Wszyscy wszystkich podejrzewają

Wszyscy wszystkich podejrzewają

Lista Wildsteina to zbrodnia na narodzie polskim!

Prof. Janusz Czapiński – profesor na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1991 r. prowadzi we współpracy z socjologami i ekonomistami badania poświęcone społecznym i psychologicznym problemom transformacji ustrojowej. Kierownik wieloletniego projektu badawczego „Diagnoza społeczna”.

– Co z tego publicznego rejwachu Polacy rozumieją? Teczki? Jak to do nich dociera?
– Teczki rozumieją.
– Podoba im się to?
– Niektórym się podoba, innym nie.
– A lista Wildsteina?
– Jest sporo przekłamań w różnego rodzaju enuncjacjach, zwłaszcza tych, którzy popierają to dzieło. Oni mówią: „W związku z opublikowaniem listy w Internecie żadnych przykrości ani negatywnych konsekwencji nie będzie”. Otóż są i będą. I będą narastać. I to nie przez miesiące, lecz przez lata. To się przeniesie na kolejne pokolenia.
– Dlaczego?
– Warto powiedzieć, jak wygląda psychologia listy Wildsteina. Do całego tego zjawiska można zastosować kilka dobrze udowodnionych psychologicznych prawidłowości. Zacznijmy od podstawowej – ona się nazywa podstawowy błąd atrybucji. Otóż ludzie wykazują skłonność do przeceniania cech charakteru jako przyczyn zachowania, a nie doceniają okoliczności, nacisków środowiskowych, emocji chwili. Innymi słowy, jeśli ja idę w godzinach pracy przez miasto i widzę, że jakiś facet siedzi na ławce i pije piwo, to wiem, co o nim myśleć: to jest lump. A to może być pracoholik, który całą noc siedział w robocie i dopiero teraz wyszedł, kupił sobie piwo i usiadł na ławce. Ale ja w ogóle nie myślę, że mogą być jakieś okoliczności, które by pozwoliły inaczej zinterpretować jego zachowanie. Jestem gotów interpretować je w kategoriach cech charakteru, stałych i trwałych. Nie doceniając siły sytuacji.
– Czyli ludzie myślą tak: podpisał coś, ale nie dlatego, że go zaskoczyli albo przystawili mu pistolet do głowy, tylko dlatego, że po prostu ma skłonności donosicielskie.
– Większość ludzi tak myśli… Druga prawidłowość to tzw. efekt negatywności. Dopóki nie mam żadnych szczegółowych informacji o innym człowieku, to przyjmuję, że to jest osobnik dobry. Ale wystarczy, że jakieś pojedyncze sygnały zaczną do mnie dochodzić, czy jakieś poszlaki, które by sugerowały, że on gdzieś coś zbroił, i od razu rozpada się jego dotychczasowy pozytywny obraz. Zaczynam uważać go za łobuza. Co ważne, dobre zachowania ludzi są słabą podstawą do wnioskowania o tym, że oni są dobrzy. A złe – przeciwnie. Więc co mamy? Prof. Kieres mówił, że w IPN specjalnie sporządzono listę tak, żeby tam były wymieszane nazwiska oficerów, tajnych współpracowników, tych, którzy są ofiarami, żeby dochować zasady domniemanej niewinności. Ale z efektu negatywności wynika, że w odbiorze społecznym istnieje zasada domniemanej winy!
– A jeśli na tej liście 90% byłoby niewinnych, a tylko 10% donosicieli?
– W odbiorze społecznym nie miałoby to znaczenia. Wszyscy byliby podejrzani. Osądzeni i skazani. Gadanie, że z powodu tytułu w „Gazecie Wyborczej” zrobiło się zamieszanie, jest mydleniem oczu. Wiadomo, skąd lista pochodzi, więc ludzie wiedzą swoje. Jest też trzecia prawidłowość, która tłumaczy ich zachowanie – heurystyka reprezentatywności. My, kiedy oceniamy ludzi, myślimy kategoriami pewnych prototypów. Jakie jest prawdopodobieństwo, że dany człowiek jest Polakiem? Patrzymy, czy jest biały, czy mówi po polsku… A teraz dostajemy do ręki listę Wildsteina. Co jest prototypem kogoś, kto znajduje się w zasobach archiwalnych IPN?
– Prototypem jest donosiciel.
– Oczywiście. Od nich zbierano informacje, oni są odnotowani. Dla przeciętnego Polaka nie ma różnicy między oficerem, TW, kimś, kto został wytypowany, ale niezwerbowany. Dla przeciętnego Polaka znaczenie ma subiektywny prototyp człowieka, którego akta znajdują się w IPN, prototyp kapusia. I jeśli jakiekolwiek nazwisko dostrzeże na tej liście, uznaje, że do niego pasuje. Już pomijam asymetrię – listę mogą obejrzeć wszyscy ciekawi. A kto będzie miał dostęp do informacji, że dana osoba zweryfikowała w IPN swoje nazwisko i jest OK? Najbliższa rodzina, kilku przyjaciół. I tyle. A inni? Niezależnie, jak zakończy się dla poszczególnych osób cała sprawa, czy otrzymają bumagę z zaświadczeniem niewinności, nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, jeśli chodzi o społeczne skutki odbioru takiej listy.
– Co z tego wynika?
– W niektórych środowiskach nic. Ale na przykład w środowisku akademickim… Na koniec jeszcze jedna prawidłowość: człowiek, choćby nie wiem jak czuł się mocny i odporny na wpływy zewnętrzne, daje sobie wmówić wiele rzeczy, których nie zrobił. Wystarczy, że otoczenie przez dłuższy czas będzie na niego inaczej patrzeć. I on zacznie też kombinować, czy nie ma w jego życiorysie czegoś, co by upoważniało ich do takiej podejrzliwości. On pamięta, że niczego nie podpisywał, ale kiedyś miał dwie rozmowy z jakimś człowiekiem, który zaczął go wypytywać… Taki epizod zaczyna urastać do jakiegoś ważnego wydarzenia, w trakcie jego analizowania on sobie przypomina coraz to nowe rzeczy, które w ogóle nie miały miejsca. Innymi słowy, nie jest wykluczone, że mniej odporne umysły, ludzi zupełnie niewinnych, w jakimś momencie polegną pod naporem podejrzeń zewnętrznych, i uznają swoją winę.
– I zaczną się spowiadać publicznie ze swoich fantazji, z tego, czego nie było…
– Zaczną gwałtownie się spowiadać, tłumacząc, że być może jakieś dwie rozmowy… A ponieważ będą chcieli ratować owo pierwotne własne przekonanie o sobie, to nie pójdą do IPN. To jest tak, jak ktoś ma nowotwór w trzecim stadium zaawansowania, ale nie idzie się zbadać, bo podejrzewa nowotwór… Bo a nuż okaże się, że rzeczywiście…
– Tym sposobem mamy setki ludzi zaszczutych.
– Setki? Dziesiątki tysięcy! To będzie narastać. Ja jestem od 30 lat psychologiem, i w związku z tym nie pochylam głowy rzewnie nad człowiekiem. Nie lukruję tego wszystkiego. Ale w tym przypadku, listy Wildsteina, to po prostu jest zbrodnia. Ta lista to zbrodnia na narodzie polskim! I nikt mi tutaj nie zaklajstruje całej tej sprawy gadaniem o „prawdzie”. O jakiej prawdzie? Takiej prawdzie, że jakiś facet zacznie wierzyć w swoje niepopełnione winy? To jest o nim prawda? Że będzie sekowany? Przecież ludzie nie będą dzielić włosa na czworo, nie będą zgadywać, jaka była realna życiowa sytuacja tych, którzy gdzieś coś podpisali. Nie będą odróżniać tych, którzy zostali wplątani, ale nic nie powiedzieli, od tych, którzy donosili dla pieniędzy.
– Ludzie przeglądają tę listę mniej więcej podobnie: najpierw szukają siebie, następnie swoich rodziców, swoich bliskich, znajomych, a potem wrogów. Na każdym etapie jest to chore.
– Chore jest jeszcze coś innego. Otóż mam wrażenie, że ukształtowała się w związku z teczkami nowa poprawność polityczna. Że bardzo niewielu ludzi obdarzonych jakimś zaufaniem publicznym pozwala sobie głośno powiedzieć, że są przeciwni całej tej wildsteinowskiej operacji. Inni milczą. Albo mówią: w sumie będzie dzięki temu lepiej, nie ma skutecznej operacji bez odrobiny bólu… To przerażające! Jeśli kręgi elit politycznych, intelektualnych, także dziennikarskich, dały się zgwałcić tej nowej poprawności politycznej, to znaczy, że biorą część odpowiedzialności na siebie. Część odpowiedzialności za to, co po cichu, bez wielkiego rozgłosu, będzie się działo w bardzo wielu polskich domach. A ja im mogę powiedzieć, że będzie się działo, i to bardzo dużo. To niech tę żabę zjedzą!
– Skąd bierze się ta poprawność?
– Ona wynika z tej samej prawidłowości, która rządzi sposobem odbioru listy – domniemanej winy. To jest ta prawidłowość, która sprawiła, że zostałem pogrzebany przez media po wystąpieniu na konferencji w sprawie Andrzeja Samsona. Miałem tam tylko jedno do powiedzenia: że przeciętny człowiek może w takiej sytuacji przyjmować zasadę domniemanej winy. Ale nie człowiek wykształcony, dziennikarz, który uprawia zawód zaufania publicznego. On musi przyjąć starą rzymską zasadę domniemania niewinności, dopóki nie zapadnie wyrok. Nie można skazywać człowieka na podstawie poszlak, przecieków z policji. Na to media powiedziały: nie w takiej sprawie. W tak ważnej społecznie sprawie wystarczy cień podejrzenia. Tu mamy do czynienia z podobną sytuacją: jeśli nie chcesz się narazić na zarzut obrony kapusiów, to pochwal ujawnienie tej listy.
– Gdyby iluś ludzi z autorytetem powiedziało: ta lista jest hańbą, barbarzyństwem. Może wtedy zmieniłaby się sytuacja?
– Oni ratowaliby swój honor. Natomiast nie zapobiegliby temu, co i tak musi nastąpić. Nie ma sposobu odwrócenia tej sprawy.
– Ale można wykreować postawę wobec tego wydarzenia?
– Nie. Mechanizmy, o których mówiliśmy, działają niezależnie od tego, jak wielką mamy o nich wiedzę, że zaburzają nam postrzeganie. I tak będziemy im ulegać.
– Czy teczki oczyszczą społeczeństwo polskie? Zmienią je?
– Nie zmienią na lepsze. Polakom w tej chwili najbardziej brakuje zaufania. W Polsce wskaźnik tzw. kapitału społecznego zaufania jest dramatycznie niski, wszyscy wszystkich podejrzewają, że ich mogą oszukać. W biznesie bez sążnistych umów nic się nie da załatwić. Bo kontrahent może nie zapłacić.
– Taki polski los – albo złodzieje, albo kapusie.
– No tak…
– Z drugiej strony, na tym tle mogą błyszczeć szlachetnością ludzie z „Solidarności”, ci, którzy nie znaleźli się na tej liście.
– Nie! Bo w społecznej świadomości już utkwiło, że ta lista to tylko fragment większej całości zawierającej półtora miliona nazwisk! Ale tam też nie ma wszystkich. Bo część jest w jakichś tajnych zasobach, a są też zasoby niedostępne, czyli WSI. Więc jeśli ktoś nie jest na liście Wildsteina, to jeszcze o niczym nie świadczy. Nikt nie jest uwolniony w Polsce od podejrzenia o szpiclowanie. Nikt.
– Społeczeństwo tym się przejmuje?
– Niedawno rozmawiałem z przyjacielem. Mówił: umówiłem się z kumplem, a on nie przyszedł, nawet nie zadzwonił, żeby powiedzieć, że go nie będzie. I wiesz, co myślę? Pewnie dlatego nie przyszedł, bo jest na tej liście. Takie też będą konsekwencje. Ludzie będą innych unikać. Ktoś znajdzie swoje nazwisko na liście i w poczuciu, że stracił twarz, zacznie unikać znajomych. To jest dramatyczne.
– Cała polityka, kampania wyborcza będzie więc w cieniu teczek?
– Efekt teczek jest taki, że jeśli z kimś się pokłócę, będę czuł, że moja pozycja przetargowa, człowieka, którego nie ma na liście, będzie mocniejsza niż pozycja mego adwersarza, który akurat na liście jest. To będzie wspaniała zachęta, żeby wykorzystywać listę w sytuacjach konfliktów. Siedź cicho, kapusiu! – będziemy krzyczeć. Mały haczyk, bo żaden hak. Ale ten mały haczyk pomnożony przez dziesiątki tysięcy urasta do rangi haka o znaczeniu społecznym. To jest wielki hak, na którym zawisło polskie społeczeństwo.
– A media? One to wszystko rozjaśniają czy zaciemniają?
– Media robią gorszą rzecz. Media przejęły odpowiedzialność polityków i robią politykę. Nie opisują polityki, nie tłumaczą jej wyborcom, tylko ją tworzą. A przynajmniej próbują.- W jaki sposób?
– Jak się nie podoba mediom jakiś wiceminister, zbierają kwity i publikują obszerne materiały na jego temat. I koniec. Media mówią, kto ma być, a kto ma odejść. Ale z drugiej strony – kota nie ma, myszy harcują. Sejm nie ma autorytetu, rząd ma mierne zaufanie, a mediom ludzie ufają.
– Ludzi włączają telewizor i…
– Kiedyś mieli większy wybór opcji. A dziś ten wybór się skończył. Wcześniej jakby dopełnieniem telewizji publicznej, która była SLD-owska, było kilka innych stacji, które nie były SLD-owskie. A teraz tak się porobiło, że gdyby nie znaczki w rogu ekranu, to bym nie wiedział, którą stację oglądam. To nie znaczy, że te wszystkie stacje są bardzo rzetelne i neutralne, i w związku z tym nie różnią się politycznym tonem. Wraz z całym przechyłem partii politycznych na prawo poszły również wszystkie główne media.
– Dlaczego to zrobiły? Z konformizmu?
– Wróćmy do źródeł: ten pasztet SLD zgotował. SLD zatopił całą lewicę na jakiś czas. Odbudowanie zaufania do ludzi, którzy mienią się lewicowcami, trwać będzie całe lata. Znowu się kłania efekt negatywności. Próbowano nawet sprawdzić, ile dobrych uczynków może zneutralizować jeden uczynek grzeszny. I okazuje się, że przeciętnie trzeba około dziewięciu szlachetnych czynów, żeby zmazać jeden zły.

 

Wydanie: 10/2005, 2005

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy