Wszyscy są już populistami

Wszyscy są już populistami

PO i Tusk grają swojaków i przeciętniaków, którzy załamują ręce nad „państwem w ruinie”

Badania fokusowe pracowni zajmujących się nastrojami politycznymi w Polsce pokazują, że rodacy chcą „partii takiej jak PiS, tylko żeby nie była PiS”. Czyli: żeby dawała pieniądze, nie straszyła zaciskaniem pasa, dbała o bezpieczeństwo i pilnowała, aby Polacy dostali to, „co im się należy”. Słowem, by zachować społeczno-gospodarczy stan z ostatnich lat, ale bez konieczności oglądania w telewizji twarzy Glapińskiego, Morawieckiego czy Sasina. Oni bowiem kojarzą się z niekompetencją, stanowią coraz większy powód do zażenowania – i cel kabaretowych żartów. Wyborcy nie zastanawiają się przy tym nad sprzecznością między złą oceną tych polityków a pochwałą ich rządów, poparciem dla rozwiązań socjalnych i uogólnioną chęcią obrony dorobku czasów PiS. Opozycja zaś tę sprzeczność widzi i zaczęła wyciągać z niej wnioski.

Te wyniki stoją za zmianą nastawienia i nowymi kostiumami opozycji. Przynoszą także odpowiedź na pytanie, dlaczego Tusk – jak w reklamówce politycznej z końca wiosny – filmuje się na tle gór pieniędzy i wymachuje do kamery zwitkami banknotów. Teraz to opozycja ma się kojarzyć z dawaniem pieniędzy i dobrobytem gospodarstw domowych – trzeba więc pożegnać skojarzenia ze starą Platformą Donalda Tuska, Jacka Rostowskiego, Andrzeja Rzońcy, ekonomistów fundacji FOR i hasłem „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Teraz PO i Tusk grają zwykłych ludzi, swojaków i przeciętniaków, którzy – jak każdy normalny Polak – przecierają oczy ze zdziwienia, dowiadując się o milionowych wynagrodzeniach w spółkach skarbu państwa, i załamują ręce nad „państwem w ruinie”.

Czy PiS można pokonać na jego własnym boisku? Doradcy polityczni Tuska, ale też Polski 2050 Hołowni i Nowej Lewicy, doszli do wniosku, że tak. Albo że przynajmniej trzeba spróbować – bo na żadnym innym polu rzeczywistość nie stwarza im okazji. A więc wszystkie partie opozycji wrzuciły właśnie populistyczny bieg.

Tusk jako rzecznik zwykłych Polaków

Pierwsze oznaki nadchodzącego zwrotu było widać wiosną. Doradcy Tuska – skądinąd niegłupio – stwierdzili, że polemika z rządem w sprawie wojny, zbrojeń, stosunku do Ukrainy czy USA to droga donikąd. Tusk nie będzie w sprawie zbrojenia Ukrainy albo ściągania do Polski amerykańskich żołnierzy bardziej wiarygodny niż rząd, który na bieżąco realizuje jedno i drugie. Krytyka posunięć PiS mogłaby zaś – choćby na tle zdjęć Zełenskiego i Dudy obejmujących się w serdecznym uścisku – wypalić liderowi opozycji w twarz. Pomysł był inny: zrobić z Tuska rzecznika spraw zwykłych Polaków dotkniętych skutkami niekompetencji rządu. Były premier natychmiast ruszył w objazd kraju, by rozmawiać z piekarzami, hodowcami pieczarek, sklepikarzami oraz przedstawicielami tuzina innych branż w mniejszych miastach i miasteczkach.

Lewica i Polska 2050 nie były daleko w tyle. Wkrótce wszystkie partie opozycji zaczęły zgodnie powtarzać, że drożyzna w sklepach, koszt zatankowania baku do pełna, brak węgla oraz rosnące raty kredytów są winą rządu i pisowcy powinni osobiście ponieść za to konsekwencje. Pal licho, że te same partie i opozycyjne media wspierały rozwiązania (podnoszenie stóp procentowych, embargo na rosyjskie surowce i hojne tarcze antykryzysowe dla biznesu), za których skutki postanowiły winić rząd i politykę „rozdawnictwa” PiS. „Wilcze prawo opozycji”, by naginać rzeczywistość i atakować rząd za wszystko, na które powoływał się kiedyś i Jarosław Kaczyński, dalej obowiązuje.

Niewiedza ekonomiczna liberalnego wyborcy okazała się bardzo pomocna. Sympatyk PO i czytelnik „Gazety Wyborczej” nie wie, że wyrzucenie Adama Glapińskiego – a to dokładnie obiecywał Tusk – nie przełoży się na zmniejszenie inflacji czy na korzystniejsze warunki udzielania kredytów przez banki. Już pomijając fakt, że kadencję prezesa NBP określa konstytucja, a decyzje podejmuje cała Rada Polityki Pieniężnej, a nie Glapiński osobiście. 95% sympatyków opozycji nie ma też świadomości, że za skokowy wzrost zadłużenia odpowiadają tarcze antykryzysowe, a nie program 500+, poza tym sytuacja finansów publicznych daleka jest od „greckiego kryzysu”, który wieszczą liberalne tygodniki. W najnowszych analizach finansów publicznych Polski – publikowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy albo agencje ratingowe – w ogóle nie ma tych kasandrycznych przepowiedni, jakimi straszą redaktorzy sympatyzujących z PO mediów i opozycyjni politycy.

Jednak pod względem sztuki politycznej zwrot opozycji – choć intelektualnie nieuczciwy – ma wiele sensu. Polacy rzeczywiście odczuwają rosnące koszty życia i boją się o bezpieczeństwo – bardziej nawet finansowe i energetyczne niż militarne – w związku z inwazją na Ukrainę. Trzeba ich tylko przekonać, że to wszystko jest skutkiem błędnego zarządzania pisowców, a nie globalnych szoków w gospodarce. A gdy już do tego się ich przekona, wskoczyć na miejsce PiS i wsadzić swoich ludzi do spółek i ministerstw.

Wiele twarzy populizmu

Populizm – wbrew błędowi popełnianemu często przez liberalnych krytyków rządu – nie oznacza jednak polityki hojnych świadczeń społecznych czy „rozdawnictwa”. Przeciwnie, ma on wiele twarzy i może mieć wymiar nacjonalistyczno-korporacyjny albo liberalny. Populizm np. Donalda Trumpa zawierał w sobie program cięć wydatków na opiekę zdrowotną i redukcję podatków dla najbogatszych. Podobieństw do populizmu PiS należałoby tu szukać przede wszystkim w niechęci do muzułmańskich imigrantów i liberalnych mediów. W populistycznej metodzie prowadzenia polityki nie chodzi jednak o żaden spójny program (ani odsetek PKB, który stanowią wydatki na cele socjalne), lecz o konflikt, na jakim się zasadza.

Sedno populizmu to ujęcie polityki jako konfliktu elit i ludu. W 2015 r. PiS obsadziło się w roli obrońcy ludu/narodu przed globalistyczną i ponadnarodową elitą reprezentowaną przez UE, „niemieckie” media w Polsce i realizującą „obce” interesy PO. Dziś obserwujemy próbę ponownego rozdania ról i ustanowienia tego sporu na nowo. Opozycja, faktycznie zjednoczona w swoim postrzeganiu rzeczywistości, nawet jeśli niezjednoczona jeszcze na listach wyborczych, widzi to tak: elitą są obecnie upasieni państwowymi pieniędzmi pisowcy, ludem – ogrom Polaków bez politycznych koneksji, którzy codziennie mierzą się z trudnościami ekonomicznymi.

Ktoś mógłby powiedzieć, że człowiekowi z samego środka europejskich elit, jakim stał się Tusk, trudno będzie grać rolę ludowego trybuna. Jednak obrana przez opozycję taktyka jest odświeżeniem czy aktualizacją konfliktu doskonale znanego Polakom z czasów późnego PRL – partyjne elity kontra normalni ludzie. Opozycja przekonuje, że tak jak 40 czy 50 lat temu zasadniczy podział w społeczeństwie przebiega po linii nie biedy i majątku albo miejsca urodzenia i wykształcenia, tylko legitymacji partyjnej. Przy takim zawłaszczeniu państwa przez PiS i dzięki prostocie – by nie powiedzieć prostactwu – opozycyjnego komunikatu przekaz zakorzenia się coraz głębiej.

Sejmowi milionerzy i dawne elity władzy przywdziali zatem kostium zwykłego człowieka, objeżdżają kraj i – w stylu niegdysiejszych Lepperów, Kukizów i Patryków Jakich – grzmią na odklejone partyjniackie elity. To jednak działa, a opozycja korzysta ze swojego wilczego prawa do woli. Populizm – jak trafnie zauważył Adam Leszczyński – nie zostanie w Polsce pokonany, ale po prostu zmieni kostium. Bo populistami są dziś w Polsce wszyscy.

j.dymek@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy