Wojsko historycznych paradoksów

Wojsko historycznych paradoksów

Nigdy wcześniej Polacy nie szli do boju w sojuszu z Rosjanami, niosąc na sztandarach antyrosyjskich bohaterów

Czy 80 lat po utworzeniu 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki tradycja Wojska Polskiego w ZSRR może jeszcze liczyć na dobrą pamięć? Na pewno nie w państwowej „polityce historycznej”, zdominowanej przez dekomunizatorów i lustratorów z IPN. Losy kościuszkowców i okoliczności, w jakich stanęli do walki z III Rzeszą, są bowiem w każdym wymiarze paradoksalne. A paradoksów historycznych ludzie rządzący dziś Polską bardzo nie lubią.

Pierwszym paradoksem jest to, że ta dywizja w ogóle powstała. Na początku wojny w planach Stalina polskiego wojska miało przecież nie być – bo w ogóle miało nie być Polski! Wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, okupowane po 17 września 1939 r., zostały włączone do Białoruskiej i Ukraińskiej Republiki Radzieckiej, ich mieszkańców odgórnie pozbawiono polskiego obywatelstwa, ludność polską masowo wywożono do azjatyckich części ZSRR, a kilkanaście tysięcy oficerów zamordowano na mocy decyzji najwyższego kierownictwa radzieckiego. Wtedy nie można było mieć żadnych złudzeń: kolejny raz w historii Rosja – w sojuszu z Niemcami – robi wszystko, by ślad po Polsce nie pozostał.

Odrodzenie Polski

Nadszedł jednak 22 czerwca 1941 r. – dzień hitlerowskiego najazdu na Związek Radziecki – za którym poszła całkowita zmiana położenia Polaków. Z narodu skazanego przez Moskwę na polityczny niebyt nagle stali się jej sojusznikami. Nie był to sojusz szczery, bo wymusiła go ogólna sytuacja wojenna – wszak rząd RP w Londynie był ściśle związany z Wielką Brytanią, która okazała się dla Stalina kluczowym aliantem w wojnie z Hitlerem. Ale nawet ten nieszczery sojusz, przypieczętowany układem Sikorski-Majski, umożliwił tysiącom zesłańców z całej Rosji odzyskanie wolności i wstąpienie do polskiego wojska, które miało walczyć u boku Armii Czerwonej także o wyzwolenie Polski.

Do tego nie doszło. Ewakuowanie armii gen. Andersa do Iranu, a potem ujawnienie przez Niemców zbrodni katyńskiej i zerwanie stosunków dyplomatycznych ZSRR z Polską zamknęły ten etap sojuszu polsko-radzieckiego. Wiosną 1943 r. sprawa polska znów stanęła pod znakiem zapytania i nie było żadnej pewności, że jakiekolwiek polskie oddziały wezmą udział w wyzwalaniu naszego kraju.

I właśnie w tym momencie pojawił się Związek Patriotów Polskich w ZSRR, który miał patronować tworzącej się 1. Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Oczywiście pojawił się z woli Stalina, bo w ówczesnej Rosji nic nie mogło się zdarzyć bez jego woli. Ale to znaczyło, że Stalin chciał mieć reprezentację „swoich” Polaków i „swoje” polskie wojsko! Nie było więc powrotu do sytuacji z jesieni 1939 r., gdy Mołotow nazywał Polskę „pokracznym bękartem traktatu wersalskiego”. W 1943 r. odrodzenia Polski po wojnie Stalin już nie kwestionował. Co więcej, bardzo chciał być jej wskrzesicielem, choć w innym kształcie terytorialnym i ustrojowym niż ta przedwojenna.

W tym celu posłużył się takimi Polakami, jacy mu zostali – tymi, którzy „nie zdążyli do Andersa”, i tymi, którzy z powodów ideowych nigdy do armii Andersa się nie wybierali. I tu kolejny paradoks: na czele ZPP i polskiego wojska nie postawił przedwojennych komunistów, bo nie chciał stwarzać wrażenia, że powołuje komunistyczne struktury. Taka zresztą była taktyka Stalina w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, która miała być wojną o wyzwolenie narodowe, a nie o zwycięstwo komunizmu (w tym celu rozwiązał nawet Międzynarodówkę Komunistyczną i zmienił hymn radziecki – z „Międzynarodówki” na pieśń odwołującą się do staroruskich tradycji). Polacy jako pierwszy naród, który stawił opór Hitlerowi, w tę taktykę znakomicie się wpisywali. Dlatego na czele 1. Dywizji Piechoty stanął gen. Zygmunt Berling, doświadczony oficer Wojska Polskiego, w młodości legionista, odznaczony Virtuti Militari za wojnę z bolszewikami w 1920 r. Dlatego też przewodniczącą ZPP została Wanda Wasilewska, pisarka i działaczka Polskiej Partii Socjalistycznej, córka bliskiego współpracownika Piłsudskiego i pierwszego ministra spraw zagranicznych II RP. I dlatego we władzach ZPP znaleźli się m.in. Bolesław Drobner, nestor krakowskich socjalistów jeszcze z czasów galicyjskich, czy ludowiec Andrzej Witos, młodszy brat premiera Rządu Obrony Narodowej z 1920 r.

Polonizacja zamiast sowietyzacji

I oto jeszcze jeden paradoks: Stalin sięgnął po takich ludzi, bo komunistom polskim nie ufał. Wszak zaledwie pięć lat wcześniej zdziesiątkował i rozwiązał Komunistyczną Partię Polski jako „przeżartą piłsudczykowską agenturą”. Dla KPP-owców, którzy uratowali się z wielkiej czystki, dołączenie do dywizji kościuszkowskiej jako jej żołnierze i oficerowie (zwłaszcza polityczno-oświatowi) było zatem okazją, by odzyskać zaufanie towarzyszy radzieckich. Ale również zrzucali z siebie w ten sposób odium renegatów, stając się częścią walczącego z okupantem niemieckim narodu polskiego. Ich motywacja była tym bardziej autentyczna, że gdy w Sielcach nad Oką zakładali polskie mundury, dogorywało właśnie getto warszawskie i pełną parą pracowały krematoria obozów zagłady, gdzie wielu z nich traciło swoich bliskich. Mogli więc – kolejny raz w historii naszych walk o niepodległość – dać świadectwo polsko-żydowskiego braterstwa broni.

Ponieważ jednak dawni KPP-owcy zwykle nie mieli doświadczenia wojskowego, a oficerów ocalałych z Katynia, takich jak Berling, było niewielu, Stalin skierował do polskiej dywizji grupę oficerów Armii Czerwonej, przede wszystkim polskiego pochodzenia. Byli to głównie potomkowie zesłańców syberyjskich z XIX w. lub Polaków, którzy opuścili Królestwo Polskie w czasie I wojny światowej (jak gen. Karol Świerczewski). I tu znów paradoks: ci radzieccy wojskowi, zamiast sowietyzować polską armię (czego można było się obawiać), sami odzyskiwali polską tożsamość. Wielu z nich po wojnie zostało nad Wisłą i do końca życia służyło w polskim mundurze.

Ale co szczególnie istotne, dzięki 1. Dywizji Piechoty i ZPP szansę na powrót do kraju zyskały tysiące sybiraków, którzy z komunizmem nie mieli wcześniej nic wspólnego. Warto przypomnieć, że do Związku Patriotów Polskich należało ok. 100 tys. osób – Polaków i polskich Żydów wywiezionych w głąb Rosji w latach 1940-1941 – a sama organizacja prowadziła przede wszystkim działalność opiekuńczą i oświatową, obejmując opieką ok. 20 tys. dzieci w polskich szkołach, 2,5 tys. przedszkolaków i 5 tys. sierot w domach dziecka. Niespełna cztery lata po 17 września Polacy w Związku Radzieckim uzyskali zatem oficjalną pomoc i wsparcie, ratując już nie tylko własne życie, lecz i tożsamość narodową oraz przywiązanie do własnego państwa, czego im przecież w latach 1939-1941 odmawiano.

O tym, że tożsamość narodową Polaków traktowano poważnie, najdobitniej świadczy fakt, że w 1. Dywizji Piechoty znalazło się miejsce dla katolickiego kapelana. Ks. Wilhelm Kubsz, Ślązak pracujący przed wojną na Polesiu, później żołnierz radzieckiej partyzantki, został duszpasterzem polskiego wojska jeszcze w Sielcach, gdzie otrzymał stopień majora. Towarzyszył kościuszkowcom przy ich uroczystej przysiędze 15 lipca 1943 r. (nieprzypadkowo w rocznicę bitwy pod Grunwaldem), redagował też dodatek religijny w „Żołnierzu Wolności” – dywizyjnej gazecie tworzonej przez ideowych komunistów. A wszystko to działo się w państwie programowo ateistycznym!

Patroni dywizji

Tradycja grunwaldzka – zupełnie naturalna w sytuacji walki z Niemcami – nie była tam jedyna. Patron 1. Dywizji Piechoty to symbol walki z zaborcą rosyjskim, podobnie jak patroni kolejnych jednostek bojowych tworzonych w ZSRR: 2. Dywizji – Jan Henryk Dąbrowski, 3. Dywizji – Romuald Traugutt, 4. Dywizji – Jan Kiliński, wreszcie Samodzielnego Batalionu Kobiecego – Emilia Plater. Nigdy wcześniej Polacy nie szli do boju w sojuszu z Rosjanami, niosąc na sztandarach antyrosyjskich bohaterów!

Ale też dobór takich patronów świadczył o jednym: że celem walki tych żołnierzy jest niepodległa Polska. W sytuacji, gdy Hitler od 1939 r. konsekwentnie odmawiał Polsce istnienia, zmiana nastawienia Stalina okazała się dla Polaków jedynym kołem ratunkowym w dramatycznym momencie dziejowym. W 1943 r. było już bowiem oczywiste, że to Armia Czerwona uwolni ziemie polskie spod okupacji hitlerowskiej. Kluczowe pytanie wówczas brzmiało: czy sami Polacy będą w tym uczestniczyć? Na szczęście tak się stało i po pokonaniu III Rzeszy Polska znowu stała się Polską, a nie kolejną republiką radziecką. Na tym polega historyczne znaczenie kościuszkowców i za to przelewali krew na szlaku od Lenino do Berlina.

Fot. NAC

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy