Wyzysk domowy

Wyzysk domowy

Zgoda na maltretowanie albo deportacja – taki wybór mają pomoce domowe w Wielkiej Brytanii. Jest ich więcej niż w epoce wiktoriańskiej

Zofia A. Reych
Korespondencja z Londynu

Na początku XXI w. w prywatnych domach w Wielkiej Brytanii zatrudnia się jako pomoce domowe nawet 2 mln osób. To więcej niż w epoce wiktoriańskiej. Z tą różnicą, że dziś mówić „służba” już nie wypada. Zamiast tego używa się określenia pracownicy domowi (ang. domestic workers). Tymczasem związkowcy, przedstawiciele organizacji charytatywnych i prasa mówią wprost: kryją się za tym nierówność, wyzysk i maltretowanie. Najnowsze zmiany w przepisach wizowych narażą imigrantów na jeszcze większe zagrożenie. – To jak powrót do niewolnictwa – przekonuje Marissa Begonia z Filipin, aktywistka i pomoc domowa od 18 lat.
Przepisy zezwalają obcokrajowcom osiedlającym się w Wielkiej Brytanii na zabranie ze sobą pracowników domowych, którym przyznaje się specjalne wizy. Ale o ile kraj z otwartymi ramionami wita możnych tego świata, ich służba nie może już liczyć na tak ciepłe przyjęcie. Konserwatywna minister spraw wewnętrznych Theresa May przygotowała zmiany w przepisach imigracyjnych, które weszły w życie 6 kwietnia br. Pracownicy domowi mają teraz prawo przebywać na Wyspach tylko do sześciu miesięcy, bez możliwości przedłużenia wizy. Jak tłumaczy pani minister, zmiana ma na celu ograniczenie napływu niewykwalifikowanej siły roboczej. Argument nie przekonuje Marissy Begonii. – Czas, żeby Brytyjczycy docenili nasz wkład w ich społeczeństwo i gospodarkę. Gotujemy, sprzątamy i przekazujemy ich dzieciom wartości moralne, kiedy oni są w biurach. Nasze kwalifikacje? – Begonia nie ma wątpliwości: – Doświadczenie.
Co roku brytyjska Agencja Graniczna wydaje 15 tys. wiz dla tzw. migracyjnych pracowników domowych. Ok. 300 osób, w większości kobiety, zgłasza się później po pomoc do organizacji charytatywnej Kalayaan. Statystyki są druzgocące. 70% pracowników domowych zmuszano do pracy siedem dni w tygodniu. Niemal połowa pracuje ponad 16 godzin na dobę. Jedna piąta doświadcza przemocy.
Przed 6 kwietnia przysługiwało im prawo do zmiany pracodawcy. Teraz wybór wygląda tak: zgoda na maltretowanie i wyzysk albo deportacja.

Za zamkniętymi drzwiami

Zeznania kobiet, które zdecydowały się opowiedzieć o swoich doświadczeniach, są szokujące. Hinduska Reena przeczytała ogłoszenie w gazecie i przyjechała do Londynu pracować dla znanej aktorki. Z miasta wywieziono ją do domu na wsi, gdzie zmuszona została do niewolniczej pracy. Udało się jej uciec po prawie pół roku, ale nie odzyskała paszportu. Czekając na odnowienie dokumentów, znalazła nowe zatrudnienie. Pracodawca – handlarz kamieniami szlachetnymi – chciał, żeby Reena zajęła się jego nowo narodzonym dzieckiem. Z czasem jej obowiązki objęły też sprzątanie i gotowanie. W tym domu Reena była wielokrotnie gwałcona. Ze strachu przed deportacją uciekła dopiero wtedy, gdy wydano jej nowe dokumenty.
Pracodawcy Reeny odpowiedzieli prawnie za swoje czyny, ale dużą grupę bogatych ekspatriantów przywożących służbę do Wielkiej Brytanii stanowią dyplomaci. Chronieni immunitetem są praktycznie bezkarni. Co jakiś czas prasa pisze o przypadkach molestowania, ale można tylko się domyślać, jak wiele takich spraw pozostaje tajemnicą.
Praca w cudzym domu jest ciężka, nawet jeśli nie dochodzi do nadużyć. – Najgorszą torturą jest nie widzieć własnych dzieci – mówi Marissa. Obecna szefowa, dla której pracuje już osiem lat, pomogła jej w załatwieniu wiz dla trojga potomstwa. Mniej szczęścia ma Adik z Malezji. Kiedy wyjechała do pracy po raz pierwszy, jej syn miał siedem miesięcy. Teraz ma osiem lat i matkę zna tylko ze zdjęcia. Opiekuje się nim babcia. Adik twierdzi, że jest wdową. Rodzina potrzebuje pieniędzy, więc o powrocie do Malezji kobieta nie myśli. Marissa przyznaje:
– Rozpad rodziny to często cena migracji.

Pomoce pomogą sobie same

„Za każdym razem, kiedy zrobiłam coś nie tak, pracodawczyni dźgała mnie palcem w oko. Gdy zaczynałam płakać, mówiła, że w tym kraju nie wolno, że złapie mnie za to policja”, napisała na stronie internetowej grupy J4DW (skrót od Sprawiedliwość dla Pracowników Domowych) jedna z członkiń. Chce pozostać anonimowa. Być może jest wśród kobiet, które jak co miesiąc zebrały się w siedzibie największego związku zawodowego Wielkiej Brytanii, Unite. Nieformalnej grupie samopomocy przewodniczy Marissa. Dziś, jak zawsze, w sali pojawiły się nowe twarze. 30 kobiet przedstawia się jedna po drugiej. Ćwiczą angielski i pewność siebie. Mówią o sprawach dla nich najważniejszych, czyli o statusie imigracyjnym i… o postępach w poszukiwaniu miłości. Co chwila sala wybucha śmiechem. J4DW organizuje kursy czytania, pisania i obsługi komputera, informuje o sytuacji prawnej. Przede wszystkim pomaga osaczonym kobietom przełamać izolację. Wiele z nich nie wie, jakie prawa przysługują im w Wielkiej Brytanii.
Fatima z Maroka jest na zebraniu po raz pierwszy, nie mówi po angielsku. Mieszka w Londynie od sześciu lat. O grupie usłyszała od znajomej – też pomocy – która dziś jest jej tłumaczką. Fatima właśnie się dowiedziała, że po pięciu latach pracy przysługuje jej możliwość uzyskania karty stałego pobytu. Musi tylko się nauczyć języka. W tym pomoże J4DW. Wśród oferowanych zajęć są nawet warsztaty poetyckie i dziennikarskie. Mrzonki? W zeszłym roku „The
Guardian” opublikował porywający artykuł Marissy. Dla niej jednak to wciąż mało. – Mam dosyć oglądania w prasie tylko swojego nazwiska! – grzmi na spotkaniu Begonia i zachęca kobiety do pisania, choć część dopiero uczy się alfabetu. – To ważne, żeby pracownicy domowi potrafili mówić sami za siebie – tłumaczy.
– Na początku bardzo się bałam. Ale w J4DW nikt nie może się obijać! – opowiada Noani, Indonezyjka z dłońmi pokrytymi koronkowym wzorem z henny.  Dziś Noani mówi i śmieje się głośno, choć jej status wizowy wciąż jest niepewny. Pierwszy pracodawca, dyplomata z Arabii Saudyjskiej, nie płacił jej przez pięć miesięcy. Śmieci wyrzucała tylko po zmroku, pod czujnym okiem stojącej w oknie pani domu. Poza tym wychodzić nie mogła. W końcu Noani zdecydowała się uciec. Ale jej wiza zezwala na zmianę pracodawcy tylko pod warunkiem, że także będzie dyplomatą. Nie jest, a Noani obawia się, że nowej wizy nie dostanie. Teraz jednak z Marissą planują kolejne przedsięwzięcie J4DW. To dyskusja panelowa z członkami parlamentu i prasą. Działaczki organizacji będą opowiadać o swoich doświadczeniach i tłumaczyć, jakie zagrożenia niosą zmiany w przepisach.

Krok do tyłu, krok do przodu

Odnawialne wizy dla pracowników domowych i prawo do zmiany pracodawcy wprowadzono w Wielkiej Brytanii pod koniec lat 90. Statystyki Kalayaan wyraźnie wykazały wtedy poprawę warunków pracy i zmniejszenie liczby przypadków maltretowania. System obowiązujący od kwietnia tego roku to powrót do sytuacji sprzed 15 lat. – Ile drastycznych przypadków złego traktowania musi wyjść na jaw, żeby rząd zrozumiał, co robi? – pyta przedstawicielka Kalayaan, Jenny Moss.
Dzięki akcjom protestacyjnym udało się wywalczyć zachowanie odnawialności wiz dla pracowników, którzy pierwsze podania złożyli przed 6 kwietnia. Teraz zrzeszone w J4DW kobiety chcą dotrzeć do innych, które wciąż potrzebują pomocy. – Rodzina, dla której teraz pracuję, bardzo mnie wspiera – opowiada Marissa – ale czasami i tak idę spać o drugiej i wstaję o piątej rano, bo tylko kiedy oni śpią, mogę się zająć sprawami naszej grupy.
Niestety, w świetle nowego prawa nawet ciężka praca kobiet takich jak Marissa nie będzie w stanie zapobiec wyzyskowi imigrantów. Sytuacja jest zła nie tylko w Wielkiej Brytanii, a stowarzyszenia podobne do J4DW powstają na całym świecie. Pięć lat temu w Amsterdamie ich przedstawiciele spotkali się po raz pierwszy i utworzono międzynarodowe porozumienie. Dzięki ich wspólnemu wysiłkowi Międzynarodowa Organizacja Pracy (MOP) w zeszłym roku przyjęła konwencję dotyczącą godnych warunków pracy dla pracowników domowych. (Tylko osiem państw głosowało przeciw, wśród nich Sudan, w którym wciąż częste są przypadki niewolnictwa, i Wielka Brytania). Na początku maja Urugwaj jako pierwszy ratyfikował konwencję. Żeby weszła w życie, musi ją podpisać jeszcze jeden kraj. Najnowsza kampania J4DW to „12-w-12”. – Chcemy, aby 12 państw ratyfikowało konwencję przed końcem tego roku – przypomina na spotkaniu grupy Marissa. Jak do tego doprowadzić? Grupa robi, co może. Kobiety, które wcześniej nie umiały pisać i ukrywały się ze strachu przed deportacją, dziś prowadzą blogi, wysyłają listy do posłów i pikietują.
Po trzech godzinach niedzielne spotkanie J4DW w siedzibie Unite dobiega końca. Kilka osób idzie odwiedzić w szpitalu koleżankę, która urodziła dziecko. Gdyby nie grupa pomocy, byłaby w Londynie sama. Reszta kobiet wraca do pracy w nie swoich domach. Niechętnie patrzą w przeszłość, a o tym, czego doświadczyły, opowiadają po to, żeby pomóc innym. Interesują je konkretne działania. – W tym swoim artykule nie zapomnij napisać o „12-w-12”! – woła jeszcze, wychodząc z sali, Noani.

Korzystałam z materiałów udostępnionych mi przez J4DW i Kalayaan oraz z książki Rosie Cox „Problem ze służbą” (tłumaczenie własne, tytuł oryginału: „The servant problem”, 2006).

Wydanie: 2012, 23/2012

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy