Wracają

Wracają

Pandemia sprawiła, że młodzi migrują z metropolii do rodzinnych miast i miasteczek

Dr Konrad Maj z Uniwersytetu SWPS zaczyna od osobistej refleksji. – To, że młodzi wracają z dużych miast do rodzinnych miejscowości, widzę na zajęciach, które prowadzę ze studentami. Okazuje się, że z powodu pandemii wiele osób wróciło do miejsc pochodzenia. Co ciekawe, dobrze im tam, być może zostaną i ułożą sobie życie. To bardzo interesujący trend – mówi.

Aleksandra po wielu latach wróciła z Warszawy do Lublina, bo mimo że w stolicy mieszkała ponad dekadę, ma tu i przyjaciół, i pracę, i mieszkanie, dały o sobie znać pandemiczne lęki o bliskich. Chciała być bliżej rodziców. Zdalna praca sprawiła, że w Warszawie nic jej nie trzymało. Swoje mieszkanie na Żoliborzu wynajęła i wróciła na Lubelszczyznę. – Przyzwyczajam się. Życie jest inne, spokojniejsze. Pewnie i możliwości mniej, oferta kulturalna i rozrywkowa jest inna, ale i tak trwa pandemia, więc równie dobrze mogę siedzieć w domu w Lublinie, jak w Warszawie – ocenia. A do rodziców, oboje blisko siedemdziesiątki, ma tylko 10 km.

Pandemiczny strach

Najważniejsza przyczyna tych migracji to strach. O przyszłość, o siebie, o bliskich. Z badań prowadzonych przez psychologów, także w Polsce, wynika, że sytuacja pandemii może być postrzegana jako traumatyczna. Pojawiały się wypowiedzi ekspertów porównujące stres przeżywany i indywidualnie, i kolektywnie, społecznie, do tego z okresu wojny. „Wiele osób zgłasza nasilone objawy psychopatologii, takie jak ciągły lęk, obniżenie nastroju, przewlekłe napięcie. Występowaniu objawów zaburzeń psychicznych sprzyja utrzymujące się negatywne myślenie (ruminowanie). Obecna sytuacja epidemiczna niesie ze sobą zwiększone ryzyko zaburzeń adaptacyjnych i innych zaburzeń emocjonalnych (zespołu stresu pourazowego – PTSD, zaburzeń depresyjnych i lękowych)”, piszą naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego w raporcie wstępnym z kierowanego przez dr hab. Małgorzatę Dragan badania na temat zdrowia psychicznego w czasie pandemii COVID-19. 75% osób określiło pandemię jako „stresujące wydarzenie”.

Ponad połowa badanych (51%) zgłaszała objawy wskazujące na załamanie funkcjonowania i wykonywania codziennych obowiązków. Nasilone objawy depresyjne wystąpiły u 38%. U 62% – stałe odczuwanie lęku lub nadmierne zamartwianie się, w wyraźny sposób wpływające  na wiele obszarów funkcjonowania w życiu codziennym. Znaczący odsetek badanych (37%) wykazuje objawy zespołu stresu pourazowego. Zaburzenie to jest następstwem zdarzenia traumatycznego, a więc związanego z zagrożeniem życia i zdrowia. Sytuacja pandemii może być postrzegana jako taki właśnie rodzaj doświadczenia.

Boimy się, a ten strach sprawia, że czujemy się źle.

Bezpiecznie w krainie dzieciństwa

Dr Konrad Maj: – Pierwsza przyczyna tych powrotów to lęk o bliskich i strach o przyszłość. Wszyscy mamy taką tendencję, że chcemy czuć się bezpiecznie, a klimaty, które znamy od dzieciństwa, swojskie, w dodatku osadzone w mniejszych społecznościach, bliżej rodziny, dają to poczucie.

My możemy troszczyć się o rodziców czy rodzeństwo, oni o nas. W dodatku ludzie są sentymentalni, a w czasach gdy myślimy o zdrowiu, śmierci i przemijaniu więcej niż jeszcze dwa lata temu, wolimy przebywać w środowisku rodzinnym, które znamy od lat, podkreśla ekspert.

Aleksandra: – Jestem po trzydziestce i pewnie jeszcze kilka lat temu traktowałabym taki ruch jako porażkę życiową. Ale epidemia poprzestawiała mi w głowie, skupiłam się na zdrowiu, szukam równowagi.

Nie jest osamotniona w tych odczuciach. Z raportu „Życie codzienne w czasach pandemii”, opublikowanego przez Wydział Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wynika, że u wielu osób nastąpiło przewartościowanie „różnych kwestii w życiu codziennym”. „Kryzys pozwala dostrzec to, co najważniejsze, zbliżyć rodziny do siebie”, piszą naukowcy w rozdziale o tym, co pozytywnego można znaleźć w pandemii.

Jeden z badanych zauważa: „Myślę, że każdy poświęca więcej czasu na refleksje nad światem, nad sobą i nad relacjami z innymi ludźmi. I wszyscy się bardziej starają, by nikogo nie ranić. Zaczynamy bardziej szanować życie, dbać o zdrowie. Zmieniły się priorytety, mimo że kryzys trwa tak niedługo”.

Inny respondent stwierdza: „Izolacja w domu zmusza do zmiany nawyków, myślę, że społeczeństwo odnajdzie w tym dodatkową wartość w postaci mniej konsumpcyjnego stylu życia, spędzania czasu na łonie natury (choć w ograniczonej formie) i w gronie najbliższej rodziny”.

Kolejna osoba mówi: „Obserwuję naprawdę przeróżne aktywności wśród ludzi spotykanych na zewnątrz podczas spaceru. Tak jak wcześniej byłam znudzona ludźmi z mojego otoczenia, nic ciekawego się nie działo – tak teraz mam wrażenie, że jesteśmy wszyscy bardziej… LUDZCY, otwieramy się na siebie, rozmawiamy. Połączył nas w jakiś sposób ten trudny czas i mimo że wielu ludzi nie widuję, gdyż głównie siedzę w domu, to podczas 30-minutowego spaceru już zauważam zmiany! Obyśmy zachowali to na czas, kiedy wszystko z powrotem ruszy z kopyta, pamiętajmy, że jesteśmy tu razem! Nie zapominając również o naturze, z którą czuję większe połączenie niż kiedykolwiek wcześniej w dużym mieście!”.

Do tego dochodzą względy praktyczne: w małych miejscowościach po prostu łatwiej zachować wymagany dystans społeczny. – Zawsze w pandemiach ludzie przenosili się na wieś, szukali nieruchomości z ogródkami albo wyjeżdżali na jakieś wyspy.

Nie trzeba się tłoczyć w komunikacji miejskiej, przepychać w sklepie, stać w kolejkach. Dzisiaj obserwujemy to samo. W dodatku mamy wrażenie, że kiedy jesteśmy bliżej macierzy, możemy szybciej reagować, lepiej pilnować przestrzegania przez bliskich zasad, tych związanych z bezpieczeństwem. Intensywny kontakt z ludźmi w dużych miastach, którego trudno uniknąć w Gdańsku czy Warszawie, dla wielu jest źródłem niepokoju. W mniejszej miejscowości jest inaczej – przypomina psycholog.

Wracają, bo nie ma pracy

Trend powrotów widać na całym świecie. Zwrócił na niego uwagę na łamach „Gazety Wyborczej” Kamil Fejfer, analityk rynku pracy i nierówności społecznych oraz dziennikarz piszący o ekonomii i gospodarce: „Dla części młodych dorosłych pandemia oznaczała również opóźnienie momentu opuszczenia rodzinnego gniazda. (…) Część samodzielnych młodych zmusiła też do powrotu do rodziców. Widać to zarówno u nas, w innych europejskich krajach, jak i w Stanach Zjednoczonych”.

Z danych Eurostatu wynika, że średni wiek opuszczenia rodzinnego domu systematycznie obniżał się w UE, w 2019 r. było to 26,2 roku. Ten trend załamał się z początkiem pandemii. W Polsce w 2019 r. średni wiek usamodzielnienia się wynosił 27,4, a w 2020 r. – już 28,1 roku. Podobne zjawisko zaobserwowali badacze amerykańscy, a jak opisuje Fejfer, Pew Research Center tekst na ten temat tytułuje: „Po raz pierwszy od Wielkiego Kryzysu większość młodych dorosłych w Stanach Zjednoczonych żyje ze swoimi rodzicami”.

Powodem tych małych migracji najczęściej były względy ekonomiczne, pisze analityk. Duża część młodych pracowała w usługach, czyli branży, która w czasie kolejnych lockdownów była narażona na ogromne straty. W części – zamknięta. Młodzi znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, bo jak wynająć mieszkanie i żyć przy braku stałego dochodu albo ze znacznie mniejszym niż dotychczas?

Daniel wrócił do Olsztyna. Nie chciał, bronił się, ale nie miał wyjścia. Podczas pierwszego lockdownu stracił pracę w restauracji. Szukał innej – bezskutecznie. Przez miesiąc jeździł jako kurier, ale nie dawał rady fizycznie. Do rodziców wrócił, gdy skończyły mu się pieniądze. Znalazł pracę w lokalnej restauracji. Z poczuciem, że w razie kolejnego lockdownu, utraty pracy czy choroby ma gdzie spać i co jeść.

Względy praktyczne odgrywają ogromną rolę: w mniejszych miejscowościach wszędzie jest bliżej, taniej, łatwiej zrobić zakupy, dojechać do szkoły czy przedszkola. – W dodatku ludzie się znają, a my z zasady lepiej się czujemy w sytuacjach, kiedy nie jesteśmy anonimowi. Przeżywanie potencjalnej choroby w obcym środowisku jest trudne – mówi dr Maj.

Tych, którzy mogą pracować zdalnie, można uznać za szczęściarzy, bo ich sytuacja jest relatywnie komfortowa. Nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Mogą pracować i zarabiać w dużym mieście, a wydawać pieniądze – i żyć – w mniejszej miejscowości.

Kaśka wróciła ze stolicy do Rzeszowa: – W Warszawie płaciłam za przedszkole prywatne 2 tys. zł, tu niecałe 500 zł. Standard  opieki jest znakomity. W dodatku do przedszkola w linii prostej mam 500 m. Na miejscu są dziadkowie, więc w razie choroby córki łatwiej mi się zorganizować. Lekarze są tańsi i mają krótsze terminy, a dojazd gdziekolwiek nie oznacza stania przez godzinę w korku. Z jednego końca miasta na drugi mogę przejechać w 20 minut, jeśli mam taką potrzebę. W dodatku, zarabiając w Warszawie, mogę coś sobie odłożyć.

Michał wrócił na wieś, do rodziców. Pracuje jako kierowca: – Wynajmowałem mieszkanie w Zamościu, studiowałem w Lublinie. Już w pandemii zacząłem pracować jako kierowca, więc, co oczywiste, często wyjeżdżam. Nie opłacało mi się utrzymywać mieszkania za tysiąc złotych z hakiem, z którego korzystam przez kilka dni w miesiącu. Wróciłem do rodziców i układ jest optymalny – mam gdzie spać, mogę spędzać czas z rodzicami, ale jednocześnie nikt sobie nie przeszkadza. Dzięki temu mogę oszczędzać na własne mieszkanie.

Prowincja nie boli

Na pytanie, czy nie uwiera go, że wrócił na prowincję, Michał odpowiada: – W ogóle. Mam święty spokój, oszczędzam, a jak chcę się ukulturalnić, to do Lublina mam 150 km. No i internet.

Dr Konrad Maj zwraca uwagę na to samo: – Przeprowadzamy się, wracamy, a jednocześnie nie mamy poczucia, że za karę wylądowaliśmy na prowincji i cofamy się w rozwoju, bo ciągle jesteśmy w kontakcie z naszym wielkomiejskim światem.

Psycholog dodaje, że w pewnym sensie to opowieść także o nim: – Choć mieszkam pod Warszawą, od wybuchu pandemii rzadko bywam w mieście. Ostatnio potrzebuję rehabilitacji w związku z problemami z kolanem i muszę powiedzieć, że chociaż mam abonament w dużej warszawskiej klinice, korzystam z małego gabinetu w sąsiedniej miejscowości. Nie muszę dojeżdżać, a i stosunek do pacjenta jest inny. Kameralnie, miło, pani w recepcji wita mnie po imieniu. Bez tłumu i kolejki. Myślę, że coraz więcej ludzi to docenia.

Dr Maj wskazuje też inny aspekt tych migracji: małe miasta zaczynają odżywać. Tkanka społeczna się odbudowuje, gospodarka staje na nogi – bo ci młodzi, którzy wracają, a nie pracują zdalnie, muszą coś robić. Zatrudniają się więc w lokalnych restauracjach, biurach, usługach albo otwierają własne biznesy. Z dużego miasta przywieźli pewną innowacyjność, energię, pomysły. I realizują je na miejscu. Analogicznie wygląda sytuacja z powrotem ludzi z emigracji z Zachodu – tam się dorabiali, uczyli, rozwijali, a teraz chcą ten kapitał spożytkować w Polsce. A przy okazji schować się w swojskości. – Z punktu widzenia i społecznego, i gospodarczego to moim zdaniem fajna zmiana – ocenia naukowiec.

– Na razie trudno przewidzieć, czy kiedy pandemia się skończy, ten trend się utrzyma czy załamie. Być może po zakończeniu kryzysu nastąpi powrót młodych do dużych miast, zobaczymy – mówi dr Maj. I dodaje, by spróbować, póki ten proces trwa, odnaleźć się w nim, bo jest pozytywny z różnych powodów.

Wiele wskazuje, że przeprowadzki młodych Polaków z powrotem w rodzinne strony, które opuścili, wyjeżdżając na studia czy do pracy, mogą być trwałe. Bo wracający na nowo odkrywają swoje miasta, zakładają firmy i rodziny. A wtedy przenieść się i przyzwyczaić do szybkiego życia w wielkim mieście jest trudniej.

Według dr. Konrada Maja pandemiczne powroty mają jeszcze jeden wymiar: kiedyś ludzie latali pod palmy, teraz wędrują po Roztoczu i zwiedzają Jurę Krakowsko-Częstochowską. – Dalekie podróże stały się trudniejsze niż wcześniej i wiążą się nie tylko z dodatkowymi formalnościami, ale i z dużym lękiem. Zadajemy sobie pytania: czy to bezpieczne? Co będzie, jeśli zachoruję z daleka od domu? – mówi psycholog, dodając, że zmianę widać w mediach społecznościowych. Coraz więcej pojawia się weekendowych fotorelacji z polskich krain i miast; przed pandemią ludzie wrzucali obrazki z Majorki i Gran Canarii, teraz są to zdjęcia z Bydgoszczy, Poznania czy Krakowa.

– Przechodzimy na poziom lokalny – podsumowuje dr Maj. – Kawiarnie, restauracje, parki zaczynają tam zapełniać się ludźmi. Z drugiej strony wielkie miasta się odkorkowują, co z kolei wpływa na polepszenie się jakości życia w nich.

Wydanie: 2021, 46/2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy