„Wyklęci” to nie AK

„Wyklęci” to nie AK

W polityce historycznej pomija się mordowanie cywilów przez podziemie i wydawane przez nie lekką ręką wyroki śmierci

Prof. Julian Kwiek

Czy mitologizowanie „Ognia” wzmacnia, czy osłabia politykę historyczną PiS i IPN?
– To dość skomplikowane pytanie. Z racji tego, że nie za bardzo jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, na czym ma polegać polityka historyczna władz PiS i IPN, choć w ogólnym zarysie wiem, w którym kierunku ona zmierza. Co do jednego jestem przekonany. Mitologizacja podziemia antykomunistycznego jest olbrzymia, a w oficjalnej polityce historycznej w zasadzie całkowicie pomija się jego nieładne, mówiąc bardzo delikatnie, zachowania. Mam tu na myśli mordowanie cywilów, lekką ręką wydawane wyroki śmierci. Ta mitologizacja, nie tylko „Ognia”, będzie się pogłębiała, zapewne w czasie rządów PiS i IPN istniejącego pod tym kierownictwem i w tym kształcie. Polityka historyczna, której najważniejszy element stanowi mitologizacja „żołnierzy wyklętych”, jest zupełnie bezrefleksyjna. Weźmy przykład Józefa Franczaka „Lalka” zastrzelonego w 1963 r. Dziś przedstawia się go jako bohatera, wybitnego żołnierza podziemia, walczącego do końca. Szczerze powiedziawszy, to ma się nijak do prawdy historycznej, bo on od 1950 r. walczył jedynie o przeżycie. Gdyby bowiem ujawnił się w 1956 r. i skorzystał z ogłoszonej wtedy amnestii, to złożyłby zeznania i został wypuszczony na wolność. Żyłby pewnie jeszcze wiele lat. A że nie chciał?

Jeśli taką postać jak „Lalek” i takie jego zachowanie uznajemy za postawę bohaterską, to jak potraktować chociażby gen. Leopolda Okulickiego, gen. Jana Mazurkiewicza „Radosława” czy innych oficerów Armii Krajowej, którzy nie kontynuowali walki zbrojnej? Należałoby uznać ich za zdrajców. Dla mnie tego typu polityka historyczna, mitologizacja „żołnierzy wyklętych” jest nie do zaakceptowania, tym bardziej że w prostej konsekwencji, przy pewnej hermetyczności historyków pracujących głównie w IPN, prowadzi do, delikatnie mówiąc, fałszowania historii albo pisania jej w sposób absolutnie jednostronny i nie do przyjęcia.

Książka o Józefie Kurasiu

Raczej do wynaturzenia nauki historycznej.
– Też tak można to nazwać. Myślę, że nieźle znam publikacje książkowe i artykuły dotyczące okresu powojennego. Ostatnio zajmuję się problematyką żydowską w czasach powojennych, relacjami Polacy-Żydzi. Dobrze znam materiał źródłowy odnoszący się do tej tematyki. Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że w publikacjach IPN niezwykle rzadko spotyka się informacje o negatywnych czynach Polaków w stosunku do Żydów, a często nawet specjalnie się je pomija.

Widocznie jest zapotrzebowanie władz na takie widzenie historii.
– Niewątpliwie tak, chociaż podejrzewam, że tu chodzi jeszcze o coś innego. W ramach oficjalnej polityki historycznej kreuje się całe podziemie antykomunistyczne jako bohaterów, ale nie mówi się, że obok postaci godnych pamięci mamy mnóstwo postaci negatywnych, zwykłych zbrodniarzy i takich, którzy odpowiadają za zbrodnie. Według mnie tu chodzi o to, by legendą „żołnierzy wyklętych” wyrugować z pamięci historycznej polskiego społeczeństwa prawdziwą legendę Solidarności i inne ruchy opozycyjne – Komitet Obrony Robotników czy Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Proszę zauważyć, że gloryfikuje się nawet „wyklętych”, o których wiadomo, że mają wiele na sumieniu, a jednocześnie poniża się (bądź szarga pamięć) Lecha Wałęsę, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, o Adamie Michniku nie wspominając. Odsuwa się w niepamięć osoby zaangażowane w wydarzenia 1956 r. czy Marca 1968.

Doszło już do tego, że „żołnierze wyklęci” stali się ważniejsi niż żołnierze Armii Krajowej.
– I to jest wielce przykre i zasmucające. Kiedy wynoszeni są na piedestał „żołnierze wyklęci”, musi rodzić się pytanie: a co z tymi, którzy walczyli z Niemcami? To bezrozumne gloryfikowanie „wyklętych” przypomina mi trochę politykę władz tuż po wojnie, kiedy uchwalono pierwszą amnestię w 1945 r. i kazano się spowiadać żołnierzom AK, przyznawać, że walczyli z Niemcami.

Władza dość szybko z tego się wycofała.
– Bo zorientowała się, że to jest bez sensu, co nie przeszkadzało jej jednocześnie aresztować wielu akowców tylko za to, że walczyli z okupantem.

Z polityki historycznej wypiera się AK, a jednocześnie „wyklętych” przedstawia jako akowców.
– To nie ma żadnego historycznego uzasadnienia. Wiadomo przecież, kiedy AK została rozwiązana – 19 stycznia 1945 r., rozkazem jej komendanta głównego gen. Leopolda Okulickiego. Spora część historyków tego nie dostrzega i powojenne podziemie traktuje jako kontynuację AK, co jest absolutnie nieuprawnione, wręcz jest całkowitą bzdurą. Nie dziwią mnie więc protesty środowisk akowskich z Podhala, by „Ognia” i „ogniowców” nie nazywać partyzantką akowską, bo on z niej zdezerterował, uciekł do ludowców, Batalionów Chłopskich.

Może ci „wyklęci” mają być mitem założycielskim PiS, pokazaniem, że to byli nasi poprzednicy w antypeerelowskim widzeniu świata, w antykomunizmie?
– Może coś w tym jest, ale czy aż tak daleko myśl polityczna PiS idzie w tym kierunku? Tego nie wiem, chociaż nie wykluczam. Jeżeli tak jest, to ona może się okazać niezwykle kłopotliwa dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Z prostej przyczyny – niemała część polskiego społeczeństwa pamięta lub wie, że wśród gloryfikowanych dziś „żołnierzy wyklętych” nie brakowało bandytów, postaci o nieciekawej biografii. Mnie się wydaje, że w mitologizowaniu „żołnierzy wyklętych” bardziej chodzi o wyeliminowanie tych, którzy po wojnie próbowali coś dla Polski zrobić, np. angażując się w odbudowę szkolnictwa, przemysłu itp. Zapomina się, że wiele osób było już zmęczonych wojną, pragnęło normalnie żyć. Wszystkich tych ludzi trzeba wyrzucić z narodowej pamięci, z podręczników historii i zastąpić ich mitem „żołnierzy wyklętych”, co w domyśle ma prowadzić do przekonania, że to my, PiS, jesteśmy teraz kontynuatorami postawy tych postaci, dzisiejszych naszych bohaterów.

Jeżeli „wyklętych” się policzy, to okazuje się, że nie było ich tak dużo.
– Rzeczywiście liczebność powojennego podziemia nie była aż tak duża, jak niektórzy sądzą lub piszą. Fakt, że w niektórych regionach „wyklęci” robili wiele zamieszania i poza nimi żadnej władzy nie było – np. w Białostockiem prawie sto posterunków MO nie funkcjonowało – ale stanowili oni znikomą mniejszość, bo olbrzymia większość polskiego społeczeństwa nie chciała iść do lasu, być w konspiracji, chciała normalnie funkcjonować, choćby z tego względu, że miała dość wojny i jej atmosfery. Skoro tak było, to co zrobimy z tą ogromną większością? Tymi chociażby dziesiątkami tysięcy nauczycieli, którzy odbudowywali szkoły, świetlice, biblioteki, szli pracować do różnych edukacyjnych i naukowych instytucji państwowych? Uznamy, że byli kolaborantami?

Obywatelami gorszego sortu, a na pewno nie patriotami.
– Ci, którzy chcą taką politykę realizować, chcą tak mówić o ówczesnych Polakach, zderzą się, zresztą już to się dzieje, z przekazem rodzinnym, społecznym. Nie potrzeba głęboko zanurzać się w przeszłość, wystarczy powierzchowna znajomość historii, by się dowiedzieć lub wiedzieć, że miliony Polaków zaangażowały się w odbudowę zniszczonego w czasie wojny państwa, mało tego, bardzo wielu z nich w budowę nowego ustroju. Czy PiS i IPN uda się zakwestionować owo poświęcenie dla kraju, zaprzeczyć, że np. profesorowie szkół wyższych w koszmarnych warunkach sprzątali sale wykładowe, by jak najszybciej można było wznowić naukę na uczelniach, bo młodzież chce się uczyć, bo tego wymaga byt narodu i logika dziejów? Wątpię.

Prof. Aleksander Gieysztor w 1945 r. poszedł do prof. Tadeusza Manteuffla, dziekana i prorektora Uniwersytetu Warszawskiego, z pytaniem, co ma powiedzieć ich wspólnemu przełożonemu z czasów konspiracyjnej działalności w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, płk. Janowi Rzepeckiemu, który chce, by podjął działania w organizacji Wolność i Niezawisłość. Prof. Manteuffel odpowiedział: „Powiedz pan Rzepeckiemu, że my teraz nie robimy konspiracji ani powstania. My teraz robimy uniwersytet”.
– Podobnie myślał prof. Walery Goetel, rektor Akademii Górniczo-Hutniczej w latach 1939-1951.

A co powiedzieć o członkach Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego AK „Skała”, który rozwiązał się 15 stycznia 1945 r. i nie podjął dalszej walki, dzięki czemu dał Krakowowi i Polsce iluś profesorów, członków PAN.
– I co, uznamy tych wybitnych uczonych za zdrajców? Nikt o zdrowych zmysłach tak o nich nie pomyśli. Polacy po sześciu latach bycia w konspiracji, funkcjonowania w bezustannym strachu o życie mieli dość walki, nie widzieli potrzeby ani sensu dalszego rozlewu krwi, tym razem w bratobójczej wojnie. Starsze pokolenie pamięta okres powojenny. Marta Kurkowska-Budzan z UJ napisała książkę dotyczącą pamięci historycznej „Antykomunistyczne podziemie zbrojne na Białostocczyźnie. Analiza współczesnej symbolizacji przeszłości”. Warto ją przeczytać, aby się dowiedzieć, że po wojnie ludzie w równym stopniu bali się władzy komunistycznej, jak i nocnych odwiedzin uzbrojonych grup.

Znam tę publikację. Autorka tłumaczy, dlaczego na Podlasiu w jednych wsiach „żołnierzy wyklętych” uważa się za bohaterów, a w drugich za bandytów i morderców.
– Na Podhalu jest podobnie. Przed dziesiątkami lat prof. Czesław Brzoza, wtedy jeszcze jako adiunkt, prowadził na tym terenie badania naukowe w ramach obozów studenckich. Już wtedy notował, że pół wsi było za „Ogniem”, a drugie pół przeciwko niemu.

„Ogniowcy”, jak i wszyscy „żołnierze wyklęci”, tłumacząc się z dokonanych mordów, mówili, że ograniczali się do likwidacji kolaborantów i donosicieli. Tymczasem wśród ok. 450 cywilów zabitych przez ludzi Kurasia wiele było kobiet i dzieci.
– Kiedy analizuje się działalność poszczególnych ugrupowań podziemia antykomunistycznego, na ogół dochodzi się do wniosku, że wśród ich ofiar wysoki odsetek stanowią kobiety i dzieci. Potwierdzają to badania z terenów województw kieleckiego czy łódzkiego, gdzie nie było konfliktu etnicznego, nie było ludności ukraińskiej. Na Podhalu, na obszarze działania „Ognia”, też notujemy dużą liczbę zamordowanych kobiet i dzieci. Ofiary ludzi „Ognia” badałem tylko pod kątem narodowościowym, ale mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić, że wśród zabitych Żydów wiele było kobiet i dzieci. Przypomnę choćby mord pod Krościenkiem.

Czym tłumaczyć zabójstwa dzieci?
– Nie tylko na Podhalu, ale wszędzie ci, którzy przychodzili wykonywać wyrok śmierci, często rozstrzeliwali całą rodzinę.

Zabijano, by nie było świadków mordu?
– O to chyba najczęściej chodziło. Dziś, by wymowę mordowania świadków zbrodni jakoś osłabić, wytłumaczyć, już nie mówię usprawiedliwić, sprawcy najczęściej mówią o likwidowaniu kolaborantów. Do tych tłumaczeń nie bardzo jestem przekonany, choć wiem, że trudno je zweryfikować, a dziś w zasadzie nie ma takiej możliwości.

W jednej publikacji znalazłem zdanie: im bliżej siedliska rodzinnego „Ognia”, tym opinia o nim jest gorsza.
– Podhale jest podzielone. Przytoczoną przez pana opinię potwierdza sprawa pomnika „Ognia” i „ogniowców”. Stoi w Zakopanem, a przecież „Ogień” to Ostrowsko, tuż koło Nowego Targu. Kiedy zrodziła się idea postawienia pomnika Kurasiowi w Nowym Targu, tamtejsi radni powiedzieli inicjatorom: w życiu nie zgodzimy się na pomnik „Ognia”. Ci ludzie nie mówiliby tak, gdyby nie wiedzieli, jaka jest o nim opinia na ich terenie. Ta odmowa to dowód, że mieszkańcy rodzinnych stron „Ognia” mają wiele wątpliwości co do jego poczynań, szczególnie powojennych. Ci ludzie pamiętają albo słyszeli np. o kobiecie, którą powieszono na słupie czy drzewie. Słusznie rozumują, że nawet gdyby ona była czemuś winna, współpracowała z UB, donosiła, wydawała „ogniowców”, nie był to powód, by tak ją uśmiercać. W czasach wojny taką osobę AK by zastrzeliła, jakoś „po ludzku”. Ale wieszać?

Ta brutalizacja i sposoby eliminowania, karania ludzi przez „żołnierzy wyklętych” musiały budzić niechęć, rodzić myśl, że to nie uchodzi.
– Musiały wręcz rodzić głęboki sprzeciw. Przywołany przeze mnie przypadek kobiety to jeden z wielu, były bardziej drastyczne sposoby uśmiercania. Na przykład zatrzymanemu Żydowi, który był w PPR albo go o to posądzano, jeden z dowódców „wyklętych” kazał odciąć głowę. I jego podwładni to zrobili. Takie uśmiercanie daleko odbiegało od szacunku dla zwłok. Mogę zrozumieć zabicie kogoś, ale bezczeszczenie zwłok jest już niepojęte.

Było odrzuceniem polskiej kultury śmierci?
– Tak. Znane są przypadki, że zanim kogoś rozstrzelano, bito go najpierw, łamano mu ręce czy nogi. Bestialskie znęcanie się nad przeciwnikiem nie budziło uznania. I dziś jest podobnie. Takie postępowanie „wyklętych” też wpływa na to, że wielu Polaków nie godzi się na uznawanie ich za bohaterów. Oczywiście nie wszyscy tak postępowali.

Całość wywiadu została opublikowana w książce: „»Ogień«. Fałszywy mit”.

Wydanie: 2017, 30/2017

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy