez pracowników polskich na rodzimych pracodawcach. Tymczasem z polskiej perspektywy ważnych jest tylko kilka spraw: stabilny i przewidywalny porządek polityczny na Białorusi, unikanie podsycania konfliktów wewnętrznych, które mogłyby się rozlać poza granice, dbałość o dobre stosunki handlowe między oboma krajami i relacje kulturalne pomiędzy ich społeczeństwami. Zakłada to jednak wzajemne uszanowanie odmienności oraz wyrzeczenie się przez Polskę misjonizmu i protekcjonalnej postawy. Polska nie powinna również ułatwiać awanturniczej i agresywnej polityki mocarstwom zainteresowanym destabilizacją bezpośredniego otoczenia Rosji. Sama nie odniesie z tego żadnej korzyści, natomiast poniesie wymierne koszty polityczne i straty gospodarcze. Ale w tym celu musiałaby się wybić na prawdziwą samodzielność. Szanse na to przy poziomie obecnej klasy politycznej i obojętności społeczeństwa są mizerne.

 

Fot. East News

Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Opinie
Tagi: Białoruś

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy