Polacy za granicą powinni w głównych sprawach przemawiać jednym głosem
Rozmowa z Janem Kobylańskim – prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej, prezes Związku Polaków w Argentynie
- Czym się pan kieruje w swojej działalności na forum emigracyjnym – tęsknotą do kraju, czy interesem?
– Jeśli chodzi o mnie osobiście i o organizację USOPAŁ, która zrzesza stowarzyszenia polonijne w Ameryce Łacińskiej, to jest to w naszym przypadku wynik długofalowego, świadomego działania. USOPAŁ powstał przed 8 laty, co dwa lata mamy kongresy. Wszyscy przywódcy polskich organizacji zrzeszonych w Unii pracują całkowicie honorowo, nie zajmują się przy tej okazji żadnymi sprawami gospodarczymi czy handlowymi, co nie znaczy, by nie popierali jakiejś dobrej inicjatywy handlowej lub przemysłowej między Polską a Ameryką Południową. Ale podkreślam, to nie jest naszym celem. Naszą funkcją jest zbliżenie kulturalne i historyczne do Polski, do kraju ojczystego. Działamy podobnie do organizacji francuskich, niemieckich na obczyźnie, które reprezentują swoich obywateli i tworzą pomost między krajem zamieszkania a swoimi ojczyznami. Trzeba wziąć pod uwagę, że polska emigracja w 90%, zwłaszcza jeśli chodzi o Brazylię, to jest emigracja rolników i robotników, która rozpoczęła się przed 120 laty. W Argentynie jest trochę inaczej, bo tam 25-30% Polonii stanowi emigracja powojenna, skupiająca byłych żołnierzy i oficerów, którzy nie chcieli wrócić w okresie komunistycznym do Polski.
Dziś, 50 lat po wojnie, wszystko to ze względów zrozumiałych się przemieszało. Są małżeństwa polsko-brazylijskie, polsko-argentyńskie, urugwajskie itd. Z czasem język ojczysty zaczyna zanikać, zwłaszcza gdy dzieci chodzą do szkół brazylijskich, argentyńskich, z językiem portugalskim lub hiszpańskim. Zadaniem naszych organizacji jest podtrzymywanie polskości i zwracanie się do społeczności pochodzenia polskiego, która czuje się związana z krajem rodzinnym. W naszej delegacji USOPAŁ mamy najlepszy przykład. Jest tutaj prof. Józef Skowron, którego przodkowie – rolnicy wyemigrowali do Argentyny przed 100 laty. Prof. Skowron mówi dzisiaj po polsku tak, jak przed 100 laty mówiono w Polsce, a przecież język też się zmienia i rozwija. Dla nas jednak jest wielką satysfakcją, że żyją rodziny, które zachowały język i przetrwały jako Polacy przez cale stulecie. Aby zbliżyć wszystkich Polaków i podtrzymać więzi z ojczyzną, nie robimy żadnych różnic między tymi, którzy mówią i tymi, co nie rozumieją po polsku. W Ameryce Łacińskiej jest wielu mieszkańców o nazwisku Rodriguez czy Martinez, którzy jednak czują się Polakami.
- Czym Polska może się przysłużyć polskiej emigracji?
– Jesteśmy bardzo wdzięczni organizacjom polskim, które pomagają nam utrzymać kontakt z krajem. Od 10 lat, od kiedy stosunki z krajem stały się normalne, bo wcześniej nasze organizacje nie uznawały rządów komunistycznych, pierwszą osobą w tych kontaktach z Polską jest Marszałek Senatu. Tak było przed wojną i tak jest znowu teraz. Ponadto istnieje ważna organizacja pozarządowa, jednak współpracująca z państwem, Wspólnota Polska, z prof. Andrzejem Stelmachowskim, który był pierwszym Marszałkiem Senatu. Ta tradycja została utrzymana. Trzeba wspomnieć o licznych kontaktach medialnych, o dziennikarzach, którzy służą sprawom polonijnym i reprezentują środowiska prasy, radia, jak red. Domański, red. Sznuk, red. Różański i wielu innych, których nazwisk nie sposób wymienić. Całym sercem pragniemy, aby ten kontakt był jak najbliższy i najczęstszy, ale od czasu do czasu przyjeżdżają również awanturnicy z Polski, którzy powodują różne skandale, sporządzają fałszywe opisy. Oczywiście, uznajemy wolność prasy, mamy jednak nadzieję, że stowarzyszenia dziennikarskie, zwłaszcza to, któremu przewodniczy red. Jerzy Domański, stanie się dla nas naturalnym kontrahentem i pomostem w kontaktach z całą polską prasą.
Mamy w Argentynie gazetę, “Głos Polski”, jedyne pismo polskie, które ukazuje się bez przerwy od 70 lat. Jest też gazeta, którą ponownie się uruchomi – wychodzący w Kurytybie w Brazylii i mający podobną, 70-letnią tradycję “Lud”. Czasopismo to będzie prowadził ks. Morkiz, który od wielu lat pracuje na duszpasterstwie w Brazylii.
Ale to wszystko nie wystarczy. Mamy nadzieję uzyskać dostęp do telewizji polskiej, zwłaszcza że Telewizja Polonia, która ma program specjalnie dla zagranicy, do nas w ogóle nie dociera. Istniejący od 1994 roku bardzo dziwny kontrakt między Telewizją Polonia a pewną prywatną firmą monopolistyczną jest nie do przyjęcia. Zwłaszcza że firma ta nie dotrzymała warunków umowy. Dzisiaj na najwyższych szczeblach w telewizji, w rządzie, w Sejmie i Senacie zasiadają inne osoby, które nie brały udziału w tworzeniu tego dziwoląga, mamy jednak wielką nadzieję, że po naszych rozmowach, a w sprawę zaangażował się również minister Ryszard Kalisz z Kancelarii Prezydenta RP, doprowadzi się do anulowania tego kontraktu. Nie mamy żadnej możliwości ingerencji w umowy podpisywane przez różne czynniki w Polsce, jako Polacy zwracamy się jednak do państwa, które jest naszą ojczyzną, do polskich organów władzy i organizacji, które działają w tym samym interesie co my, tzn. chcą rozszerzać polską kulturę i informację o kraju, ale nie za pośrednictwem monopolistycznych, prywatnych firm. Liczymy na to, że problem zostanie rozwiązany jak we wszystkich cywilizowanych krajach. Historia jest o tyle pikantna, że przedstawiciele firmy dysponującej wyłącznością na transmisję Telewizji Polonia, którzy w Kurytybie mówili o 200 tys. dolarów, w Polsce już chcieli 3 miliony dolarów. Obawiam się, że za parę miesięcy cena za tę usługę mogłaby osiągnąć i 30 mln dolarów. Taka sytuacja jest dla nas zaskakująca, ale nie chcemy negocjować kwestii dostępu do państwowej telewizji z prywatnymi firmami. Dlatego spotykamy się z przedstawicielami instytucji państwowych, aby ta telewizja – w naszym wspólnym interesie – była dostępna także dla społeczności polskiej w Ameryce Południowej. Mamy nadzieję, że tak się stanie.
- Pomówmy o kontaktach USOPAŁ ze stroną kościelną w Polsce. Wasza delegacja odwiedziła m.in. Łowicz.
– Byliśmy z wizytą u biskupa Orszulika, który jest wypróbowanym przyjacielem Polonii i Południowej Ameryki, i uczestniczyliśmy W uroczystości odsłonięcia pomnika papieża Jana Pawła II. Sama uroczystość kojarzyła się nam z wielkim wydarzeniem w Argentynie, gdzie nie tak dawno odsłonięto w centrum Buenos Aires, przed Biblioteką Narodową pomnik papieża-Polaka, dłuta prof. Stanisława Słoniny. Był to nasz wspólny dar, dar Polski i Polonii południowoamerykańskiej dla narodu Argentyny. Mamy tę wielką satysfakcję, że władze Argentyny, począwszy od najwyższego szczebla, współpracują i współdziałają z organizacjami polskimi. W odsłonięciu pomnika w Buenos Aires brał udział sam prezydent Argentyny i wiele osobistości Kościoła, polityki itd. W Łowiczu odsłonięto pomnik – dzieło tego samego artysty co w Argentynie. Mogliśmy podczas tej podniosłej uroczystości, z udziałem ks. prymasa kardynała Józefa Glempa, poznać prof. Słoninę osobiście. Ogromnie nas porusza wszystko, co dotyczy papieża-Polaka, który już dziś jest historyczną postacią dla Polski, dla Polaków, dla całego świata.
- Wielkim sukcesem Polonii w Ameryce Łacińskiej jest stworzenie Unii złożonej z różnych organizacji.
– To jest nasze wspólne dzieło. Jak wiadomo, emigracja stworzyła różne organizacje, o różnych programach i kierunkach działania, socjalnych, materialnych, kulturalnych. Udało się nam dokonać tego połączenia dlatego, że jako organizacja skupiająca Polonię, nie wchodzimy i nie ingerujemy w życie wewnętrzne każdej z tych organizacji, wszystkie natomiast wspieramy, staramy się zawsze występować wspólnie, bronić naszych interesów, kultury itd. Zacząłem się zajmować tą sprawą ok. 15 lat temu, aby ok. 8-9 lat temu mogło dojść do zjednoczenia. Mamy nadzieję, że tak już zostanie. Unia nie powinna być przywiązana do tej czy innej osoby, organizacje powinny przetrwać połączone w związku z krajem, z ojczyzną, zwłaszcza na płaszczyźnie kulturalnej. Mamy kontakty z ambasadami, z konsulatami, ale to jest płaszczyzna oficjalna, a placówki dyplomatyczne reprezentują polityczne i handlowe interesy państwa polskiego, nas natomiast interesuje przede wszystkim kwestia społeczna. Reprezentujemy Polaków – mieszkańców Ameryki Łacińskiej, mamy więc nieco inne zadania. Wszyscy jesteśmy Polakami, ale są przecież różnice. Nasze zarządy organizacji są trwalsze, działają całymi latami, natomiast obsady w konsulatach i ambasadach zmieniają się dużo częściej. Nie zawsze od razu się rozumiemy, choć ostatnio nastąpiła znaczna poprawa.
- Czy śladem Południowej Ameryki możliwe byłoby zjednoczenie Polonii na całym świecie? Pańskie rozmowy z prezesem Kongresu Polonii z USA, Edwardem Moskalem, zdają się o tym świadczyć.
– Braliśmy udział w różnych międzynarodowych spotkaniach. Stanowisko USOPAŁ było zwykle zbliżone do stanowiska “Wspólnoty Polskiej”, bo uważamy ją za naszego odpowiednika w Polsce, tak jak za naszego wspólnego przewodniczącego uważamy aktualnie wybranego Marszałka Senatu. Być może inne organizacje polonijne, w tym przypadku również ta reprezentowana przez p. Edwarda Moskala, z którym wiąże nas wielka osobista sympatia, mają nieco inne poglądy i odmienne interpretacje. Z mojej strony wysuwana była wielokrotnie propozycja, aby czołowe organizacje polonijne na całym świecie miały jedną reprezentację, która powinna być zarządzana przez demokratycznie wybierane władze. Polacy za granicą powinni w głównych sprawach przemawiać jednym głosem. Jest nas przecież ok. 12 milionów. Moja propozycja idzie dalej, uważam, że pierwszym prezesem światowej reprezentacji Polonii powinien być Edward Moskal, bo on kieruje największym skupiskiem emigracyjnym w USA. Oczywiście, to jest na razie ogólna idea. Można uznać np. że stanowisko prezesa byłoby obsadzane rotacyjnie, zaczynając od najważniejszych organizacji, a potem przejść do kolejności alfabetycznej, aby nikogo nie pominąć itd.
- Jest pan również znanym z międzynarodowych kontaktów biznesmenem. Czy miałby pan jakąś radę dla polskiego przemysłu, dla naszej gospodarki?
– W paru słowach trudno odpowiedzieć na takie pytanie. Pozwolę sobie na krótkie wspomnienie. Gdy przed 10 laty przyjechałem po raz pierwszy od czasów wojny do Polski, starałem się tutaj nawiązać współpracę nawet na zasadach czysto honorowych. Ofiarowywałem moje doświadczenie w różnych dziedzinach, np. bankowości, mennicy, papierów wartościowych, ale nie zostałem zrozumiany. Zauważyłem bowiem, że chętniej korzysta się z drogich zagranicznych doradców, płacąc im po 500 dolarów dziennie niż z usług współpracownika darmowego. Ale to już przeszłość. Teraz z racji różnych moich inicjatyw handlowych czy przemysłowych przebywam zwykle przez pół roku w Europie – w Hiszpanii, Szwajcarii i Niemczech i pół roku w Ameryce. Odwiedzam też często inne kraje świata. Parokrotnie byłem np. w Chinach i w Hongkongu. Chiny, choć są wciąż krajem komunistycznym, kopiują jednak strukturę handlowo-przemysłową z Japonii i USA. Wyrastają tam setki wysokich budynków, po 60-70 pięter. Przeważnie budują tam firmy niemieckie, amerykańskie, angielskie, francuskie. Współzawodniczą między sobą w szybkości budowania, a państwo chińskie daje na to pozwolenia. Niekiedy te firmy budowlane przeżywają problemy finansowe i muszą być wspierane przez banki ze swoich krajów, bo przecież państwo chińskie nie daje pieniędzy, tylko zgodę. Wielkie biurowce i budynki mieszkalne stawiane są więc na ryzyko inwestorów, a gdy nie mogą znaleźć odpowiedniej liczby klientów, którzy wynajmą pomieszczenia, bankrutują i wycofują się z Chin. Ich budynki jednak zostają, stają się automatycznie własnością państwa.
Podobną praktykę obserwowałem również w Urugwaju, gdzie powstało najbardziej luksusowe miasto wypoczynkowe – Punta del Este. Ten przykład warto by upowszechnić w Polsce, gdzie nie nauczono się jeszcze takiej praktyki. Tutaj większość inwestycji ma gwarancje polskich banków, co jest zupełnie niezrozumiałe, obciąża budżet, podatników i opóźnia realizację inwestycji.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy