Wołomin – kiedyś miasto mafii, dziś PiS

Wołomin – kiedyś miasto mafii, dziś PiS

Szeregowych samorządowców zastępują weterani wielkiej polityki i sieroty po Lechu Kaczyńskim

Magda Niewiadomska (imię zmienione) niechętnie przyznaje, że mieszka w Wołominie. – Członkowie gangu wołomińskiego dawno gryzą ziemię, mimo to wszyscy kojarzą nas z mafią – tłumaczy z goryczą. Najgorzej jest na prowincji. Festiwal nienawiści do Wołomina zaczyna się już na szosie: rejestracja WWL działa na innych kierowców niczym płachta na byka. Trąbią, wyprzedzają. Pokazują faki, nawet jeśli się jedzie dostojnie, „noga za nogą”. Magda przypuszcza, że niechęć do „wuwueli” napędziły polskie filmy gangsterskie, w których co drugi gangsta jeździł merolem na wołomińskich blachach. – Na swoje nieszczęście noszę też to samo nazwisko co „Dziad” i „Klepak” – ciągnie listę żalów. – Ale Niewiadomski w Wołominie i okolicy to bardzo popularne nazwisko. Nie wszyscy Niewiadomscy ściągali haracze, produkowali amfetaminę, lewe pieniądze, przemycali alkohol i kokę. Poza tym tzw. wołomińscy mafiosi w większości pochodzili z Ząbek. To nie byli nasi ludzie, ale przyjezdni! Ale cóż, media zrobiły swoje…
Magda doskonale pamięta nagłówki gazet o walce gangów wołomińskiego i pruszkowskiego albo o koalicji gangsterów z Marek i Wołomina. Doskonale pamięta też, że ostatnie newsy o gangu przypominały nekrologi. – Nie żyją „Dziad”, „Lutek”, „Wariat”, „Klepak”, „Mrówa”, „Hiszpan” i wielu innych – mówi Magda. – Ale co z tego, skoro teraz w Wołominie mamy inną mafię: po raz kolejny rządzą nami przyjezdni, tyle że ze świata wielkiej polityki. I znowu wszyscy z nas się śmieją i za plecami pokazują faki. Nie da się tu żyć!
Lokalne „Życie Powiatu Wołomińskiego” pokazuje inną rzeczywistość: wywiady z oficjelami układają się w bajkowy obraz świata. W tym świecie do małego, podwarszawskiego Wołomina zjeżdżają dobrotliwie uśmiechnięci weterani wielkiej polityki. Zależy im na mieście, chcą, aby jego mieszkańcom żyło się godnie i dostatnio. Młodemu, debiutującemu burmistrzowi Ryszardowi Madziarowi (nazywanemu przez mieszkańców „Madzią”) doradza Jacek Sasin, były wojewoda mazowiecki, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta. Na razie jest tylko doradcą z własnym pokojem, ale wkrótce obejmie stanowisko pełnomocnika burmistrza ds. społecznych. Pomocą Madziarowi służy też Józef Wierzbowski, były współpracownik Antoniego Macierewicza, weryfikator Wojskowych Służb Informacyjnych. W tej samej komisji weryfikacyjnej zasiadał niegdyś Roman Kroner, który teraz siedzi w wołomińskich kadrach. „Madzia” nie musi się kłopotać promocją Wołomina: zajmuje się nią Tadeusz Deszkiewcz, w przeszłości szef promocji ratusza rządzonego przez Lecha Kaczyńskiego, ostatnio spec od komunikacji społecznej w NBP Sławomira Skrzypka. Prawdziwi specjaliści pracują też w nowo stworzonym Wydziale Organizacji i Komunikacji Społecznej. Jego szefem jest Maksym Gołoś, niegdyś rzecznik wojewody Jacka Sasina, później asystent w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Pracownik jego wydziału, Marcin Wierzchowski, ostatnio organizował spotkania prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a teraz zajmuje się grafikiem burmistrza Madziara. Sprzątaczki z urzędu zgodnie twierdzą, że Wierzchowski najszybciej ze wszystkich weteranów biega po piętrach i sprawia wrażenie zarobionego. Ale sieroty po wielkiej polityce biegają nie tylko po korytarzach urzędu przy Ogrodowej 4. Już za rządów Madziara wiceprezesem wołomińskiego Zakładu Energetyki Cieplnej został były wojewoda mazowiecki, prawnik z wykształcenia, Wojciech Dąbrowski. Przyznaje, że nie ma doświadczenia w branży ciepłowniczej, ale w spółce otaczają go fachowcy. On zaś niesie im ideę modernizacji. O tym, podobnie jak inni weterani, chętnie opowiada w lokalnej prasie, a jak się da, to i w lokalnym radiu FaMa. Rozgłośnia jest komercyjna, ale otwarto ją z przytupem i z udziałem wołomińskich władz. Nowa władza dba o dobry PR. Ale Magda Niewiadomska nazywa to, co się dzieje w mieście, innym, bardziej znanym kiedyś skrótem: TKM. Czyli: teraz, k… my. A to już nie przypomina bajki, tylko film gangsterski z mafią w roli głównej.

Pisiory i Współniemoty,
czas wziąć się do roboty.
Minęło miesięcy kilka,
zaprzęg i orka nie dla wilka*.

Urzędnik X ma swoją strategię przetrwania: przychodzi do pracy punktualnie, z nikim nie rozmawia, robi swoje, wychodzi pięć minut po 16. Nie pije kawy, bo potem w WC może się natknąć na pisowszczyka. Nie daj Boże w łazience będzie ktoś jeszcze i kiedy wyjdą razem, rozniesie po piętrach, że urzędnik X wszedł w kontakt z pisdecją. Trzeba być ostrożnym, bo takie plotki rozchodzą się z szybkością błyskawicy. Istnieje obawa, że sypią wszyscy: od kierowców i sprzątaczek po kierowników wydziałów. Ze względów bezpieczeństwa X nie wychodzi też na kebaba ani na obiad do sąsiedniego gmachu sądu. Pewnie natknąłby się tam na desantowców ze świata wielkiej polityki. Może zapytaliby go, jak leci, albo zainteresowaliby się, czy jemu też nie smakował twardy jak podeszwa schabowy. Jego odpowiedź, nawet szorstka i na odwal, rozniosłaby się po piętrach urzędu i przylgnęła do niego jak niemodna metka PiS. Niemodna, bo „na mieście” powtarzają, że z PiS kolaborują najsłabsi, najbardziej zdesperowani, niedoceniani za poprzedniego burmistrza. Tacy, owszem, teraz załapią się na jakąś posadę, ale kiedy skończy się PiS-okupacja, z pewnością roboty w samorządówce nie znajdą. Dlatego urzędnik X wybiera emigrację wewnętrzną, ale jednocześnie zakłada maskę zadowolonego z pracy. Wie, co robi, bo doskonale pamięta pierwsze tygodnie po nastaniu nowych rządów. Jeden z nowych burmistrzów tak zaczynał rozmowę z pracownikiem: – Czy nie czuje się pan wypalony? Czy nie zastanawia się pan nad zmianą stanowiska? Czy to nie czas na nowy etap?
Wiadomo, że po czterech latach poprzedniej władzy i po nadejściu nowej człowiek ma prawo czuć się sfrustrowany, ale przecież burmistrz nie psychiatra, a urząd nie kozetka. Gdyby jednak tak było, urzędnik Y chętnie opowiedziałby o tym, jak nowa władza zniszczyła jego autorytet u podwładnych. Wystarczyło niewiele: szefowi nawymyślać od niekompetentnych i pochwalić błędy pracownika. Albo zawołać do siebie szefa i pracownika, ignorować szefa, a o wszystko wypytywać jego podwładnego. Idealnie, jeśli pracownik przejdzie na stronę nowej władzy i zacznie sypać. Wtedy jest większa szansa, że kierownik sam się zwolni. A jeśli nie, to zawsze można znaleźć na niego haka. Urzędnik Y jakoś się trzyma, ale doskonale pamięta sprawę kierowniczki jednego z wydziałów, dla której przygotowano trzy wymówienia. Jedno dyscyplinarne, drugie za porozumieniem stron, trzecie – rozwiązanie umowy o pracę za wypowiedzeniem. Dwóch pierwszych nie przyjęła, trzecie musiała. A potem, kiedy opuściła stanowisko, przez jej wydział przeleciała kontrola Regionalnej Izby Obrachunkowej (RIO). Ktoś z urzędu roznosił po mieście plotki o kolosalnych zaniedbaniach, w rzeczywistości skończyło się na niczym. Nie licząc sprawy założonej przez urzędniczkę w sądzie pracy.

Wykopać słabego, wide Piróga,
sobie w zarządach fucha druga.
Piewcy koalicji, zgody i pracy,
kilku poznało, gdzie są łajdacy
*.

Zbigniew Piróg, były dyrektor Miejskiego Zakładu Oczyszczania w Wołominie, również walczy o swoje prawa w sądzie. Na mieście mówią, że bezpartyjny Piróg to największa ofiara pisowskiej okupacji. On sam też nie ma złudzeń: jest przekonany, że jego zwolnienie to odprysk wojny na górze. Poza tym PiS potrzebowało wolnego stołka dla swoich, więc trzeba było kogoś z tego stołka wysadzić. Padło na niego. – To była akcja w stylu doktora G., którego Ziobro najpierw oskarżył o zabijanie ludzi, a potem zaczął szukać na niego haków – przyznaje Zbigniew Piróg. W śmieciach nikt nikogo o zabijanie nie oskarżał, ale o zagrożenie epidemiologiczne to i owszem.
– Ale po kolei – stwierdza Piróg i wyjmuje teczkę z dokumentami. A w niej, oprócz pozwu o przywrócenie do pracy, pismo z 8 marca odbierające mu pełnomocnictwo do zarządzania MZO. Od niego wszystko się zaczęło. – Rano, około godz. 10 odebrałem telefon z urzędu miasta. Miałem się stawić w gabinecie burmistrza Madziara – wspomina okoliczności wręczenia dokumentu. – Przywitał mnie w towarzystwie strażników miejskich i Radosława Wasilewskiego, wiceburmistrza, również członka PiS. Byłem zdumiony, kiedy wręczył mi pismo i kazał w ciągu godziny zabrać swoje rzeczy z MZO. Wszystko miało się dziać w asyście straży!
Piróg z niejednego pieca chleb jadł, w Wołominie żyje 62 lata, przepracował tu ponad 40 lat, ale nie słyszał o równie upokarzającym zwolnieniu. Jechał do zakładu, a za nim straż miejska. Wszedł do gabinetu, a wiceburmistrz Wasilewski już tam był, gotowy do objęcia stołka. Stał z laptopem, oparty o futrynę, obserwował, co Piróg zabiera, a co zostawia. Strażnik – poczciwy chłop, znają się z widzenia – nie wiedział, co z rękami zrobić. Siedział na krzesełku markotny, z opuszczoną głową. Było widać, że nie ma ochoty śledzić, jak Piróg wkłada do kartonowego pudła nierozpakowane drugie śniadanie, pióro, kalendarz, pamiątkowe breloki z forów dyrektorów oczyszczania miast i szczelnie zapchany wizytownik. – Ledwo opuściłem gabinet, a do MZO weszli panowie w garniturkach: miasto zleciło audyt zewnętrzny, wart kilkadziesiąt tysięcy złotych – wspomina Piróg. – I co? Haka na Piróga nie udało się znaleźć. Księgowość była czyściuteńka, inspekcja pracy mogła się jedynie przyczepić, że gaśnica wisiała za nisko albo że ktoś przekrzywił strzałkę wskazującą drogę ewakuacyjną. Nie było podstaw do zwolnienia dyscyplinarnego, więc do MZO została ściągnięta kontrola z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Efekty kontroli Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska były, Piróg musiał się do nich ustosunkować. Tyle że jego pismo o udostępnienie kopii protokołów i możliwość wglądu do materiałów w MZO zostało bez odpowiedzi. – Nawet to wykorzystano przeciwko mnie – uśmiecha się smutno.
– Pan Wasilewski na sesji rady miasta oświadczył, że nie raczyłem się ustosunkować do zarzutów. A kilka dni później zapukał do mnie listonosz z wypowiedzeniem dyscyplinarnym. Dwa z trzech zarzutów udało się wyjaśnić. Pozostał jeden: drobne niedopatrzenie w papierach. Wina niewspółmierna do kary.
Piróg niechętnie myśli o sobie jako o trafionym rykoszetem walki partyjnej, ale pociesza się, że ofiarą PiS padło paru fajnych facetów, którzy potem wygrywali sprawy w sądzie. Jednak szczerze mówiąc, w okupowanym Wołominie i bez pracy marna to pociecha.

Nasz panie radny Igor
Weź jak potrzeba i vigor
Między sekretarki Ty idź
By okiem i uchem nam być*.

Igor Sulich, wołomiński radny z PO, przyznaje, że starał się wyjaśnić, dlaczego Piróg musiał odejść. Interesowało go też, dlaczego wiceprezesem wołomińskiego Zakładu Energetyki Cieplnej został Wojciech Dąbrowski, były pisowski wojewoda mazowiecki odwołany niegdyś ze stanowiska przez Ludwika Dorna. Ciekawiły go kompetencje nowego „speca” od energetyki. Napisał w tej sprawie list otwarty do burmistrza Madziara. Przedrukowały go regionalne gazety, pojawił się też w internecie. Przeczytało go kilka tysięcy osób. – I jaką dostałem odpowiedź? – pyta retorycznie Sulich. – Żadnej! Pan burmistrz stwierdził, że chętnie odpowie na moje pytania, ale nie podoba mu się sposób, w jaki je zadałem. Dlaczego? List otwarty uważa za element walki politycznej, w której nie zamierza brać udziału. W taki sposób zostałem nie tylko odesłany z kwitkiem, ale też namaszczono mnie na wołomińskiego wroga publicznego nr 1. To dobra wymówka na przyszłość: Sulich czepia się, nie dlatego, że ma rację, ale dlatego, że jest złośliwy i nasłany przez wrogie siły. Czytaj: PO.
Igor Sulich wrogiem rządzących się nie czuje. Owszem, jako radny PO jest w opozycji, wcześniej startował w wyborach samorządowych i przegrał w nich z przedstawicielem PiS. Z Ryśkiem – bo tak mówi o Madziarze – znają się prywatnie i lubi go jako człowieka. Ale widzi, że jako wołomińska kukiełka partii radzi sobie coraz gorzej. Owszem, potrafi już gestykulować niczym rzecznik PiS poseł Adam Hofman, używa partyjnej nowomowy, wie, że lepiej przemawiać, stojąc przed stołem prezydialnym, niż chować się za nim. Widać, że ma zaprawionych w bojach nauczycieli. Sulich może się założyć, że odpowiedź na jego list otwarty też wysmażyli „firmowi doradcy”. Ale nawet najlepsi spece od PR popełniają błędy. – Wydaje im się, że ludzie w Wołominie są sterowalni, łatwo uda się im zamydlić oczy uroczystościami, przecięciami wstęg, opowieściami o wrogach, którzy tylko czyhają, żeby zabrać nam ojcowiznę – mówi Sulich. – Ale to nieprawda! Mieszkańcy Wołomina widzą więcej, niż im się wydaje, ale przede wszystkim nie są głupi!
Sulich wymienia sprawy, które nie przechodzą w mieście bez echa: Jacek Sasin, doradca burmistrza, bywa w urzędzie kilka razy w miesiącu, ale pensje bierze za cały miesiąc. Pojawia się za to na miejskich uroczystościach, staje za plecami burmistrza. Najbardziej widoczny był podczas projekcji słynnego filmu o katastrofie smoleńskiej, który niczym święty obraz objeżdża okoliczne parafie. W Wołominie „Mgła” została pokazana w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Po projekcji Jacek Sasin pozował do zdjęć z autorką filmu, kojarzoną z PiS dziennikarką Joanną Lichocką. Na projekcji byli oczywiście księża, którzy po przejęciu władzy przez PiS zdominowali rynek otwarć i przecięć wstęg. Wołominiacy śmieją się, że wszystko zaczęło się na uroczystym otwarciu pierwszej inwestycji w pełni zrealizowanej przez nowe władze: poświęceniu drewnianego krzyża u zbiegu ulic Lipińskiej i Legionów. Skoro byli na otwarciu pierwszej inwestycji, nie mogło ich zabraknąć na otwarciu basenu miejskiego, gdzie kropili ozonowaną wodę wodą święconą. – Otwarcie basenu miało być otrąbieniem sukcesu PiS, ale przecież wszyscy pamiętają, że jego budowę zaczął poprzedni burmistrz, Jerzy Mikulski – zaznacza Sulich. – Ludzie mają dobrą pamięć!
Kupcy wołomińscy zapamiętali Madziarowi, że jeszcze przed zaprzysiężeniem na burmistrza obiecał, że teren po Stolarce Wołomin przeznaczy na cele przemysłowe. Tymczasem ostatnio coraz częściej się mówi, że na tym gruncie stanie duże centrum handlowe. Dla miejscowych drobnych kupców to strzał w plecy. Nic dziwnego, że kiedy ostatnio do Wołomina przyjechał przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS, Mariusz Błaszczak, kupcy potraktowali jego wizytę jako okazję do poskarżenia się na Madziara. – Żal było patrzeć, jak Błaszczak obiecuje, że sprawdzi, czy burmistrz nikogo nie oszukał, a on robi się coraz mniejszy ze strachu – mówi jeden z kupców. Oczywiście anonimowo, bo – wiadomo – póki Madziar rządzi, lepiej mu nie podpadać. Lepiej też nie podpadać jego urzędnikom, czyli warszawce.

„Madzia” sama nic nie sporządzi.
Ino doradców z „warszawki” paka
uratowana jest od pośredniaka.
Robią mniej, zarabiają krocie,
budżet w większym kłopocie.
Tną inwestycje, stołki mnożą,
co innym ujmą, sobie dołożą.*

Tadeusz Deszkiewicz, naczelnik Wydziału Promocji i Kultury, ma żal o plotki dotyczące wysokich zarobków w urzędzie miasta. Denerwuje się, że ktoś może pomyśleć, że wykonał skok na kasę. Jego aktualnej pensji nie można porównać do tego, co zarabiał w NBP albo jako szef od promocji Warszawy. Kasa jest gdzie indziej, nie w samorządówce, ale np. impresariacie, którym Deszkiewicz również się zajmuje. – Pracę w Wołominie traktuję ambicjonalnie. Kiedy zajmowałem się promocją Warszawy, wiele moich pomysłów ginęło w tłumie. Tu mam większą szansę na ich realizację – zapewnia. – Poza tym to ciekawe wyzwanie: wejść na nowy dla mnie teren i zrobić coś atrakcyjnego dla mieszkańców.
Coś atrakcyjnego, czyli: kino, festiwal rockowy pod hasłem „Rock and wol” (wol to skrót od Wołomina), koncerty jazzowe, recitale aktorów, letnie projekcje ambitnych filmów na świeżym powietrzu. Słowem: kultura wysoka zamiast disco polo. Do tego park sportów ekstremalnych dla młodzieży i kawiarenki bez piwa na tzw. Patelni, czyli niezagospodarowanym placu w centrum miasta. Na razie w kasie Wołomina nie ma na to środków, ale Deszkiewicz ma nadzieję, że wkrótce coś się znajdzie. Ma też nadzieję, że w urzędzie miasta uda mu się spokojnie dopracować do emerytury. Po katastrofie smoleńskiej i wymianie ekipy w NBP długo nie mógł znaleźć sobie pracy. Chodził od drzwi do drzwi, ale wszędzie odsyłali go z kwitkiem. Znajomi mówili: z piętnem Kaczyńskiego nigdzie roboty nie znajdziesz i faktycznie, gdyby nie Wołomin, byłoby ciężko. Nie śledzi samorządówki, ktoś ze znajomych mu podpowiedział, że „tam wygrali nasi”, więc powinien się zgłosić. No to się zgłosił, konkurs wygrał w cuglach, ale przez pierwsze dni na urzędzie nie miał pojęcia, o co w tym Wołominie chodzi. Zdziwił się, że nigdy nie było tu mafii, a przecież głównie z tego miasto było znane. Jedno go nie zaskoczyło: pracowitość i oddanie młodych pisowców, którzy pracują razem z nim na trzecim piętrze urzędu miasta. Widzi, jacy są przejęci, jak dyskutują pochyleni nad jakimiś pewnie bardzo ważnymi dokumentami. – Ludzi straszy się PiS jak czarną wołgą – denerwuje się Deszkiewicz. – A współpracownikom burmistrza Madziara naprawdę zależy na tym, żeby coś w Wołominie się zmieniło! Jestem dumny, że z nimi pracuję, tak jak byłem dumny z pracy z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezesem NBP Sławomirem Skrzypkiem.
Tadeusz Deszkiewicz jeszcze długo mógłby opowiadać o swoich zawodowych i emocjonalnych związkach z PiS (członkiem partii nigdy nie był), ale musi odebrać telefon. Rzut oka na komórkę i od razu inna pozycja, głos bardziej szorstki, wzrok stanowczy, twardy. Dzwoni Maksym Gołoś, szef Wydziału Organizacji i Komunikacji Społecznej, sąsiad zza ściany. To sygnał końca rozmowy. Na korytarzu natykam się na urzędnika X. Udaje, że mnie nie widzi, ale po chwili dostaję od niego SMS: „Mafia sama się wystrzela. Ja spokojnie poczekam”.

* Anonimowe wiersze wykorzystane w tekście pochodzą z forów mieszkańców Wołomina. Burmistrz Ryszard Madziar niestety nie znalazł chwili na rozmowę z „Przeglądem”.

Na okładce od lewej: Robert Perkowski (radny powiatu wołomińskiego), Jacek Sasin, Ryszard Madziar (burmistrz Wołomina), Piotr Uściński (radny powiatu wołomińskiego), Grzegorz Mickiewicz (wiceburmistrz Wołomina)


Ludzie PiS, ludzie burmistrza

JACEK SASIN – doradca burmistrza Madziara, były zastępca szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego, były wojewoda mazowiecki.

JÓZEF WIERZBOWSKI – pełnomocnik burmistrza ds. społecznych, były współpracownik Antoniego Macierewicza, weryfikator Wojskowych Służb Informacyjnych.

ROMAN KRONER – w dziale kadr, zasiadał w tej samej komisji weryfikacyjnej.

TADEUSZ DESZKIEWICZ – naczelnik Wydziału Promocji i Kultury, w przeszłości szef promocji ratusza rządzonego przez Lecha Kaczyńskiego, ostatnio spec od komunikacji społecznej w NBP Sławomira Skrzypka.

MAKSYM GOŁOŚ – kieruje nowo utworzonym Wydziałem Organizacji i Komunikacji Społecznej. Niegdyś rzecznik wojewody Jacka Sasina, później asystent w kancelarii Lecha Kaczyńskiego.

MARCIN WIERZCHOWSKI – pracuje w wydziale z Gołosiem, ostatnio organizował spotkania prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a teraz zajmuje się grafikiem burmistrza Madziara.

WOJCIECH DĄBROWSKI – wiceprezes wołomińskiego Zakładu Energetyki Cieplnej, były wojewoda mazowiecki.

 

Wydanie: 2011, 27/2011

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. lonigera
    lonigera 5 lipca, 2011, 11:20

    Realizowana w rzeczywistości poetyka Ferdka Kiepskiego-„czesać kasę gdzie się da”, najlepiej z publicznych pieniędzy.Społeczeństwo za wszystko zapłaci,tym bardziej chętnie że, beneficjentom towarzyszy kler. Poziom długu Grecji jest do osiągnięcia w krótkim czasie.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • spoko
      spoko 19 stycznia, 2016, 12:44

      Wypociny przegranych kolesi Bronka, obrońcy mafi.

      Odpowiedz na ten komentarz
      • Emilia Irena Próchnicka
        Emilia Irena Próchnicka 24 stycznia, 2016, 18:26

        Pani Elżbieta Turlej, autorka powyższego tekstu…..jakoś wyroku nie ma za pomówienia. A przecież pisze pełne nazwiska PiSowskich cwaniaków z Wołomina. No i widzisz człowieku teraz….co wyprawiają obecnie w Polsce prawdziwi obrońcy mafii? Tak podłych ludzi, którymi dysponuje PiS jest niezliczona ilość! To jest Prawdziwa Polska Mafia! Jak chcesz to broń tego bagna. Tylko patrz, by ciebie nie pominęli w swoim zapędzie. To się źle skończy dla Polski, Polaków i dla ciebie też. A szkoda. Życie w Polsce jest piękne! Ale w Wolnej Polsce! I ja nie chcę dla takich „prawdziwych polaków” pracować! Mnie się to bardzo nie podoba. Zrobię wszystko, co będę mogła, by tępić tak podłe układy!

        Odpowiedz na ten komentarz
  2. danadon
    danadon 11 lipca, 2011, 14:36

    Następne wybory osądzą cały PIS za ich wojnę z całym Światem. Za ich wojowanie o Wołomińskie pisowskie chodniki. jeszcze tylko 3 lata.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. utas46
    utas46 7 sierpnia, 2011, 11:56

    Coz tu mozna powiedziec,cala Polska powoli zamienia sie w wielki folwark,prezesi ,kierownicy,’menago’roznej masci i przynaleznosci partyjnej,rwa co sie da dla siebie,swoich rodzin i pociotow.Tak bylo,ale tak bedzie bo to Polska 'dziki’ kraj.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. wolominiak
    wolominiak 25 czerwca, 2012, 17:00

    Proszę zainteresować się najbliższymi lipcowymi wyborami na Dyrektora Sportowej Szkoły nr 5 w Wołominie. Podejrzewam, że ponownie „po partii” zostanie wybrany Dyrektor…

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. homo
    homo 21 stycznia, 2016, 17:40

    Poeta tylko głowa nie ta. Stołki się odwróciły do pisu . Kto ma władze ten ma rację! Były wolne media niezależnie sądy , koń by się uśmiał hi hi.

    Odpowiedz na ten komentarz
  6. Anonim
    Anonim 18 czerwca, 2020, 23:36

    Pisowskie Ku..y czas ich smierci

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy