Wyższa szkoła niczego

Dziesiątkom tysięcy studentów i absolwentów nieuczciwych niepublicznych szkół wyższych nikt do tej pory nie powiedział, że zostali oszukani 

Kończą się lata bezhołowia. Państwowa Komisja Akredytacyjna, doskonale zorganizowana ekipa kontrolerów, rozpoczęła sprawdzanie jakości nauczania w 180 państwowych i niepaństwowych uczelniach. Niektóre kontrole trwają, kilka już się zakończyło. Wiadomo, że posypią się dyskwalifikacje. Uczelnie stracą prawo do nauczania, studenci, często w połowie nauki, zostaną na lodzie. Niektórzy dowiedzą się, że ich dyplomy są nieważne. Wielu wykładowców z państwowych uczelni utraci dodatkowe źródło utrzymania. Wiele osób, które znakomicie żyły z prywatnej uczelni, zostanie na lodzie. Skończą się takie dialogi:
– Czy pani mi gwarantuje, że ukończę szkołę i że mój dyplom będzie ważny?
– Tak, moja droga – odpowiada pracownica dziekanatu. Tylko nerwowy tik oka sygnalizuje niepewność.
Jest koniec października, ale w Wyższej Praskiej Szkole Biznesu przyjmowany jest każdy, kto ma maturę. Dobre i to, bo w innej warszawskiej prywatnej wyższej uczelni przyjęto chłopaka bez świadectwa dojrzałości. Zainkasowano wpisowe i czesne, w sumie około 3 tys. zł. – Przecież pan tę maturę zrobi – pocieszano. Kiedy jednak student chciał wycofać przynajmniej czesne, okazało się, że o zwrocie pieniędzy nie ma mowy. Więc studiuje bez matury.
Praska szkoła organizuje w tym roku tylko studia zaoczne, na dzienne nie było chętnych. – Pani się nie przejmuje tym, co o nas wygadują, MEN nam zgody na prowadzenie wyższej uczelni nie cofnął, a to najważniejsze – mówi pracownica dziekanatu. Spóźniona kandydatka na studia przytakuje niepewnie. Szkoła zachęca: „Rozpocznij studia na europejskim poziomie”. Może warto?
Na korytarzach pusto. Wiele osób odżałowało wydane pieniądze, zaczęło uczyć się od nowa w innych placówkach. Na rozmowę godzi się Kasia, której spodobał się licencjat: „Zarządzanie małym i średnim przedsiębiorstwem”. – Jestem na drugim roku, ale nie podoba mi się. Wykłady są często odwoływane, jednak dostaję zaliczenie, dziwnie wiąże się to z wpłatą kolejnej raty – opowiada. – Najchętniej bym odeszła, ale nie stać mnie na rozpoczęcie i opłacanie nowej nauki. Więc brnę dalej.
– Odbieraliśmy telefony z podobnymi uwagami – potwierdzają pracownicy Departamentu Szkolnictwa Wyższego MEN i Państwowej Komisji Akredytacyjnej. – Informowano nas, że można tam dostać dyplom w rok. Opowiadano o różnych prezentach, które pozwalały studiować ekspresowo.
Wszystko wskazuje, że PKA wyda negatywną opinię o szkole.

Biznes po krakowsku

Zanim Państwowa Komisja Akredytacyjna zajmie się zwykłymi kontrolami, musi uporać się z tym, co odziedziczone. Oto Profesjonalna Szkoła Biznesu, która mieści się na krakowskim Kazimierzu, niedaleko Rynku Głównego. Znakomita lokalizacja. Z dala widać szary budynek z szafirowymi framugami. Mieści się tu nie tylko wyższa uczelnia, ale także Studium Biotroniki i Ośrodek Szkolenia Kierowców „Jola”.
Szkoła jest głośna nie tylko dlatego, że jej założyciel dał kiedyś ogłoszenie, że kupi nauczycieli i da im pracę. Otóż okazuje się, że państwo jest zupełnie bezradne wobec nowych sytuacji. Krakowska szkoła po prostu odmówiła wykonania decyzji sprzed dwóch lat o likwidacji. Nic sobie robi z wyroku NSA i mnoży procesy, by udawać, że decyzja nie jest ostateczna. Minister edukacji już kilkakrotnie wzywał szkołę do przedstawienia harmonogramu likwidacji. Bezskutecznie. – Żal studentów – komentują w MEN.
Tablica ogłoszeń w PSB: dyżury promotorów, zawiadomienie o wykładzie inauguracyjnym. Obecność obowiązkowa. Obok informacja sprzed roku, że „wszystkie dokumenty wydawane mają moc prawną, bez ograniczeń czasowych”. „Na dzień dzisiejszy proszę społeczność akademicką o zachowanie spokoju i niepoddawanie się”, apelują władze uczelni.
Dziekan Wydziału Zarządzania i Marketingu szkoły, Alina Chełmińska, zapewnia, że proces likwidacji nie został zakończony, poza tym studenci muszą mieć możliwość ukończenia studiów. Tyle że szkoła w tym roku nie przeprowadzała już rekrutacji. Dziś uczy się tam 300 osób, każda płaci za miesiąc 275 zł, a pani Chełmińska chce ich doprowadzić do końca edukacji. – Nie było masowego przenoszenia się do innych uczelni – zapewnia i opowiada o przywiązaniu młodych ludzi do promotorów.
– Pracownicy tej uczelni nie mają pojęcia o prawie – ocenia Andrzej Jamiołkowski, przewodniczący PKA. – Tej szkoły już nie ma, więc jej dyplomy nie będą uznawane.
– Ale jesteśmy w rejestrze MEN – broni się Alina Chełmińska. Renata Olbrysz, naczelnik w Departamencie Szkolnictwa Wyższego MEN, tłumaczy: – To oznacza tylko, że figurują jako firma i mogą na przykład zatrudniać sprzątaczki. Ale nie wolno im prowadzić działalności dydaktycznej. Zakazaliśmy tam rekrutacji.
– Studenci nie wyrażają zgody na zmianę uczelni – upiera się Alina Chełmińska. Jest dziś jedyna osobą, z którą można porozmawiać o problemach placówki. Tyle że najpierw trzeba ustalić telefon dziekanatu, bo podany w Internecie jest nieaktualny. Z Internetu można się za to dowiedzieć, że wpisowe to 500 zł, czesne – 650 zł. O rektorze pracownicy mówią, że „nie bywa”.
Ale w Internecie znajduję także desperację studentów. Wielu z nich chce, żeby dziennikarze i kontrolerzy odczepili się od szkół, nawet jeżeli są lewe. „Chcę skończyć i myknąć”, „Taką kasę włożyłem, dajcie żyć” – to najczęstsze wypowiedzi.

Uprzejmie donoszę, że nie studiuję

Zagłębiem szkół niepaństwowych jest Warszawa. Na liście ma 35 prywatnych uczelni. Można też przypuszczać, że tu będzie najwięcej najgorszych.
W telefonach do Komisji Akredytacyjnej i MEN padają nazwy kolejnych uczelni, młodzi ludzie informują, że egzaminy odbywają się w wynajętych salach kinowych małych miejscowości. A miały być w siedzibie firmy. Inni przyznają, że dostali wpis za prezent. Inni, że zachwalano im wykładowcę z Warszawy. Pojawił się raz, później dukał jego asystent. Bo emerytowany profesor z drugiego krańca Polski to ulubiony wykładowca wielu szkół. Bywa, że nawet nie ma zgody na wykładanie na danym kierunku.
– Nagle wszyscy w Polsce są specjalistami od zarządzania i marketingu – komentuje Andrzej Jamiołkowski. – A z naszych wyliczeń wynika, że na jedną uczelnię prowadzącą ten kierunek przypada pół profesora tej specjalności. Poza tym bardzo często szkoły o szumnych nazwach mają marne biblioteki i takież pracownie internetowe.
Donosy płyną również do prof. Józefa Szabłowskiego, szefa Konferencji Rektorów Uczelni Niepaństwowych. Choć rektor nie ma żadnych możliwości kontrolnych, własnym autorytetem próbuje wpłynąć na sytuację. – Najwięcej pretensji dotyczy oddziałów zamiejscowych, a ja też nie jestem zwolennikiem filii w każdym miasteczku – tłumaczy.
Studenci dzwoniący do MEN i do PKA prawie zawsze chcą pozostać anonimowi. Jednak urzędnicy przyznają, że nie zapominają otrzymanych informacji. To m.in. dzięki „niepokojącym sygnałom z zewnątrz” ministerstwo poprosiło Komisję Akredytacyjną o skontrolowanie warszawskiej Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej, słynnego już z burd warszawskiego Wańkowicza i łódzkiej Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej. – Nie będziemy sprawdzać każdego donosu, nasze kontrole muszą być uporządkowane – podkreśla Andrzej Jamiołkowski – ale gromadzimy też wiedzę zdobytą na zasadzie „o tym się mówi”.

Magister tapirowania

MEN bada szkoły pod względem formalnym, PKA – merytorycznym. Niepokojącym sygnałem był już lipcowy raport NIK, krytycznie oceniający jakość szkolnictwa. Choć Komisja Akredytacyjna istnieje od początku roku, dopiero teraz zabiera się za istniejące uczelnie. Do tej pory rozpatrywała wnioski nowych założycieli, w tym 300 odziedziczonych po Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego. Tylko 20% wniosków o zgodę na założenie wyższej szkoły zostało zaopiniowanych pozytywnie.
Komisja Akredytacyjna ma do przecięcia parę wrzodów, pewnie dokona także kilku sensacyjnych odkryć. Wszystko to przypomina porządkowanie stajni Augiasza, bo tak sytuację polskiego szkolnictwa niepublicznego określa Andrzej Wojtyła, rektor katowickiej szkoły ekonomicznej.
Określenie „wyższa uczelnia” nie jest zastrzeżone, można więc zakładać, co się chce. – Być może, fryzjerstwo jest wyrafinowaną umiejętnością, ale na pewno nie musi być częścią szkolnictwa wyższego – zapewnia dr Jamiołkowski (Wyższa Szkoła Fryzjerstwa i Kosmetologii miała zostać założona w Białymstoku). Wyższa Szkoła Gry w Tarota to już tylko kabaret. Podobnie jak University of Galaxis, Uniwersytet Środkowoeuropejski, Międzynarodowa Akademia w San Marino (filia nad Wisłą), Europejska Akademia Psychologii Integracyjnej. Tu ostrzeżeniem jest sama nazwa. Łatwiej można się złapać na humanizm i ekonomię.

Jak przekupić komisję?

Już dziś Komisja Akredytacyjna zabezpiecza się przed próbami korupcji. Do każdej szkoły jedzie 3-5 osób. Żadnych samotnych wizyt. Członkowi komisji nie wolno ani mieszkać np. w gościnnym pokoju uczelni, ani nawet przyjąć zaproszenia na posiłek z pracownikiem sprawdzanej placówki. Każda z osób z PKA, a także kilkuset ekspertów dostają pieniądze z MEN. Zakazane są wszelkie prace zlecone na koszt kontrolowanych uczelni.
Technika jest następująca: szkoła na podstawie otrzymanych pytań sporządza samoocenę, która potem jest weryfikowana.

Filozofowanie przez klikanie

Kolejnym problemem jest nauczanie przez Internet. W prawie oświatowym w ogóle nie ma takiego terminu. Renata Olbrysz z MEN mówi, że w uczelniach próbuje się znaleźć dziwaczne słowa zastępcze: „zaoczne na odległość”, „zamiejscowe sale wykładowe”, „wspomagane eksternistyczne”, „wideokonferencje”. Wszystko to nie zadowala urzędników ministerstwa. Uważają, że Internet może tylko wspomagać nauczanie. Rektorzy niektórych uczelni są innego zdania. – Co nie jest zakazane, jest dozwolone – twierdzą.
Warszawska Wyższa Szkoła Społeczno-Ekonomiczna dzięki Internetowi dociera do małych miejscowości. Czesne wynosi tysiąc złotych za semestr. To, co szkoła uważa za misję, MEN określa jako co najmniej omijanie przepisów. – Czy można nauczyć się pedagogiki na odległość? – pyta Andrzej Jamiołkowski. – A poza tym nie przekonuje mnie skuteczność 20 osób, które sprawdzają wiedzę kilku tysięcy. Egzekwowanie wiedzy zawsze będzie tu problemem. Inne kraje przetestowały Internet, wiadomo, że ta metoda nie jest tak skuteczna jak tradycyjna.
Andrzej Jamiołkowski uważa również, że wirtualna nauka jest nieporównywalna nawet z eksternistyczną, która opiera się na precyzyjnym egzaminie. – Jeśli ktoś chce mieć dyplom, nie wiedzę, niech decyduje się na Internet – to najczęstsza opinia profesorów Uniwersytetu Warszawskiego. – Najlepsze uczelnie nie kształcą na odległość – ucina prof. Tomasz Goban-Klas, wiceminister odpowiedzialny za szkolnictwo wyższe. Polska jest krajem średniej wielkości. Nie ma olbrzymich połaci, które można połączyć tylko wirtualnie. No i najważniejszy argument: studentowi potrzebny jest mistrz. Nie może być nim Internet. – W każdym kształceniu, tak jak w nauce pływania i doskonaleniu tej umiejętności, konieczny jest trener i konkurencja – kończy prof. Goban-Klas. Natomiast Lucyna Kasprzak z warszawskiej WSS-E inaczej interpretuje przepisy. Uważa, że forma i metoda to sprawa indywidualna uczelni. Internet, jej zdaniem, wspomaga nauczanie zaoczne i eksternistyczne, a MEN nie ma im tego za złe.
Lucyna Kasprzak bagatelizuje również roczną zgodę PKA. Ma to oznaczać nieukończoną kontrolę i czas na usunięcie niedociągnięć. Tymczasem w opinii PKA zgoda na rok to tylko krok do dyskwalifikacji. Oznacza krytyczną ocenę uczelni, ale i szansę.

Studiuj, nic się nie stało

Bagatelizowanie zarzutów to ulubiona metoda kontrolowanych szkół. Nigdzie nie usłyszałam, że zarzuty są poważne i dla dobra studentów trzeba się z nimi uporać. Prof. Adam Wirski, prorektor ds. kształcenia w Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej, zapewnia, że jedynym ich problemem był brak pracownika naukowego na polonistyce. A brak ten wynikał wyłącznie z bałaganu, bo zapomniano go wpisać na listę. Ukarano ich nieproporcjonalnie, w zeszłym roku zakazano naboru. Szczęśliwie teraz dostali trzy lata spokoju i przeprowadzili bardzo udaną rekrutację. Mają tysiąc słuchaczy, każdy płaci około 1,3 tys zł za semestr. Tymczasem w MEN pamiętają, że szkoła miała problemy finansowe, prowadziła też bez zezwolenia oddziały zamiejscowe.
O Internet potknęła się także łódzka Wyższa Szkoła Humanistyczno-Ekonomiczna. Jej władze uważają, że to, co robią, jest zdalnym nauczaniem i pomocą dla niepełnosprawnych oraz matek z dzieckiem na ręku. Czy tylko te dwie grupy korzystają z „seminariów grupowych metodą audiotele”? Wątpię.
Makary Stasiak, kanclerz łódzkiej szkoły, nie jest zaskoczony kontrolą Komisji Akredytacyjnej. Wątpiącym przypomina, że studia internetowe są o połowę tańsze od klasycznych.

Filia w Pcimiu

Uczelnie próbują również ukryć tworzenie filii. Ponieważ ich otwieranie nie jest łatwe, zapewniają, że tylko czasami wynajmują sale na zamiejscowe wykłady. Najwięcej krętactwa jest jednak we wmawianiu studentom, że mają świetną kadrę. – Zarządzania uczą ludzie, którzy niczym nie zarządzali, a ich „dorobek naukowy” jest krótką listą popularnych publikacji – tłumaczy Andrzej Jamiołkowski. – Zdarzyło się, że osoba określająca się jako informatyk potrafiła jedynie posługiwać się komputerem.
Filie prawie utopiły warszawską Wyższą Szkołę Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza. Tylko 10% zajęć odbywało się w głównej siedzibie. Pozostałe oddziały, kryjące się pod kuszącymi nazwami, były rozrzucone po całej Polsce. Poprzedni rektor odkrył, tak jak kierujący innymi uczelniami, że decyzje władz można po prostu ignorować. Czesne wpływa, a konsekwencje poniosą tylko studenci, gdy okaże się, że ich dyplomy są nieważne. Aktualny rektor Wańkowicza, profesor Politechniki Warszawskiej, chce uporządkować sytuację, jednak plotka głosi, że ma dosyć oporu współpracowników i myśli o porzuceniu władzy.
„Niepubliczni” mają naprawdę genialne pomysły. Jeden z nich sprowadza się do zasady: „tu się uczysz, ale dyplom dostajesz w innym państwie”. Wyższa Szkoła Społeczno-Ekonomiczna w Warszawie nie ma zgody na prowadzenie studiów magisterskich. Daje licencjat z ekonomii i pedagogiki. Ale zatrzymuje studentów, bo informuje ich, że współpracuje z uczelnią, która takie tytuły nadaje. Uczelnia mieści się w Kijowie, filią jest Warszawa. Tyle że nieuznawaną przez MEN.
Ostatnio nasiliło się także odsprzedawanie studentów pracownikom Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy prywatna uczelnia widzi, że pali się jej grunt pod nogami, oddaje młodego człowieka tam, gdzie jest on w stanie zrobić przynajmniej licencjat. Jednak niektóre szkoły po prostu likwidują filię lub kierunek, nie czekając na kontrolę. Znowu tracą studenci, bo muszą dojeżdżać do innej miejscowości.
Inne uczelnie odwrotnie, przyjmują tłumy. I okrzepły.
By być sprawiedliwym, można tylko zasygnalizować nieprawidłowości w szkolnictwie państwowym. Barbara Rogowska z MEN opowiada o szkole zawodowej w Jarosławiu. Rektor zapewniał, że nie ma filii w Zamościu, tymczasem – mówiąc delikatnie – mijał się z prawdą. Dopiero na wieść o kontroli (do MEN nadesłano zdjęcia nieistniejącej filii) zawiadomił studentów, że będą dojeżdżać do Jarosławia.
Jednak problem jest nie tylko w kontrolach i wyczekiwaniu na jej przyjście. Dziesiątkom tysięcy studentów i absolwentów niepublicznych szkół wyższych nikt do tej pory nie powiedział wprost, że zostali oszukani, że wyrzucili pieniądze w błoto. Że mają świstki, nie dyplomy. Że pracodawcy ich nie chcą. Że, co najgorsze, niewiele umieją.
I dlatego w najbliższym czasie ważne będzie szybkie przekazywanie wyników prac komisji do publicznej wiadomości. Maturzyści muszą wiedzieć, co oznacza ocena negatywna, czym jest zgoda na rok. I że potwierdza się zasada, że im ładniejsza broszura, tym gorsza szkoła.

Iwona Konarska
Współpraca Majka Lisińska-Kozioł


Wyższe szkolnictwo niepubliczne to od połowy lat 90. jeden z największych i niekontrolowanych biznesów. Czterdziestu kilku pracowników MEN ledwo nadążało ze sprawdzaniem spraw formalnych, m.in. czy szkoła ma wymaganą liczbę profesorów, czy praca w uczelni jest ich pierwszym miejscem zatrudnienia. Jakość kształcenia była prawie niekontrolowana. Dziś, gdy do działania wkracza Komisja Akredytacyjna, rozpoczyna się walka o utrzymanie wielkiej kasy.
W sumie Polacy wydają na czesne 4 mld zł. Dwa zostawiają w uczelniach państwowych, dwa w niepaństwowych. I choć nadciąga niż, prognozy finansowe na przyszły rok są podobne. W PKA zapewniają, że chcą tylko porządkować sytuację. Jednak prace komisji będą w szkolnictwie wyższym prawdziwym trzęsieniem ziemi.
Oczywiście, nie wszystkie szkoły niepubliczne myślą tylko jak przechytrzyć komisję. Prof. Józef Szabłowski cieszy się, że zostaną wyeliminowane skrajne przypadki. Podkreśla, że zarzuty dotyczą głównie szkół istniejących od kilku lat. Dziś, jeśli placówka zapowiada się chwiejnie, w ogóle nie dostaje zgody na powstanie. Rektor Szabłowski nie widzi wielkich zarobków prywatnych uczelni. – Przeciętne czesne wynosi 2, 65 tys. zł rocznie i nie zmienia się od czterech lat. Zbyt niskie czesne to też zagrożenie dla uczelni. W Rosji ustalono czesne minimalne, ale nie wyobrażam sobie, żeby nasz parlament coś takiego uchwalił.
Olbrzymią kasę „niepaństwowi” robią także na tych, którzy postudiowali rok i woleli się wycofać. Młodzież kończąca szkoły średnie jest zdezorientowana. Kieruje się rankingami, ale nie ma rzetelnej wiedzy o sytuacji prawnej placówki.
Metody, by żyć, są różne. W Tarnowskiej Szkole Biznesu czesne spadło o 50 zł. 620 studentów płaci od 290 zł (zaoczne zarządzanie) do 410 zł (dzienne prawo) za semestr.


Uwaga, nadchodzi kontrola


Państwowej Komisji Akredytacyjnej, od chwili jej powstania 1 stycznia 2002 r., przewodniczy dr Andrzej Jamiołkowski, absolwent Wydziału Fizyki UW, przez dwie kadencje rektor UMK w Toruniu. Jest autorem i współautorem kilku podręczników oraz monografii z fizyki teoretycznej. Zna szkolnictwo całego świata i zapewnia, że hochsztaplerka jest wszędzie. Jednak inne kraje zbudowały już precyzyjny system kontrolny. U nas dopiero zaczyna funkcjonować. Komisja jest dziś jedynym działającym w polskim systemie szkolnictwa wyższego ustawowym organem powołanym do oceny jakości kształcenia. Jej kadencja trwa trzy lata.
PKA liczy 68 członków, powołanych przez ministra edukacji narodowej. Większość to profesorowie, posiadający nie tylko dorobek naukowy, ale także doświadczenie organizacyjne. Z komisją współpracuje 400 ekspertów.
Święty spokój może szkoła dostać maksymalnie na pięć lat, gdy uzyska ocenę wyróżniającą lub pozytywną.
PKA chce skontrolować wszystkie uczelnie w ciągu trzech lat.
Komisja może wystawić jedną z czterech ocen:
wyróżniającą,
pozytywną,
negatywną,
bardzo negatywną.
Właśnie ocena negatywna kończy się zgodą na rok funkcjonowania szkoły. Tyle czasu placówka ma na usunięcie nieprawidłowości. Ocena bardzo negatywna oznacza, że komisja znalazła dyskwalifikujące nieprawidłowości.
Ostateczna decyzja należy do ministra edukacji, ale już dziś Krystyna Łybacka zapowiada, że będzie akceptować ustalenia komisji.


W Polsce działa 248 wyższych szkół niepaństwowych.
W szkołach wyższych pracuje 82.142 nauczycieli. Większość dorabia w uczelniach prywatnych.
Trochę zmalał zapał do zakładania szkół. W MEN leży dziś 49 wniosków, mniej niż w zeszłym roku.

 

Wydanie: 2002, 44/2002

Kategorie: Oświata

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy