Wrogość wobec własnego państwa

Zapiski polityczne
27 marca 2002 r.

Wiele lat spędziłem w Sejmie Rzeczypospolitej – kto wie, czy ich nie zmarnowałem – ale nigdy przedtem nie miałem tego, co obecnie przerażającego uczucia, iż przychodzi mi pracować w otoczeniu wrogów naszego własnego państwa. Bywały spory, różnice zdań, sprzeczności programów politycznych, ale stale miewałem wrażenie, iż zawsze – mimo różnic – radzimy nad dobrem wspólnym, jakim jest nasze nareszcie w pełni niepodległe państwo.
Teraz jest inaczej. Zarówno w samej Izbie Poselskiej, jak i na zewnątrz, w gąszczu relacji z obrad pojawia się coraz wyraźniej wątek wrogości wobec własnego państwa, co – chociaż brzmi absurdalnie – jest niestety wielce prawdopodobne. Pewne jest natomiast to, że wielu ludzi uwikłanych w politykę, czy to jako posłowie lub członkowie rządu, czy medialni komentatorzy wydarzeń, za własny uznają tylko taki kształt organizmu państwowego, jaki jest zgodny z przekonaniami grupy, której interesy i poglądy reprezentują.
Nasze jest tylko to państwo, w którym my sprawujemy rządy. Jeśli tracimy w nim władzę, staje się ono nam obce czy nawet wrogie, jak to widać teraz. Krótko mówiąc, wygląda na to, że w Sejmie RP nie obradujemy nad dobrem wspólnym, lecz szukamy sposobów i okazji, by zaszkodzić przeciwnikowi politycznemu czy wręcz zniszczyć gada, jakim musi być, skoro nie jest z nami, nie wyznaje naszych poglądów i nie popiera naszych zamierzeń. Wyraźna korzyść dla państwa polskiego, mogąca wynikać ze wspólnych poczynań Izby Poselskiej, widnieje gdzieś bardzo daleko, o ile w ogóle bywa dostrzegana.
Równie niepokojąca jest postawa większości mediów wobec państwa polskiego. Mediów, którym właśnie dopiero to niepodległe państwo stworzyło warunki egzystencji i znakomitego rozwoju. Niestety, te właśnie media, nawet gdy miewają w swej nazwie dodatkowe słowo „publiczne”, nie identyfikują się z dobrem państwa jako takiego. Miewają albo wyraźne zabarwienie i poglądy swoich zapleczy politycznych, albo pozwalają swoim komentatorom wydarzeń na uprawianie osobistych gier o sławę i popularność, bardzo rzadko mających jakikolwiek związek z najogólniej pojmowanym dobrem kraju. Postronnym obserwatorom ambicje często trzeciorzędnych intelektualnie komentatorów, by tym godnym mianem określić marnych na ogół pismaków, wydają się nader często bardziej grą do własnego żłobu sławy niż objawami troski o dobro państwa polskiego i jego obywateli. Wielu komentatorów, szczególnie młodych, jest przekonanych, że im bardziej błysną brutalnością i dosadnością krytycznych opinii, tym większy autorytet zdobędą w społeczeństwie, które mimo tych zabiegów i umizgów odbiera te skrajnie poglądy z coraz większą nieufnością wobec wszelkich mediów.
Ataki na wspólne dobro, jakim jest niepodległe państwo, przybierają na sile także z tego powodu, iż wielkie rozdrobnienie polityczne daje w efekcie we wszystkich debatach publicznych ogromną przewagę liczebną tym jawnym bądź ukrytym wrogom państwa polskiego we wszelkich medialnych debatach. Dochodzą do tego śmieszne ambicje prowadzących owe debaty dziennikarzy, którzy w większości już dawno zaniechali wykonywania przynależnej im roli koordynatorów dyskusji polityków, lecz sami przyznali sobie status pełnoprawnych dyskutantów, do której to roli nie mają ani kwalifikacji, ani też formalnych podstaw. Pal diabli te podstawy formalne, gorzej bywa na ogół z tymi kwalifikacjami.
Przywiązuję wielką wagę do tej wrogiej niepodległemu państwu postawy środowisk medialnych. Ongiś za czasów władzy totalitarnej środowiska dziennikarskie należały do najbardziej złajdaczonych politycznie i moralnie odłamów społeczeństwa. Wolność słowa przyniosła odmianę. Służalczość zostało zastąpiona stronniczością, co nie byłoby takie złe, gdyby na horyzoncie tej jednostronności poglądów widać było, nie mówię, że całość, ale choćby skrawek wspólnego dobra wszystkich Polaków, by tak to patetycznie określić.
Najczęściej stosowaną bronią w sporach zabarwionych politycznie – te wszak przeważają – jest kłamstwo. Toczyły się ostatnio w Sejmie RP spory o dostęp cudzoziemców do kupna ziemi. Jednym z argumentów przeciw udzieleniu zgody na sprzedaż ziemi obcym była informacja o ilości ziemi przejętej przez nich do tej pory. Wskazywano na publikację instytutu kierowanego przez prof. Lenę Kolarską-Bobińską, poważną uczoną, i wymieniano nawet polskie nazwisko autora tej informacji (Rozwadowski), z której miało wynikać, iż ponad milion hektarów przejęły już podmioty zagraniczne. Okazało się bardzo szybko, że ta informacja została zaczerpnięta nie z badań naukowych owego instytutu, lecz ze zbioru artykułów, jakie on opublikował, zaś w treści, na którą się powoływano, autor wyraźnie wskazał tylko na przypuszczenie co do owego miliona. Minister spraw wewnętrznych, szef resortu regulującego sprzedaż ziemi obcym, podał prawdziwe wielkości sprzedanej cudzoziemcom ziemi, stanowiące około 10% wskazanego obszaru. Mimo tych oczywistych sprostowań wszelkiego rodzaju eurosceptycy nadal powtarzają to celowe kłamstwo co do skali sprzedaży ziemi.
Przykładów takich można mnożyć setki. Z poselskiej konieczności muszę je obserwować w samej Izbie i w mediach. Mimo iż należę do grona współtwórców rządzącej obecnie koalicji politycznej, mam wiele krytycznych spostrzeżeń dotyczących jej poczynań. Niedługo je czytelnikom przedstawię, ale to, co teraz wyprawia opozycja – a szczególnie ci, którzy do niedawna mieli pełnię władzy, a teraz zasiadają w ławach opozycji – budzi moje zgorszenie. Dla znacznej części opozycyjnych polityków i dla sporego odłamu mediów, w tym także i publicznych, dobro państwa polskiego nie jest wartością nadrzędną. Interesy partii politycznych, a także niekiedy zaplecza religijnego górują wyraźnie nad tym, czego wymaga dobro Polski.

 

Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy