Wojsko Polskie – ostatni etap

Wojsko Polskie – ostatni etap

W armii trwa redukcja. W roku 2011 odejdzie z niej więcej żołnierzy niż w roku 2010

W marcu, w przeddzień dorocznej konferencji kierowniczej kadry MON i Sił Zbrojnych minister Bogdan Klich ogłosił, że zostały wydane do wszystkich jednostek nowe etaty i tym samym zakończono przedostatni etap profesjonalizacji Wojska Polskiego. Innymi słowy, rozpoczął się etap ostatni. Minister Klich stwierdził, że „wszystkie komórki MON i wojska mają obecnie precyzyjnie określoną strukturę, m.in. wiedzą, ilu będą miały pracowników i żołnierzy”. Takie stwierdzenie sugerowałoby, że dotychczas jednostki i instytucje wojska nie wiedziały, ilu mają żołnierzy i pracowników. Może w toku tzw. profesjonalizacji i do tego doszło, ale z moich doświadczeń wynika, że każda jednostka posiadała etat, czyli dokument, który określał, ilu powinno służyć w niej oficerów, podoficerów, szeregowych itd., i na jakich stanowiskach. Problem polega na tym, że przed profesjonalizacją miało to być ok. 150 tys. żołnierzy w czasie pokoju, a w wyniku ostatnich przemian ta liczba musi być zmniejszona do niecałych 100 tys. (jeśli nie mniej). Prawdziwe trudności zaczną się, gdy te decyzje trzeba będzie wdrożyć w życie. Ten proces ma się zakończyć w grudniu 2011 r.
A zatem tzw. profesjonalizacja wkracza w nieuchronny i od dawna przewidywany, a jednocześnie skrzętnie maskowany przez kierownictwo MON

etap redukcji.

Powstaje pytanie: dlaczego redukcja jest nieuchronna? Odpowiedź jest bardzo prosta: Polski nie stać na armię w pełni zawodową o dotychczasowej liczebności. Ktoś zapyta: to jaka może być ta nowa armia? Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie nie jest znana.
Powracając do problemu redukcji, należy pamiętać, że sączy się ona w cieniu wielkich rocznic i uroczystości już teraz. W ubiegłym roku szeregi wojska opuściło ok. 5,5 tys. żołnierzy. Nie wywołuje to jednak niepokoju w MON. Wręcz przeciwnie, min. Klich w telewizyjnym wywiadzie uznał nawet, że jest to zjawisko korzystne (sic!), bo dzięki temu poprawi się struktura kadrowa wojska. Jak?
Ostatnio powołano do służby określoną liczbę szeregowych zawodowych, a więc grupa ta będzie zapewne najmniej zagrożona redukcją, chociaż i oni sami odchodzą ze służby (w 2010 r. prawie 900), gdy porównują obietnice z twardą rzeczywistością. Dlatego w jednostkach w czasie pokoju będzie się oszczędzać stanowiska szeregowych, a „wycinać” stanowiska dla podoficerów i oficerów.
Ci ostatni to ludzie z wiedzą i doświadczeniem, wartościami bezcennymi w każdej normalnej armii, ale nie dla kierownictwa MON. Powołani do służby szeregowi zawodowi są całkowicie „zieloni” i nie mają nawet szans na zdobycie kwalifikacji, no bo gdzie i przy jakiej okazji? To ma być więc ta nowa, wymarzona przez ministra Klicha, struktura wojska – mniej fachowców, więcej szeregowców.
Drugą zasadą przy konstruowaniu nowych struktur personalnych jest to, aby w jednostkach było mniej stanowisk dla żołnierzy i pracowników wojska niż dotychczas. Trzecia zasada to zablokowanie pewnej liczby stanowisk dla Narodowych Sił Rezerwowych, ukochanego dziecka ministra. To dodatkowy czynnik, który spowoduje konieczność

większej liczby zwolnień żołnierzy.

Czytelnikom, którzy nie znają etatowych zawiłości wojska, spróbuję w uproszczonym trybie wytłumaczyć, w jaki sposób trzy wymienione zasady wpłyną na los wielu żołnierzy zawodowych.
Wyobraźmy sobie, że w jednostce X powinno w czasie pokoju służyć 1,5 tys. żołnierzy. Ponieważ są braki w obsadzie poszczególnych stanowisk (wakaty) – faktycznie służy 1,3 tys. żołnierzy. Przychodzi do jednostki dokument określający nową strukturę i wynika z niego, że żołnierzy może być najwyżej 1 tys. Nie oznacza to jednak, że zwolni się 300 i wszystko będzie OK. Po analizie nowej struktury może się okazać, że w jednostce X jest za dużo dowódców plutonów, a za mało, dajmy na to, specjalistów od łączności. Nadwyżkowych dowódców plutonów na wakujące etaty łącznościowców przesunąć nie można, bo nie mają wystarczających kwalifikacji. Wobec tego trzeba ich będzie zwolnić.
Jakby tego było mało, z owych tysiąca stanowisk określonych przez nową strukturę, ok. 200 będzie przeznaczonych dla żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych (NSR). Czyli tych, którzy na co dzień nie służą w jednostce. Pomijam fakt, że chętnych do służby w NSR jest mało, a ich umiejętności są problematyczne, na pewno jednak wymusi to dodatkowe zwolnienia obecnie służących. Jeżeli więc w naszej jednostce X okaże, że dotychczas na stanowisku przeznaczonym dla NSR jest żołnierz zawodowy w służbie czynnej, to choć to dobry fachowiec, trzeba go będzie zwolnić.
I tak może się okazać, że po wprowadzeniu nowej struktury etatowej z faktycznie służących dzisiaj w jednostce X 1,3 tys. żołnierzy może pozostać w czynnej służbie jedynie 800, a nawet mniej. Nie zlikwiduje się również wszystkich braków w obsadzie stanowisk. To oczywiście tylko uproszczony schemat. W mojej ocenie, sytuacja w skali całych Sił Zbrojnych może wyglądać znacznie gorzej.
Otóż w dokumentach określających stan etatowy jednostek zdarzają się

inne niespodzianki,

np. przypadki obniżenia stopnia etatowego na danym stanowisku i co za tym idzie obniżenia uposażenia. Tak więc żołnierz, którego stanowisko zostało zachowane i chce dalej służyć, musi zgodzić się na to, że zostanie niżej zaszeregowany i dostanie niższe uposażenie. Alternatywa jest jedna – zwolnienie. Musimy też pamiętać o jednostkach, które zostaną zlikwidowane, a służący w nich żołnierze i pracownicy nie znajdą miejsca w Siłach Zbrojnych. Niektórzy odejdą na emerytury, ale wielu – zwłaszcza pracowników cywilnych – na bruk.
W tej chwili we wszystkich jednostkach panuje stan niepewności. Nikt nie może być pewny tego, kto zostanie, a kto będzie musiał odejść. Pogłębia to i tak katastrofalną sytuację Sił Zbrojnych związaną z brakiem szkolenia i utratą zdolności bojowej. Nie dziwią zatem próby lekceważenia przez ministra Klicha odejścia w 2010 r. ze służby 5,5 tys. żołnierzy, skoro w 2011 r. odejdzie ich znacznie więcej. Zakończenie w ten sposób profesjonalizacji wbije ostatni gwóźdź do trumny polskiego wojska. Ironią losu jest, że następuje to w sam raz na Dzień Zwycięstwa.


Autor jest generałem dyw. rez., dowodził m.in. dwoma pułkami, dwiema dywizjami, był zastępcą dowódcy dwóch okręgów wojskowych. W latach 2001-2006 dyrektor Departamentu Kontroli MON.

Wydanie: 19/2011, 2011

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy