Wycinka liderów

Wycinka liderów

Rokita myśli o założeniu nowej partii. Ma się w niej znaleźć miejsce dla Marcinkiewicza

Warszawa w rękach PiS to wstyd – przekonywał Jan Rokita w wieczór wyborczy. Ale nie upłynął nawet tydzień, a już zdecydował się oddać PiS rodzinne miasto – Kraków. Zrobił to wbrew stanowisku tamtejszego zarządu partii. I wbrew planom Donalda Tuska.
Apel o głosowanie na kandydata PiS, Ryszarda Terleckiego, był tym większym zaskoczeniem, że jeszcze niedawno Prawo i Sprawiedliwość usiłowało przygnieść Rokitę szafą Lesiaka. A premier oświadczył całej Polsce, że gorsze zbrodnie od Rokity popełniają tylko mordercy i gwałciciele. W dodatku sam Terlecki to postać mocno nieciekawa. Dość wymienić, że jeszcze niedawno PO potępiała go za brudną grę teczkami. Nie tylko w Platformie mówiono, że informacje, które wyciekły z podległego mu krakowskiego oddziału IPN, pomogły utrącić najpoważniejszego kandydata na prezesa IPN, Andrzeja Przewoźnika. I tak zamiast niego szefem IPN został związany z Terleckim Janusz Kurtyka. Tuż przed wyborami w Krakowie wybuchła afera, że prokuratura i policja wyjątkowo gorliwie przyglądają się kontrkandydatom Terleckiego. Gdy w prasie pojawiły się informacje, że szef krakowskiej policji został odwołany, bo nie zgodził się na założenie podsłuchu Jackowi Majchrowskiemu, politycy PO nie kryli oburzenia. I teraz po tym wszystkim lider PO zwołuje konferencję prasową, by wyrazić swe poparcie dla Terleckiego.
Czy tak wstrętna jest mu myśl, że w Krakowie będzie drugą kadencję rządzić wspierany przez lewicę Majchrowski? Raczej nie, skoro w 2002 r. Rokita nie tylko go poparł, ale jeszcze wysłał do niego przyjaciela – Zbigniewa Fijaka, który pomagał Majchrowskiemu w kampanii.
Rokita przecież musiał wiedzieć, że kłótnia, jaka wybuchnie tuż przed rozstrzygającą batalią o prezydentów miast, to rzecz niespotykana w partii mającej ambicję wygrania jakichkolwiek wyborów. Dlaczego więc zdecydował się na działania, które tylko mogły zaszkodzić kandydatce PO w wyścigu o fotel prezydenta Warszawy?

Przyszła kryska na Rokitę

– Tusk nie znosi konkurencji i od początku powstania Platformy wyciął już niemal wszystkich liderów. Przepadli Płażyński, Olechowski, Piskorski, Gilowska, a teraz przyszła kolej na Rokitę. Krążyły już zakłady, że następnych wyborów Jasiu nie doczeka w PO – opowiada jeden z działaczy Platformy.
Konflikt między Tuskiem a Rokitą toczy się na płaszczyznach ideologicznej i osobowościowej. Z jednej strony jest Tusk, który nie widzi możliwości współpracy z PiS, z drugiej – Rokita, któremu ideowo do PiS bardzo blisko.
– Rokity można nie lubić, ale ludzie szanują go ze względu na jego inteligencję i oczytanie. Tusk to jego przeciwieństwo. Rokita siedzi z książką w jednej ręce i winem w drugiej. A Tusk z piwem i pilotem od telewizora, bo właśnie leci jakiś mecz. Jeden to prymusek, drugi to taki nieco lawirujący kumpel. Tacy ludzie nigdy się nie polubią – mówi poseł PO.
W Platformie zauważają, że decyzja o odstrzeleniu Rokity zapadła już kilka miesięcy temu. Tusk dobrze zapamiętał, że „premier z Krakowa” nie tylko nie włączył się w kampanię prezydencką, ale drażnił przewodniczącego drobnymi, acz bolesnymi gestami. Nie chwalił zbyt gorliwie kandydata na prezydenta, jako jedyny nie bił brawa w czasie wystąpień przewodniczącego, co telewizja skwapliwie wyemitowała. A po porażce Tuska Rokita cieszył się jak dziecko. Gdyby jeden został prezydentem, a drugi premierem, sprawa rozeszłaby się na jakiś czas po kościach, ale obaj przegrali. Stało się jasne, że dojdzie między nimi do starcia.
Trudno zresztą się dziwić brakowi entuzjazmu Rokity, skoro Tusk i Grzegorz Schetyna zawzięcie wycinali jego ludzi z list wyborczych. – To była prawdziwa rzeź i oznaczała, że w przyszłym parlamencie sympatyków Rokity będzie niewielu, ale on o to nie dbał, bo był pewien, że i tak zostanie premierem – mówi jeden z naszych rozmówców.
I rzeczywiście w nowym Sejmie stronników Rokity jest niewielu – w klubie to 20-30 osób.

Rokita utopiony w Rosole

Po przegranych wyborach sen o Kancelarii Premiera prysł. Ale wtedy Rokita był już zbyt słaby, by uderzyć w Tuska. Ustawił więc celownik na Schetynę. To najbliższy i zdaje się niezatapialny współpracownik lidera PO. W klubie nie należy do najbardziej lubianych, czego wyrazem był kiepski wynik tajnego głosowania na wiceprzewodniczącego klubu. – Donek zapowiadał, że jak Schetyna nie będzie wybrany na wice, to on rezygnuje z szefowania klubowi. Mimo tego szantażu ludzie ociągali się z poparciem. W końcu wybrali go tylko paroma głosami ponad wymagane minimum – opowiada jeden z parlamentarzystów.
Inny dodaje: – W Platformie mówi się, że Schetyna to taki Mieciu Wachowski Tuska. Jak zabraknie wina czy cygar, on zaraz to załatwi. Tusk jest bez niego bezradny, bo on tylko rzuca jakiś pomysł, a Schetyna przekuwa go w czyny. Organizuje mu życie i Tusk nie musi o nic się martwić. Dlatego Donek wybacza mu wszystko. Nawet te głupie wyskoki, gdy Schetyna razem z Drzewieckim zabierał dziewczyny z młodzieżówki do Sofii – warszawskiego klubu, w którym rozebrane panienki tańczą przy rurze – wspomina działacz Platformy.
– Na pierwszym po wyborach wyjazdowym klubie PO Rokita chciał zgłosić wniosek o odwołanie Schetyny. Ten punkt miał być ostatni w programie, ale tuż przed rozpoczęciem dyskusji na salę wpadł Marcin Rosół, zaufany Tuska, i krzyknął, że w ośrodku wybuchł pożar, więc trzeba opuścić pomieszczenie. Wszyscy się rozpierzchli. Rokita pobiegł do recepcji i pyta pracowników hotelu, gdzie ten pożar, a oni zdziwieni mówią, że o niczym nie wiedzą. Sposób prosty, a jakże skuteczny, bo nie udało się już zebrać kworum – śmieje się uczestnik tamtego posiedzenia klubu.
Przed majowym zjazdem Platformy Rokita znów próbuje sił z Tuskiem. Jednocześnie do gry wraca Paweł Piskorski. Jego ludzie dogadują się ze zwolennikami Rokity i politykami niezadowolonymi z braku PO-PiS-u. A ponieważ Rokita waha się, czy startować na przewodniczącego, proponują kandydaturę Bronisława Komorowskiego, który jest szefem silnego regionu – dającego aż jedną szóstą mandatów. Ale Tusk działa szybko i bez wyraźnego powodu po prostu wyrzuca Piskorskiego z partii, osłabiając wewnętrzną opozycję. Przeciąga na swoją stronę Rokitę, obiecując mu fotel przewodniczącego klubu oraz poparcie w wyborach do zarządu krajowego partii dwóch jego ludzi – Nitrasa i Chlebowskiego. W ten sposób w 15-osobowym ścisłym kierownictwie PO jest „aż” dwóch sympatyków niedoszłego premiera. On sam – formalnie – jest w partii tylko szeregowym członkiem.
Zostanie szefem klubu to dla Rokity żaden spektakularny sukces. Pełnił tę funkcję w ubiegłej kadencji. – Tusk był wtedy od polityki, a Rokita od takiej parlamentarnej, trochę mrówczej pracy. Dziś, jak Tusk jest i szefem partii, i klubu, cierpi na tym klub, bo tu trzeba rzeczywiście coś robić, przygotowywać projekty ustaw, uchwał itp. Rozumiem, że to nużące, ale przecież konieczne – ocenia jeden z posłów.
Ale Tusk, wbrew obietnicom, nie zrobił Rokity przewodniczącym klubu. – Po prostu nie stawiał tego na klubie. A to nie miał czasu, a to przekonywał, że nie ma kworum. W maju powiedział, że latem zrezygnuje z przewodnictwa klubu na rzecz Rokity; w sierpniu stwierdził, że skoro idą wakacje, to nie ma sensu robić zamieszania; a po wakacjach uznał, że trzeba się wstrzymać do czasu zakończenia kampanii wyborczej. Ostatnio zaś pojawiła się plotka, że szefem klubu zostanie Hanna Gronkiewicz-Waltz, jeśli przegra w Warszawie. Nikt nie miał wątpliwości, że to odwlekanie było świadomie wymierzonym policzkiem dla Rokity – opowiada działacz PO.
Upokorzenia miały też bardziej praktyczny wymiar. Otóż klub ma do dyspozycji dwa sejmowe samochody. Jednym jeździ szef klubu, drugim inni liderzy. Dawniej Rokita mógł korzystać z przydzielonego PO samochodu, teraz został mu odebrany. Jednym dysponuje Tusk, drugim Schetyna. Rokita, znany ze swej oszczędności, prosi teraz kolegów o podwiezienie albo – niczym zwykły śmiertelnik – musi pofatygować się autobusem.

Tusk przedobrzył?

W Platformie mało kto przypuszczał, że krakowska afera tak bardzo się rozkręci. Sądzono, że przewodniczący poprzestanie na lekkim zruganiu Rokity i stopniowo będzie umniejszać jego znaczenie. Tusk boi się bowiem, że gdyby dogadał się z lewicą, to Platforma pęknie. Gdyby Rokita był mocny, to może wyprowadzać prawicowe skrzydło PO.
Ale wydarzenia z ubiegłego tygodnia pokazują, że Tusk robi wszystko, by nie tylko osłabić Rokitę, ale wręcz pozbyć się go z Platformy. Wniosek o wyrzucenie niedoszłego premiera z PO to upokorzenie, które trudno znieść komuś, komu PO tak wiele zawdzięcza. I kto ma tak wybujałe ego. Z pomysłem wyskoczył partyjny młokos, ale mało kto wierzy, żeby zrobił to bez inspiracji z góry. Wprawdzie wniosek nie ma szans powodzenia, ale chodzi o powtórzenie scenariusza przećwiczonego na Zycie Gilowskiej. Rokity nie trzeba będzie wyrzucać, wystarczy postawić go przed sądem koleżeńskim lub odpowiednio boleśnie schłostać w mediach. Sam odejdzie.
Przez kilka dni pomiędzy Tuskiem a Rokitą trwała zdumiewająca pyskówka, ale pod koniec tygodnia gwiazda komisji śledczej zamilkła. Rokita chciał poczekać z decyzją, co dalej, do rozstrzygnięcia wyborów, ale nie w Krakowie, tylko w Warszawie. Czeka nie dlatego, że Donald Tusk zapowiedział, że to właśnie Rokita zapłaci za porażkę Hanny Gronkiewicz-Waltz. O wiele ważniejsza jest dla niego wygrana Kazimierza Marcinkiewicza. Ale nie dlatego, że myśli o przejściu do PiS.
Czemu więc? W Warszawie splatają się interesy dwóch marginalizowanych liderów: z PO i PiS. Pomiędzy krajowymi politykami PiS a sztabem Marcinkiewicza panuje cicha wojna. Były premier nie zgodził się, by w jego otoczeniu znalazł się szef warszawskiego PiS. Miał to być komisarz polityczny partii patrzący mu na ręce. W ramach rewanżu PiS skąpiło wsparcia warszawskiej kampanii. Sukces Marcinkiewicza jest dla liderów PiS równie pożądany, co niechciany. To bardzo ważne zwycięstwo – w myśl hasła: kto wygra w Warszawie, ten wygra wybory samorządowe. Równie mocno jednak kusi porażka byłego premiera. Rękami wyborców Kaczyńscy pozbyliby się groźnego rywala.

Rokita pójdzie na własne?

Na zwycięstwo Marcinkiewicza z pewnością liczy Jan Rokita. Spychany z Platformy myśli o założeniu własnego ugrupowania. Znalazłoby się w nim miejsce i dla Marcinkiewicza, i dla tych działaczy PiS, którym nie odpowiada połknięcie zarówno wyborców LPR i Samoobrony, jak i radykalizmu tych partii. W PiS żywy jest nadal podział na dawne PC i ZChN. „Nowa jakość” byłaby też rozwiązaniem dla działaczy PO obawiających się skrętu ich ugrupowania na lewo. Być może przyłączyliby się także działacze Partii Demokratycznej, którzy sprzeciwili się sojuszowi z Sojuszem Lewicy Demokratycznej.
– Taka partia byłaby wprawdzie konkurencją dla PiS, ale z drugiej strony byłaby na rękę Kaczyńskim, bo wyssałaby ich głównych konkurentów, czyli Platformę – przekonuje jeden z posłów z otoczenia Rokity.
Szacuje się, że mógłby on pociągnąć za sobą dawnych działaczy SKL, spychanych w PO na margines. Wymienia się też nazwiska: Jarosława Gowina, Ireneusza Rasia, Marka Biernackiego, Zbigniewa Chlebowskiego, Konstantego Miodowicza. Regionalnie Rokitę może poprzeć Pomorze Zachodnie, którego szefem jest poseł Sławomir Nitras, a gdzie od lat toczy się ostra rywalizacja między konserwatystami a liberałami. Rokitę może wesprzeć także część Dolnego Śląska i Małopolski.
Trudno jednak powiedzieć, na ile zwolennicy Rokity są gotowi zaryzykować i opuścić Platformę. Dla samego Rokity zmiana partyjnych barw nie byłaby niczym strasznym. W końcu nie bez powodu zwą go Jasiem Wędrowniczkiem. Gdzie pójdzie tym razem? I z kim?

 

Wydanie: 2006, 48/2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy