Wywiad i bezpieka

Wywiad i bezpieka

Nie tylko „Trybuna Ludu” i episkopat apelowały do Solidarności o umiar

Dziś już nie dowiemy się, co kierowało szefostwem opolskiej Służby Bezpieczeństwa, że w stanie wojennym nie zdecydowała się na publiczne, z hukiem, zdetonowanie dwóch propagandowych granatów wyprodukowanych w więzieniu przez czekającego na rozprawę Stanisława Jałowieckiego, przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Śląska Opolskiego. Te granaty to dwa teksty powstałe w areszcie śledczym.

Pierwszy, pisany z myślą o publikacji w oficjalnej prasie, to półtorastronicowy „List do członków zawieszonego związku zawodowego NSZZ Solidarność”. Oficer SB zanotował, że Jałowiecki „w czasie rozmowy oświadczył, że apel ten napisał pod wpływem informacji radiowych, z treści których wynikało, że w dniu 31.08.1982 r. dojdzie do poważnych wystąpień i rozruchów. Chcąc uchronić członków opolskiej Solidarności od negatywnych skutków takich demonstracji, zdecydował się, jako przewodniczący, na opublikowanie tego apelu”.

Łatwiej zrozumieć, dlaczego Jałowiecki nie zdobył się jednak na publikację swojego „Listu…”, niż dociec motywów Służby Bezpieczeństwa, która nie upowszechniła tego tekstu wbrew woli autora. Jedno jest pewne – zachowała się tak elegancko nie dlatego, że w walce politycznej obie strony przestrzegały zasad fair play.

Prawdopodobnie było tak: SB, sumując wiedzę operacyjną i relacje więźniów kapusiów zainstalowanych w celi Jałowieckiego, domyślała się, że on, konspirator o pseudonimie „Robert”, coraz gorzej radzi sobie z wyrzutami sumienia (po latach napisze o tym w książce „Tu i tam. Tam i tu”). Bo czuje się głównym odpowiedzialnym za wciągnięcie ludzi w nielegalną działalność, za którą teraz mogą oni dostać po kilka lat więzienia. A przecież, czego był pewien, produkowaniem antyrządowych ulotek, malowaniem na murach, że „orła WRONa nie pokona”, czy innymi formami protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego zajmują się w całym województwie setki ludzi, zwłaszcza młodych, których wszechobecna SB bez trudu powyłapuje, powsadza, okaleczy psychicznie.

Desperacka decyzja

Do Aresztu Śledczego w Opolu, gdzie w 1982 r. czekali na rozprawę Jałowiecki i działający z nim konspiratorzy, dotarła także informacja o zastrzelonych przez ZOMO ofiarach protestów ulicznych w drugą rocznicę podpisania porozumień z sierpnia 1980 r. Jałowiecki zdecydował się wtedy na krok desperacki: zgłosił SB gotowość udzielenia wywiadu prasie o zasięgu ogólnopolskim, najchętniej opiniotwórczemu tygodnikowi „Polityka”. Myśl przewodnia tekstu miała być taka: brawury w naszej historii był nadmiar, Polsce potrzebni są ludzie żywi, do więzienia powinni trafiać przestępcy, a nie osoby protestujące przeciwko zabraniu im prawa do legalnej działalności; manifestujący powinni jednak pamiętać, że samymi protestami nie da się zmusić władzy do odwołania stanu wojennego, niezbędne są też rozmowy i wola ich podjęcia po obu stronach. Obu! Desperackość decyzji Jałowieckiego polegała więc nie tylko na gotowości do rozmowy z oficjalną, „reżimową” prasą, ale i na uzasadnianiu potrzeby związkowej zgody na jakiś kompromis. A w Polsce, wiadomo, słowo kompromis to elegancka nazwa zdrady, zaprzaństwa.

Spośród liczących się podmiotów niezależnych od władzy jedynie Kościół katolicki (mający wtedy jakże inne niż dziś notowania) głośno i publicznie – ryzykując straty wizerunkowe w oczach wielu działaczy Solidarności – apelował do obu stron o racjonalność działania, o wyjście poza beznadziejny ciąg zdarzeń w rytmie: manifestacja, brutalne jej stłumienie, manifestacja, użycie siły i represje, manifestacja… Hierarchowie nie bali się przypominać opozycjonistom o potrzebie rezygnacji z niektórych efektownych, taktycznych korzyści na rzecz prymatu celu strategicznego, pisząc w komunikacie: „W poczuciu odpowiedzialności za Naród, Rada Główna Episkopatu Polski, nie rezygnując z podstawowych praw i osiągnięć całego społeczeństwa, zwraca się z gorącym apelem o zachowanie spokoju i wyciszenie namiętności i gniewu”.

Również z bezpiecznej zaoceanicznej odległości nie bano się pretensji ze strony Solidarności o niezagrzewanie jej do boju. Prof. Zbigniew Brzeziński, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA, wyjaśniał: „Nie chcieliśmy, by w Polsce wybuchło entuzjastyczne, emocjonalne i niekontrolowane powstanie. (…) To, do czego chcieliśmy zachęcać i popierać, to transformacja Polski”.

Transformacja, zwłaszcza taka, o jakiej myślał Brzeziński, to proces długi i skomplikowany, a na razie tylko władza dysponowała decyzyjną sprawczością. Działaniami drugiej strony, zdruzgotanej stanem wojennym, kierowały głównie emocje. Pełniącym ważne funkcje działaczom Solidarności (a do takich należał Stanisław Jałowiecki – nie tylko szef Regionu Śląska Opolskiego, ale także członek ciągle istniejącej Komisji Krajowej) było znacznie trudniej zabierać publicznie głos, bo niekiedy odważniejszy jest ten dowódca, który, dobrze rozpoznawszy sytuację, potrafi zamiast miłego bojownikom rozkazu „naprzód!” wydać komendę „stop”.

Zwolennikiem takiej dobrze przygotowanej „wojny pozycyjnej” był Zbigniew Bujak, jeden z nielicznych w solidarnościowej czołówce romantycznych pozytywistów. Powiedział wówczas: „Ja, owszem, lubię hazard, lecz nie wtedy, gdy stawką są ludzie”. Jacek Kuroń w początkach stanu wojennego na konspiracyjnych łamach napisał z wiecowym uniesieniem: „Kierownictwo ruchu oporu musi przygotować społeczeństwo polskie do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu”.

Bujak i Bijak

Zbigniew Bujak (w książce Janusza Rolickiego), nawiązując do buńczucznego apelu Jacka Kuronia: „Gdybym wtedy mógł, tobym powiedział Jackowi: »daj dwie dywizje, to z przyjemnością zajmę Komitet Centralny PZPR, Urząd Rady Ministrów, Radiokomitet, ministerstwa i urzędy wojewódzkie. Bez tych dywizji natomiast nie warto sobie całą sprawą zawracać głowy«”. Kuroń po latach tak zrecenzuje swój tekst: „Najgłupszy, jaki w życiu napisałem”.

Uradowana opolska bezpieka informację o gotowości udzielenia wywiadu przez przewodniczącego zarządu regionu Solidarności przekazała do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Tam uznano, że taką szansę trzeba koniecznie wykorzystać, a jak ten opolski watażka nagada niecenzuralnych herezji, to wywiad pójdzie do kosza.

Tygodnikiem „Polityka” od niedawna kierował Jan Bijak, który wywiad Jałowieckiego gotów był drukować natychmiast. O korzystnym wpływie takiego tekstu na nastroje społeczne mógł upewniać bezpiekę Mieczysław F. Rakowski, wicepremier i szef rządowego komitetu ds. współpracy ze związkami zawodowymi, a do niedawna redaktor naczelny „Polityki”.

Sprawa z wywiadem jednak przyhamowała, bo 8 października 1982 r. Sejm przy 12 głosach przeciw i 10 wstrzymujących się przyjął nową ustawę o związkach zawodowych, która oznaczała formalną delegalizację Solidarności. Była to tzw. opcja zerowa, czyli likwidacja central związkowych działających przed 13 grudnia 1981 r. Dawano możliwość tworzenia nowych związków zawodowych, ale na razie tylko na szczeblu zakładowym.

Zakonspirowana Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ Solidarność wydała oświadczenie wzywające do czterogodzinnego strajku protestacyjnego i zaapelowała o bojkot nowo tworzonych związków: „Nieprzystąpienie do nich będzie formą ogólnonarodowego referendum, w którym społeczeństwo polskie wypowie się przeciw polityce represji, przeciw zniewoleniu narodu, przeciw postępującej nędzy społeczeństwa, przeciw 37 latom katastrofalnej polityki społecznej i gospodarczej”.

Przez kraj znowu przeszła fala protestów, które miały jednak ograniczony zasięg i nie były skoordynowane. Oceniając przebieg i efekty tych manifestacji, prof. Andrzej Paczkowski napisał: „Mimo brawury i determinacji wielu tysięcy ludzi, którzy podjęli protest i twardo walczyli z milicją, protesty z 11-15 października należało uznać za porażkę. Był to, jak oceniał później Bogdan Lis (współorganizator TKK), »moment zwrotny«, bowiem »wyszło na jaw, że jeśli władza uderza szybko i zdecydowanie, nie jesteśmy w stanie ani kontratakować, ani nawet zasłonić się przed ciosem«. »Nasz model oporu – konkludował Lis – nie przetrwał chwili próby«”.

Jałowiecki nie wycofał się z decyzji o udzieleniu wywiadu „Polityce”, zwłaszcza kiedy dowiedział się, że podczas demonstracji w Nowej Hucie pacyfikujący zastrzelili 20-letniego robotnika.

Do Aresztu Śledczego w Opolu przyjechała dziennikarka „Polityki” (Jałowiecki nie pamięta jej nazwiska, a w roboczym maszynopisie też go nie ma) i przeprowadziła długą rozmowę, zrelacjonowaną na dziesięciu stronach maszynopisu. Zaczęła od pytania: „Dlaczego pan, nazwijmy dla uproszczenia człowiek z tamtej strony, zdecydował się rozmawiać z  „Polityką”, czyli, szerzej rzecz ujmując – z oficjalną prasą?”. Jałowiecki odpowiedział, że jest parę spraw do wyjaśnienia i nadeszła pora, aby szerzej o nich mówić. Pierwsza z tych spraw to społecznie szkodliwe uproszczenia w oficjalnej propagandzie i robienie z protestujących osobników pozbawionych patriotyzmu. A już zwykłym draństwem jest powielanie bredni, że Solidarność szykowała się do aktów przemocy. W stanie wojennym wtargnięto przecież do siedzib władz Solidarności w całym kraju i gdyby znaleziono jakieś dowody, z pewnością by o nich trąbiono, a nic takiego nie słychać.

Jałowiecki nie znał stanowiska działającej w konspiracji Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej w sprawie bojkotu nowych związków zawodowych. Miał na ten temat odmienne zdanie i argumenty. Stowarzyszenia inteligenckie, też organizacyjnie okaleczone, jakoś sobie poradzą, wzajemnie wesprą nie tylko dobrym słowem, ale o robotników nikt poza związkiem zawodowym się nie upomni, nie tylko w sprawie warunków pracy czy zarobków. Jeśli więc jest szansa – wynikało z wypowiedzi Jałowieckiego – uzyskania wpływu na charakter i program działania mających powstawać związków zawodowych, to zanim Solidarność znowu zacznie legalnie działać, trzeba już, natychmiast przejąć inicjatywę. Dziennikarka pytała również, jak Jałowiecki rozumie pojęcie opozycja, jakie są jego poglądy polityczne, które działania Solidarności uważa za błędy i czy demonstracyjna antypartyjność nie przyczyniła się do radykalizacji drugiej strony…

Wywiadu „Polityka” jednak nie wydrukowała, bo Jałowiecki ostatecznie wycofał zgodę na publikację, a najprawdopodobniej wicepremier Rakowski zapobiegł wymuszeniu na redakcji, aby mimo braku zgody wydrukowała wywiad z adnotacją „tekst nieautoryzowany”.

50 lat w poczekalni

Teraz, po kilkudziesięciu latach, Jałowiecki nie pamięta wszystkich argumentów, które skłoniły go do wycofania się z druku gotowego już wywiadu. Mówił w nim zaś m.in., że w ocenie działań zawsze trzeba brać pod uwagę nie intencje, lecz skutki. A skutki publikacji jego wywiadu mogły być różne. Był pewien, że intencje ma dobre, ale pamiętał też o zasadzie medyków primum non nocere.

Korzystając z pośrednictwa żony, przekazał maszynopis wywiadu Romanowi Kirsteinowi z prośbą o opinię i radę. Kirstein, mający za sobą dwukrotne internowanie, był z racji funkcji formalnie najważniejszą na wolności opolską figurą związkową (drugi z wiceprzewodniczących zarządu regionu, Jarosław Chołodecki, był internowany w Uhercach). Kirstein przekazał do aresztu, że jest stanowczo przeciwny publikowaniu wywiadu. „Powiedz mężowi – przekonywał Małgorzatę Jałowiecką – że Staszek nie jest dla Solidarności osobą jednorazowego użytku, nie wolno mu być kamikadze. Owszem, ma w tym wywiadzie sporo racji, ale takiej, że na razie tylko do użytku wewnętrznego. Powiedz, że bardzo prosimy, aby zabronił drukowania”.

Doktor socjologii Stanisław Jałowiecki, uważany wówczas przez SB za ekstremistę o antykomunistycznych poglądach, jest zbyt inteligentny i pozbawiony psychopatycznej bezrefleksyjności, aby samemu nie dostrzec ryzyka cenzuralnego wejścia w tamtym czasie na oficjalne łamy. Kiedy dziennikarka „Polityki” podczas wywiadu powiedziała z przekąsem, że region opolski, którym kierował, nie ma na koncie jakichś znaczących dokonań protestacyjnych, Jałowiecki, sam Ślązak, argumentował, że Śląsk Opolski zawsze był spokojniejszy, bo jego mieszkańców cechuje duży stopień lojalności wobec prawa. A po odjeździe redaktorki przypomniało mu się, jakie to hasła malowano w czasie sierpniowych strajków na wagonach jadących z Wybrzeża przez spokojną, słabo protestującą Opolszczyznę: „Opolanie i Ślązacy to chuje nie Polacy”, „Sprzedaj konia, kup Ślązaka”, „Pachołki Gierka, róbcie sobie sami”. Reakcja na opublikowany wywiad mogła być więc i taka: oto znowu tchórzliwa Opolszczyzna proponuje szanować prawo, które władza brutalnie podeptała stanem wojennym, i ciekawe, dlaczego z taką kołysanką nie wystąpił Region Mazowsze dowodzony przez robotnika Bujaka albo Wybrzeże uformowane przez robociarzy Wałęsę i Jurczyka, dlaczego nie Wrocław z kierowcą Frasyniukiem, tylko jakaś inteligencka mimoza, odizolowana więziennym murem od prawdziwego życia, doktor socjologii z książkową, a nie prawdziwą wiedzą o społecznych nastrojach i oczekiwaniach.

Oczywiście byłoby znacznie lepiej, gdybym teraz, pisząc o wywiadzie udzielonym „Polityce”, cytował odpowiedzi Jałowieckiego, a nie wyłącznie pytania dziennikarki. Ale wywiad, także w aspekcie prawnym, jest własnością Jałowieckiego. Staszek (znamy się od lat 70.) wspaniałomyślnie dał mi zgodę na publikację jego wywiadu. I to publikację już po upływie 50 lat. Z radości nie zapytałem, czy liczyć od momentu udzielenia wywiadu, czy od naszej teraz rozmowy.

Fot. Agencja Wyborcza

Wydanie: 2022, 53/2022

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy