Te wspaniałe lata 90.

Te wspaniałe lata 90.

Stare seriale na miarę nowych czasów

Powroty seriali cieszących się w przeszłości sympatią widowni są dla stacji telewizyjnych gwarantem, że ponownie popłynie rzeka propozycji od reklamodawców. W końcu oferowanie produktów pomiędzy kolejnymi odsłonami przygód agentów specjalnych Scully i Muldera („Z Archiwum X”) to pewność, że informacja o produkcie dotrze do najatrakcyjniejszej grupy odbiorczej. Mowa o młodych dorosłych, którzy serial oglądali w dzieciństwie i dziś ponownie zasiadają przed telewizorami, aby dać się ponieść wspomnieniom.

Decyzje o reanimacji „telewizyjnego trupa” nigdy nie są spontaniczne. Choć mogą na takie wyglądać. W 2013 r. na największym fanowskim konwencie Comic-Con w San Diego pojawiła się obsada serialu „Z Archiwum X” wraz z twórcą Chrisem Carterem i scenarzystami. Spotkanie odbyło się z okazji 20-lecia premierowego odcinka. Już wówczas fani pytali o powrót serialu, jednak twórcy odpowiadali powściągliwie.

Badanie gruntu przed ewentualnym powrotem serialu poprzez kontakt z fanami to dla producentów nic nadzwyczajnego. Z podobnej furtki skorzystali twórcy „Kochanych kłopotów” (oryg. „Gilmore Girls”), czyli Amy Sherman-Palladino i Daniel Palladino. Zaproszeni wraz z ekipą serialu na teksański festiwal telewizyjny ATX opowiadali o pracy na planie i deklarowali chęć dokończenia serialu (siódmy sezon powstał bez małżeństwa Palladino). Zaledwie kilka miesięcy później pojawiły się pierwsze pogłoski, że platforma Netflix, największa internetowa wypożyczalnia filmów, zaprosiła Amy Sherman-Palladino do pracy nad nowymi odcinkami. Producentka ucieszyła się, że w końcu wyjawi cztery tajemnicze słowa, którymi od zawsze chciała zamknąć historię pań Gilmore.

Co ciekawe, w czerwcu 2017 r. na tym samym teksańskim festiwalu pojawi się obsada pamiętnego „Przystanku Alaska”. Czyżby czekał nas powrót kolejnej kultowej serii?

Ciąg dalszy nastąpił

3 października 2014 r. David Lynch i Mark Frost na Twitterze przypomnieli cytat z „Miasteczka Twin Peaks”: „Drodzy przyjaciele z Twittera, ta guma, którą lubicie, będzie mieć stylowy powrót. #damngoodcoffee”. Dla fanów stało się oczywiste – jest nadzieja na powrót serialu. Kilka dni później informację potwierdziła stacja Showtime, proponując twórcom produkcję trzeciego sezonu. Ten serial to kwintesencja lat 90. Zarówno małomiasteczkowy styl życia, kawa, ciasto wiśniowe, duże swetry, kasety VHS, grube zasłony, czerwona pomadka Audrey, jak i prochowiec agenta Coopera budują elementy telewizyjnej Narnii, do której próbujemy ponownie się dostać.

Dzisiaj, gdy połykamy kolejne sezony seriali w trakcie całonocnych albo weekendowych maratonów, oczekiwanie na jeden odcinek przez tydzień wydaje się torturą. Jednak widzowie urodzeni w latach 80., obecnie 30-latkowie, pamiętają dreszczyk emocji związany z tym, że „Miasteczko Twin Peaks” oglądali w niedzielne wieczory zza uchylonych drzwi, bo był to serial dla dorosłych. Inni mieli więcej szczęścia – oglądali z rodzicami albo starszym rodzeństwem, i tak zasłaniając oczy ze strachu przed tajemniczym Bobem. Coś takiego to doskonały wabik marketingowy i stacja Showtime niewątpliwie wykorzysta go do promocji serialu. Nie ma bowiem nic lepszego niż zaproszenie na wieczór wspomnień i opłakiwanie utraconych lat 90., dla wielu ostatniego bastionu beztroski.

Chłopak z plakatu: David Duchovny

Mało kto się spodziewał, że David Lynch powróci do pracy nad serialem sprzed ćwierćwiecza. Produkcja nowych odcinków „Miasteczka Twin Peaks” od początku owiana była tajemnicą. Właściwie do tej pory wiemy niewiele, poza tym, że premiera serialu odbędzie się prawdopodobnie wiosną 2017 r., a do obsady powróciła większość oryginalnej ekipy. Pojawi się znany miłośnik kawy i ciasta wiśniowego, czyli agent Cooper (w tej roli Kyle MacLachlan), a także Laura Palmer (Sheryl Lee) i Audrey, jej koleżanka z klasy (Sherilyn Fenn). Nie zabraknie nawet agentki FBI Denise Bryson, zagranej brawurowo przez Davida Duchovnego.

Nie wszyscy pamiętają, że właśnie ten epizod u Lyncha był jednym z powodów, dla których Chris Carter zatrudnił później aktora do roli Foksa Muldera w serialu „Z Archiwum X”. To szczególny czas w karierze Duchovnego. Z jednej strony, był narratorem w popularnej erotycznej serii telewizyjnej „Pamiętnik Czerwonego Pantofelka”, z drugiej – nie mógł przypuszczać, że za chwilę rozpocznie się jego wielka kariera telewizyjna. Przez następne 25 lat jego grafik miał być wypełniony. Warto przypomnieć, że po roli Muldera Duchovny wcielił się w Hanka Moody’ego z serialu „Californication” (dla dzisiejszych 20-latków ta rola jest najważniejsza w jego dorobku), a następnie w Sama Hodiaka z „Ery Wodnika” (oryg. „Aquarius”) inspirowanej biografią Charlesa Mansona.

„Z Archiwum X” – serial o agentach tropiących rządowe spiski mające na celu ukrywanie przed społeczeństwem prawdy o UFO – powrócił z sześcioma nowymi odcinkami w styczniu tego roku. Dziesiąty sezon na pewno można uznać za sukces frekwencyjny. Widownia amerykańskiego kanału FOX zasiadała przed telewizorami w poniedziałkowe wieczory tak licznie (pierwszy odcinek obejrzało 20 mln widzów, a dzień później w 80 innych krajach – 50 mln widzów), że już trwają rozmowy w sprawie 11. sezonu. W Polsce również nowe odcinki cieszyły się wysoką oglądalnością. Emitowane były na kanale FOX z zaledwie jednodniowym opóźnieniem w stosunku do amerykańskiej premiery. Taka strategia jest coraz powszechniejsza. Polska widownia nie musi już czekać miesiącami albo latami, żeby zobaczyć, co na bieżąco oglądają Amerykanie. Stacje telewizyjne mają świadomość, że niezadowolony widz to widz, który nie będzie płacił za wybrakowaną ofertę. Technologia staje po jego stronie. Jeśli nie znajdzie ciekawej propozycji w abonamencie, poszuka ulubionego serialu na platformach internetowych albo w obrębie tzw. nieautoryzowanej dystrybucji (czytaj: skorzysta z platform pirackich).

Serial Chrisa Cartera przyciągnął zainteresowanie widowni, ale nie sposób uznać tego powrotu za udany. Przede wszystkim twórca „Z Archiwum X” i scenarzysta wybranych odcinków sprawia wrażenie, jakby nie zauważył, że w ostatnich latach telewizja znacząco się zmieniła. Carter zrobił nowe odcinki tak, jakby utkwił na przełomie wieków, a przecież rozwój technologiczny powinien działać na korzyść produkcji, w której efekty specjalne stanowią istotny element. Pośpieszne relacjonowanie losów postaci sprawiło, że już w pierwszych minutach Fox Mulder zanegował swoje wcześniejsze odkrycia z dziewięciu sezonów, a nowe teorie na temat UFO brzmią bardziej niedorzecznie niż te, w które skłonni byliśmy uwierzyć ponad 20 lat temu. Widać, że aktorom trudno było wejść w buty dawno pożegnanych bohaterów.

W kwestii rozwiązań scenariuszowych też nie było najlepiej, więc wkrótce dowiemy się, czy FOX potwierdzi zamówienie na sezon 11., a tym samym, czy agenci po raz kolejny uratują ludzkość przed zagładą.

Od „Pełnej chaty” do „Pełniejszej chaty”

Moda na sitcomy powoli przemija. Ale nie stawiajmy na nich pochopnie krzyżyka. Raz już ogłoszono śmierć opery mydlanej (kilka lat temu skasowane zostały najstarsze amerykańskie tasiemce: „Guiding Light” 1937-2009, „As the World Turns” 1956-2010 oraz „Wszystkie moje dzieci” 1970-2013), a później okazało się, że widzowie wciąż potrzebują codziennej kotwicy, wokół której organizują swój czas (dlatego „Moda na sukces” i „Żar młodości” mają się świetnie w ramówce CBS). Podobnie jest z sitcomami – lubimy ich towarzystwo do posiłku. Odcinki trwające zaledwie 20 minut to idealna długość, aby zjeść obiad i zaangażować się w kilka gagów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że dzisiaj inwestujemy czas w seriale w sposób bardziej przemyślany. Ekonomia uwagi wymusza na nas określone decyzje. Mówiąc wprost – mamy zbyt mało czasu i zbyt wiele seriali do obejrzenia, naturalnie więc wybieramy te naszym zdaniem najlepsze.

W latach 90. chętniej oglądaliśmy sitcomy, w których amerykańskie rodziny zmagały się z codziennością. Dzisiaj wolimy seriale bardziej skomplikowane albo przynajmniej opowiadające o czymś więcej niż rodzina i praca.

„Pełna chata”, realizowana na przełomie lat 80. i 90. dla stacji ABC, była doskonałym serialem do wspólnego oglądania. Obecnie „Pełniejsza chata” realizowana na użytek platformy Netflix kusi przede wszystkim nostalgicznym powrotem do przeszłości. Chce na nas wymusić wspomnienia z dzieciństwa. Ale opowieść o dorosłych córkach głównego bohatera oryginału, czyli Dannego Tannera, nie jest w żaden sposób atrakcyjna dla widza. Aktorki, w pierwotnej wersji grające nastolatki, dzisiaj są dojrzałymi kobietami, ale nie mają doświadczenia aktorskiego poza serialem. Widać więc, że w trudnym gatunku komediowym amatorzy zwyczajnie sobie nie radzą.

Komedia od lat 90. przeszła wiele metamorfoz, nie śmieszą już nas upadki na skórce od banana, a „Pełniejsza chata” oferuje właśnie takie gagi i sporo nawiązań do oryginału (dość łopatologicznie wyjaśnianych widowni nieznającej „Pełnej chaty”). Netflix zamówił już drugi sezon serialu i właśnie debiutuje on na platformie. Na pewno z tej decyzji cieszy się obsada, podobno także widownia amerykańska chętnie ogląda serial. Można więc wnioskować, że znalazł swoją publiczność, mimo że próżno w nim szukać zalet oryginału (ciekawie pokazanego tacierzyństwa, nietypowego modelu rodziny, dekoracji z przełomu lat 80. i 90., kultowej obsady).

Kobiety na rozdrożu

Na kontynuację tego serialu czekali fani na całym świecie. „Gilmore Girls”, czyli „Kochane kłopoty”, powróciły z czterema nowymi odcinkami. A producenci Amy Sherman-Palladino i Dan Palladino mogli w końcu opowiedzieć dalsze rozdziały z życia pań Gilmore. Niewątpliwie fenomen tego serialu, niejednokrotnie posądzanego o nadmiar lukru, polega na tym, że jako widzowie lubimy raz na jakiś czas znaleźć się w kokonie małomiasteczkowej życzliwości i nakarmić iluzją idealnego świata. W rzeczywistości serialowego Stars Hollow każdy zna swoje miejsce i jest z nim pogodzony, ale i każdy może w razie potrzeby liczyć na wsparcie nawet niezbyt lubianego sąsiada. Historia Lorelai i jej córki Rory to dla wielu może nie całkiem idealna opowieść o relacji matka-córka, ale na pewno wspaniały zapis przyjaźni, o której mniej lub bardziej skrycie marzy większość z nas.

Serial został przywrócony do życia po dziewięciu latach przerwy. W tym czasie najmłodsza przedstawicielka klanu Gilmore powinna zrealizować marzenie o wielkiej karierze dziennikarskiej. W końcu nie po to kończyła studia na Yale, żeby wrócić do rodzinnego miasteczka na tarczy. A właśnie tak się dzieje. Rory mimo ambicji nie zrobiła imponującej kariery, ale trudno mieć do niej o to pretensje, w końcu gdy marzyła o byciu dziennikarką prasową, ten fach zaczynał odczuwać kryzys. Kto z grona freelancerów, żyjących dzisiaj od zlecenia do zlecenia, nie wybucha śmiechem na wspomnienie licealnych planów? No właśnie. I o tym opowiadają twórcy serialu. Niewątpliwie to wielki atut tej historii, że otrzymujemy gorzką anegdotę o pokoleniu urodzonym w starym porządku (przed kryzysem gospodarczym i bumem technologicznym), a zmuszonym do urządzania swojej dorosłości w zupełnie nieznanym otoczeniu. Bez pracy, bez mieszkania i bez bielizny, jak wyznała Rory Gilmore.

Mimo że serial przytula do serca miliony fanów na świecie, nie sposób przemilczeć kilku zgrzytów, o których krytycy piszą niechętnie. Rory Gilmore, wychuchana córeczka Lorelai i ukochana wnuczka dziadków, jako jedyna ze swojego rocznika w Stars Hollow idzie na prestiżowe studia. Kogo obchodzi Lane, córka szalonej Koreanki? Wiadomo, że zostanie w miasteczku, wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. W ostatnim odcinku przed dziewięcioletnią przerwą Rory dostaje pierwszą pracę, i to od razu jako reporterka w kampanii Baracka Obamy. Reszta jej rówieśników pracuje w lokalnym markecie albo jadłodajni Luke’a.

Nie sposób zignorować również tego, że babka Rory, zamożna przedstawicielka wyższej klasy średniej i zatwardziała republikanka, notorycznie zwalnia pokojówki nieznające angielskiego. One nie mają nawet imienia, są po prostu sprzętem, na który się pokrzykuje, żeby znalazł swoje miejsce w korytarzu albo kuchni. Boki zrywać! Rory nigdy przeciw temu się nie buntuje, a równocześnie podziwia Hillary Clinton i chce napisać o niej esej zaliczeniowy…

Najnowsze odcinki przynoszą nowe problemy, bohaterki są na rozdrożu, szukają dla siebie miejsca w życiu. Niewątpliwie decyzja Netfliksa, aby w ten serial zainwestować, była słuszna, a kto jeszcze nie był w Stars Hollow, niech tam zajrzy przy najbliższej okazji.

To nie koniec powrotów. Dopiero co stacja CBS wypuściła nowe odcinki bardzo nieudanego remake’u „MacGyvera” w wersji dla młodych dorosłych, a już słyszymy, że powstanie także remake „Dynastii”. Tym razem postać Krystle zagra aktorka pochodzenia latynoskiego. Jeśli oznacza to emancypację mniejszości etnicznych, seksualnych, a także kobiet – warto czekać. Serial powstanie dla stacji CW, co oznacza, że skierowany będzie do najmłodszej widowni. W oczekiwaniu można sobie przypomnieć wersję oryginalną i z przerażeniem odkryć, jak bardzo była szowinistyczna i jak się przeterminowała. Może rzeczywiście potrzebujemy adaptacji „Dynastii” do czasów współczesnych, zwłaszcza że opowiadana będzie z perspektywy kobiet. Biali mężczyźni mieli już swoje długie pięć minut na małym ekranie.

Wydanie: 02/2017, 2017

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy