Z palcem na ustach

Z palcem na ustach

Nie jest prawdą, że kameduli powtarzają słowa “memento mori”. Wymyślił to Henryk Sienkiewicz

Przed bramą klasztoru wisi sznur dzwonu – sposób powiadamiania o czyimś przybyciu nie zmienił się od wieków. Dopiero po kilkunastu minutach furtę klasztoru otwiera zakonnik. Długa, siwa broda, pod białym habitem gruba bluza, na nogach sandały i kaptur mocno naciągnięty na głowę. Brat gestem ręki bez słowa zaprasza nas do środka i kieruje do kościoła. Po kilku minutach zjawia się opat zakonu. Idziemy do gościnnego pokoju.
– Ja jedyny mogę rozmawiać za wszystkich braci – mówi. – W zakonie obowiązuje reguła całkowitego milczenia. My tu, w Bieniszewie, jesteśmy w pięciu. Było nas więcej. Jeszcze cztery lata temu dziesiątka. Lecz dwóch braci wyjechało do Włoch, dwóch zmarło, a jeden zrezygnował, zanim złożył śluby wieczyste. Od tej pory nie ma nowych chętnych.

Pożegnanie ze światem
Ceremonia składania wieczystych ślubów przypomina pogrzeb. Leżą na posadzce pod płótnem, którym przykrywa się umarłych, a z klasztornej wieży odzywa się dzwon, jak w czasie pogrzebu. Od tej chwili zakonnik umarł dla świata. I będą go obowiązywały najcięższe reguły klasztorne na świecie. Całoroczny post, zakaz opuszczania murów klasztornych oraz przez większą część roku reguła milczenia.
Niewielu jest ludzi, którzy zdecydowali się tak żyć. Na świecie w dziewięciu klasztorach żyje 50 mnichów. We wszystkich obowiązuje ten sam rozkład dnia. O życiu klasztornym opat mówi tylko dwa słowa: modlitwa i praca.
– Wstajemy o trzeciej w nocy, o czwartej trzydzieści pierwsza modlitwa, później godzina przerwy, by znów spotkać się w kościele na jutrzni i mszy świętej.
Zakonnicy w ciągu dnia dziesięć razy udają się do kościoła. Między modlitwami jest czas na kontemplację i rozmyślania. W zakonie każdy ma swoje zadania. Jest brat furtian, kucharz, ogrodnik. Każdy z nich ma swoje zajęcia i wykonuje je w samotności i milczeniu. Bicie dzwonu przypomina o kolejnej modlitwie i jest jedynym wyznacznikiem upływającego czasu. Życie w zakonie jest trudniejsze niż dożywotnie więzienie, lecz ci ludzie wybrali je z własnej woli. Sami zdecydowali, że dla Boga zapomną o doczesnym świecie, o bliskich, o rodzinie.
– Najtrudniejszy jest pierwszy okres klasztornego życia – mówi przeor. – Człowiek spotyka inny świat. Lecz po pewnym czasie zapomina się o rodzinie, a i rodzina zapomni o człowieku. Dla jednego to jest najgorsze, dla drugiego nocne wstawanie na modlitwy, inny znów nie może obejść się bez mięsa. Zakonnicy mają zakaz oglądania telewizji, słuchania radia i czytania prasy. Nie mogą też posiadać żadnych przedmiotów, ponieważ nie wolno im przyzwyczajać się do rzeczy doczesnych.

Bez zmian
Zakon kamedułów powstał w 1026 roku jako odłam zakonu benedyktyńskiego. W Polsce pojawił się w 1652 roku na krakowskich Bielanach. Od tego momentu nie zaszły w tym zgromadzeniu praktycznie żadne istotne zmiany.
– Elektryczność mamy od 1952 roku. Wcześniej mieliśmy lampy naftowe. Nie mamy nowoczesnych urządzeń. Jedyna rzecz to telefon. No i toalety. Kiedyś była dziura w podłodze, wlewało się wiadro wody i było czysto. Dziś są automaty – mówi opat.
Również w rozkładzie dnia zaszła jedna zmiana. Od 20 lat nie wstaje się już na modlitwę o pierwszej w nocy. Po za tym wszystko jest tak, jak przed wiekami. Nawet w kuchni jedzenie przygotowuje się na starych piecach, które trzeba rozpalać już od rana. Nie uległy także zmianie kary. W każdy piątek przed czytaniem kapitularza wymienia się przewinienia zakonnika. Każde spóźnienie, każde naruszenie reguły poddawane jest karze: leżenie krzyżem przed ołtarzem w czasie modlitw, biczowanie, a nawet wyłączenie z życia zakonnego na kilka lat. Decyduje o tym kapituła zakonu.
– Był u nas kiedyś zakonnik, który został wyłączony z życia klasztornego. Musiał wtedy zamieszkać w głębi lasu koło Koszalina. Przez kilka lat prowadził pustelnicze życie. Potem wrócił do zakonu, jest w Krakowie.
Przez wieki nie uległ także zmianie strój i wygląd kamedułów. Wciąż biały habit i sandały, wciąż krótkie włosy i długa broda.
– Nosimy długie brody, żeby nie zajmować się sobą i nie przywiązywać wagi do wyglądu, a sandały można czasami zastąpić normalnymi butami.

To wy zostaniecie
świętymi
W rozmowie z przeorem odnosi się wrażenie, że czas stanął w miejscu. Opowiadając o rzeczach sprzed kilkudziesięciu lat, mówi, jakby to było wczoraj. Pamięta wszystko dokładnie. Swoje dzieciństwo, swój pobyt poza klasztorem.
– Choruję na astmę i musiałem pojechać do sanatorium w Wieliczce na kilka tygodni. Byłem tam z kobietami i mężczyznami. Po tym pobycie doszedłem do wniosku, że to wy, ludzie świeccy, zostaniecie świętymi. Kobiety ciągle chciały się ze mną spierać i było to nie do wytrzymania, a wy wytrzymujecie z nimi przez 24 godziny – śmieje się opat.
Na teren zakonu kobiety wstępu nie mają.
– Kiedyś był w klasztorze pożar – opowiada przeor. – Prokuratorem, który przyjechał na miejsce, była kobieta. Nie mogła zrozumieć, że nie może wejść. Trzeba było dopiero dzwonić do Rzymu, aby wyrażono zgodę.
Całe życie zakonnika to ciągły post. Nie wolno jeść mięsa, a w okresie 40 dni przed Bożym Narodzeniem oraz Wielkanocą również nabiału. Kiedy kameduli trzymali jeszcze krowy, mleka w tym okresie było tyle, że można się było w nim kąpać.
– My tu ciągle jemy produkty mączno-ziemniaczane, a to bardzo tuczy. Ale dobrze, jak człowiek jest otyły, bo jak umrze, to będzie z czego dzielić relikwie i starczy dla wielu kościołów – żartuje przeor.
Kameduli nie mogą też opuszczać murów klasztoru. – Jedynie cztery razy do roku zakonnik może wyjść na spacer na kilka godzin. Lecz zawsze omijamy ludzi. Takie spotkania wybijają z kontemplacji na kilka dni. Ja po powrocie z sanatorium przez parę miesięcy wracałem do stanu umysłu i duszy sprzed wyjazdu.
Kiedy przeor wstępował do klasztoru, jego rodzice przyjechali spytać, czy jak umrą, syn będzie mógł przyjechać na ich pogrzeb. Ówczesny przeor odparł tylko: “Umrzyjcie, a zobaczymy”.
W ciągu przeszło 50 lat, które od tego czasu minęły, był w rodzinnych stronach dwa razy. Odwiedził rodziców, kiedy podróżował z Bielan do Bieniszewa. W czasie drugiego pobytu w swoim mieście poszedł na grób rodziców. Wtedy jednak już nie było żadnej rodziny i znajomych. Wszyscy umarli.

Płyta w ścianie
W kościelnej krypcie mieści się cmentarz kamedułów. Kilka płyt wmurowanych w ścianę, na nich imię zakonnika, wiek i liczba lat przeżytych w zakonie.
– Ja też mam tam swoje miejsce. Jestem już w wieku poborowym. Całe życie miałem paszport, a teraz czekam jedynie na wizę.
Rozmowę z przeorem przerwało bicie dzwonu. O 19 jest kolejna modlitwa. Małą kaplicę oświetlają jedynie lampki zapalone nad psalmiarzami. Słychać monotonnie powtarzane modlitwy. Na twarzach zakonników spokój i kontemplacja. Nie zwracają uwagi na nowe osoby w kaplicy, błyski flesza. Tylko po modlitwie mocno naciągają kaptury i z pochyloną głową wychodzą do swoich pustelni. Tak przez całe życie. Modlą się i pokutują za tych, co zapomnieli o Bogu.


WEST PRESS

Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy