YouTube – świat w pigułce

YouTube – świat w pigułce

Jest wytworem współczesnego globalizmu: pokazuje wszystko dla wszystkich

Chcesz zobaczyć archiwalne nagrania Piwnicy pod Baranami? Przypomnieć sobie najlepsze piosenki i skecze z Kabaretu Starszych Panów? Tęsknisz za „Sondą”, legendarnym programem popularnonaukowym z czasów PRL, autorstwa tragicznie zmarłych w 1989 r. Zdzisława Kamińskiego i Andrzeja Kurka? Interesuje cię, jak przed laty rozśmieszali Polaków Krzysztof Materna i Wojciech Mann? Chcesz obejrzeć jakiś teledysk? Adama Słodowego budującego karmnik dla ptaków? Nieznany koncert Jacka Kaczmarskiego? „Pijanego” Lecha Kaczyńskiego? Lekcje gry na gitarze? Amatorskie próbki filmowe niespełnionych reżyserów? Wygłupy anonimowych ludzi? Wyścigi samochodowe? Pełną wersję egzekucji Saddama Husajna? Archiwa telewizyjne z całego świata? A może nie wiesz, czego chcesz? Żaden problem. Wystarczy, że w swoją wyszukiwarkę internetową wpiszesz: www.youtube.com i masz wszystko. Dosłownie wszystko. I to za darmo.
Internetowy serwis YouTube istnieje niespełna trzy lata, a już jest nie tylko potężnym biznesem, na którym jego właściciele zbijają fortunę, ale przede wszystkim prawdziwie demokratyczną instytucją twórczo-rozrywkowo-edukacyjną, bez której współczesny internet nie byłby dziś tym, czym jest. W wymiarze kulturowym YouTube stał się cywilizacją obrazkową w pigułce, nośnikiem pragnień, aktywności i aspiracji współczesnego pokolenia, które staromodny pamiętnik zamieniło na wideoblog, prezentowane garstce przyjaciół

próbki artystyczne

na krótki film o sobie, a własne fascynacje, które dotychczas były głównym motywem pubowych pogawędek przy piwie, na „wrzuty” do „Twojej Tuby”. Ekshibicjoniści, szperacze, frustraci, twórcy, poszukiwacze przygód, wywrotowcy, kabareciarze, miłośnicy przeszłości, amatorzy muzyki, kina, teatru, poezji, undergroundu i czego tam jeszcze – każdy znajdzie w YouTube coś dla siebie. Jako odbiorca lub jako współtwórca. Bo największą siłą tego serwisu jest właśnie to, że można tam zamieścić dowolny plik wideo, udostępniając go milionom użytkowników.
YouTube jest obecnie najpopularniejszy wśród korzystających z internetu studentów z całego świata, spośród których aż 90% przyznaje, że używa tego serwisu jako najważniejszego źródła informacji prezentowanych w formie nagrań wideo. W tyle znalazły się takie powszechnie znane serwisy jak iTunes (34%), MySpace (32%), ABC.com (31%), CNN (25%), Yahoo (20%), MTV.com (18%), FOX.com (10%) czy CBS.com (9%). Biorąc to pod uwagę, a także fakt, że w YouTube oglądanych jest ponad 70 mln plików wideo dziennie, nie może dziwić decyzja Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, który przed miesiącem rozpoczął zamieszczanie w tym serwisie wykładów nagrywanych na żywo przez kamery zainstalowane w 20 uniwersyteckich salach. To prawdziwa rewolucja, gdyż wcześniej tego typu materiały można było znaleźć w internecie najczęściej w formie dokumentów tekstowych.
Przed dwoma tygodniami firma Google, która już w pierwszym roku działalności kupiła YouTube za, bagatela, 1,65 mld dol., zaprezentowała narzędzie, które ma chronić prawa autorskie – wszelkie materiały wideo zamieszczane na YouTube bez zgody ich właścicieli, np. wytwórni filmowych, mają być natychmiast usuwane z serwisu. Jest to wyraz antypirackich trendów wielkich korporacji, które w związku z rozwojem internetu martwią się o swoje wpływy, co już

teraz wywołuje złość

wśród użytkowników YouTube, przyzwyczajonych wcześniej do nieograniczonej wolności. Niezadowolenie potęguje fakt, że właściciele serwisu poinformowali właśnie, iż maksymalna długość zamieszczanych filmów nie może przekroczyć 10 minut. Ale internauci znaleźli na to prosty sposób – dłuższe materiały dzielą na kilka części, które można oglądać po kolei, bez uszczerbku dla treści.
Całe to szaleństwo zaczęło się 14 lutego 2005 r., kiedy to trójka młodych ludzi zajmujących się informatyką – Chad Hurley, Steve Chen i Jawed Karim – założyła firmę YouTube Inc. Pomysł był genialny w swojej prostocie: skoro mamy światową sieć, to zróbmy coś, co da jej użytkownikom dodatkową radość. A tą radością miała być nieograniczona możliwość zamieszczania w internecie plików wideo przez każdego, kto tylko ma na to ochotę, a jednocześnie możliwość oglądania ich przez każdego, kto ma dostęp do internetu. Za darmo, o każdej porze dnia i nocy, łatwo, przystępnie. Udało się. YouTube w ekspresowym tempie zdobył popularność, a wraz z nią prestiżowe wyróżnienia. Magazyn „Time” przyznał serwisowi tytuł „Najlepszego wynalazku roku”, a „Entertainment Weekly” uznał twórców za „Artystów roku”. Znaleźli się oni także m.in. na liście „50 najbardziej wpływowych ludzi” magazynu „Business 2.0” i „Najpotężniejszych ludzi biznesu” magazynu „Fortune”. To był strzał w dziesiątkę, sukces, o jakim można tylko marzyć.
YouTube jest dziś stałym elementem rzeczywistości wirtualnej. Ale na samym początku rozpisywano się o tym nowatorskim fenomenie często i chętnie, a najintensywniej za sprawą wideobloga niejakiej Lonelygirl15, która nie tylko stała się prekursorką internetowych pamiętników mówionych do kamery, których w sieci dziś pełno, ale także sprawczynią niemałego skandalu. Gdy YouTube stawiał swe pierwsze, fakt, że od razu siedmiomilowe kroki, wielką popularność wśród internautów zdobyły

nagrania pewnej nastolatki

imieniem Bree, która właśnie pod pseudonimem Lonelygirl15 publikowała swoiste monodramy o swoich problemach, żalach, miłostkach i innych sprawach zajmujących dziewczęta w jej wieku. I robiłaby to pewnie do dziś, przyciągając przed monitory komputerów garstkę widzów, gdyby nie fakt, że jej wideoblog okazał się jedną wielką mistyfikacją.
Dzięki śledztwu jednego z dziennikarzy „New York Timesa”, który nabrał podejrzeń, obserwując na YouTube nazbyt wymuskany pokój Lonelygirl15 oraz z nagrania na nagranie coraz bardziej profesjonalną oprawę techniczną jej wideobloga, wyszło na jaw, że owa internetowa nastolatka to w rzeczywistości Jessica Rose, 19-letnia początkująca aktorka z Nowej Zelandii, którą zatrudnili do swojej blagi niedoszli scenarzyści z Hollywood, Mesh Flinders i Miles Beckett. Wiadomość o tym „teatrze” obiegła amerykańskie media, lecz wcale nie przyniosła klęski twórcom, a wprost przeciwnie – o ile przed zdemaskowaniem zarabiali oni dzięki wideoblogowi Lonelygirl15 10 tys. dol. miesięcznie, o tyle potem stali się prawdziwymi gwiazdorami. Trafili na okładkę prestiżowego magazynu internetowego „Wired”, oglądalność ich wyreżyserowanych wideoblogów wzrosła z pół miliona do 24 mln, a panna Jessica Rose otrzymała ofertę aktorską od producentów popularnego w USA serialu „Law and Order”. Co ciekawe, dziś wideoblogi Lonelygirl15 vel Bree vel Jessiki Rose nadal istnieją i mają rzeszę wiernych fanów, mimo że wszyscy wiedzą, iż obcują z fantazją, a nie rzeczywistością.
YouTube jest wytworem współczesnego globalizmu: pokazuje wszystko, jest dla wszystkich, łączy wszystkie strony świata, pomysły i kulturowe impulsy, słowem – jak w soczewce skupia w sobie, parafrazując Karen Horney, wszechobecną osobowość naszych czasów. Mało tego, zdarza się, że służy prawu i organom ścigania. Dość wspomnieć przypadek, gdy dzięki YouTube brytyjskiej policji udało się

zatrzymać pirata drogowego.

Pewien 19-latek sfilmował bowiem swoją jazdę z prędkością 140 km na godzinę wąską uliczką w pewnej miejscowości na południu Szkocji, a potem umieścił filmik ze swego „wyczynu” w sieci. Policjanci, którzy, jak się okazało, także są użytkownikami YouTube, szybko namierzyli śmiałka i został on doprowadzony przed oblicze sprawiedliwości.
Ów globalizm czy wynikająca z samej idei internetu „nieograniczona pozagraniczność” YouTube jest źródłem niepokoju rządów niektórych państw, które dopatrują się różnych zagrożeń płynących z użytkowania tej jednej z najpopularniejszych na świecie witryn. Np. we wrześniu turecki sąd nakazał firmom telekomunikacyjnym zablokowanie dostępu do YouTube, gdyż niektóre zamieszczone tam materiały wideo rzekomo obrażają najwyższe władze państwa, a rząd Tajlandii stwierdził, że publikowane w serwisie klipy, oskarżające królewskiego doradcę o kierowanie zeszłorocznym zamachem stanu, mają na celu wywołanie społecznego chaosu i zagrażają narodowemu bezpieczeństwu. Inaczej postrzegają sprawę szefowie Google, którzy nie widzą w kierowanym przez siebie serwisie żadnych zagrożeń, wręcz przeciwnie – właśnie wprowadzili innowację, dzięki której użytkownicy aplikacji Google Earth, wędrując po satelitarnej mapie świata, mogą za pośrednictwem YouTube oglądać filmy przedstawiające obserwowane właśnie miejsca.
Czy pozycja YouTube jest niezagrożona? Wiele by na to wskazywało. Jednak nieprawdopodobne tempo rozwoju technik internetowych i coraz większe apetyty użytkowników sieci pobudzają do działania konkurencję. I oto lada dzień, jeszcze w październiku, ma ruszyć nowy, konkurencyjny dla YouTube serwis wideo o nazwie Hulu, tworzony przez NBC Universal i News Corp. Już dziś można zapoznać się z testową wersją nowego serwisu. Wystarczy, że w swoją wyszukiwarkę internetową wpiszesz: www.hulu.com i masz wszystko. Dosłownie wszystko. I to za darmo…

 

Wydanie: 2007, 44/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy