Za pierwszym razem nie karzemy

Krzysztof Zaręba, główny inspektor ochrony środowiska

Główna Inspekcja Ochrony Środowiska na tropie ekozbrodniarzy

– Główna Inspekcja Ochrony Środowiska tropi zbrodnie przeciwko środowisku i nakłada kary. Jakie są najczęstsze przewinienia, z jakimi mają do czynienia kontrolerzy inspekcji?
– Jeśli chodzi o nowe zakłady, bardzo często się zdarza, że działają one… bezprawnie. W tym sensie, że nie mają pozwolenia służb ochrony środowiska na określoną działalność. Natomiast jeśli chodzi o zakłady działające od jakiegoś czasu, w ich przypadku najpowszechniejszym przewinieniem jest przekraczanie dopuszczalnych dla danej firmy emisji zanieczyszczeń.
– Z czego to wynika?
– Bardzo często powodem łamania przepisów dotyczących ochrony środowiska jest po prostu nieznajomość prawa. Z jednej strony, polskie prawo szybko się zmienia. Z drugiej, mamy bardzo dużo niewielkich zakładów, które – nie mając wystarczającej liczby pracowników – zwyczajnie nie nadążają za zmieniającymi się przepisami. Natomiast najczęściej przekraczane są zrzuty ścieków. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że inwestycje dotyczące gospodarki ściekowej są bardzo kosztowne. Dlatego zakłady wprowadzają je dość wolno, narażając się jednocześnie na wysokie kary.
Chciałbym podkreślić, że jeśli po raz pierwszy przychodzimy do danej firmy, wówczas staramy się, aby kontrolę zakończyć zaleceniami czy wydaniem decyzji określających zakres usunięcia stwierdzonych nieprawidłowości. Dopiero za drugim razem, jeśli się okazuje, że firma zlekceważyła nasze zalecenia, wtedy wyciągamy większe konsekwencje, łącznie z karami i mandatami. Oczywiście, za pierwszym razem kary też się mogą zdarzyć, ale dzieje się tak tylko w przypadkach drastycznego naruszenia przepisów.
– W ubiegłym roku najwyższa wyegzekwowana kara wynosiła 3 mln zł. Czy to znaczy, że na trucicielach można zarobić?
– Tego problemu nie można rozpatrywać w kategoriach zarabiania, chociaż rzeczywiście ściągniętymi karami zasilamy budżety różnych funduszy ochrony środowiska. Najwyższe kary nakładamy na tych, którzy nie podejmują żadnych działań inwestycyjnych w zakresie ochrony środowiska. Ci, którzy je wykonują, są objęci pięcioletnim okresem zawieszania kary. W tym czasie zakład ma szansę na nadrobienie zaległości. To okres dostatecznie długi, aby zaprojektować i uruchomić proekologiczną inwestycję. W systemie zawieszania uzyskujemy bardzo dobre efekty, bo wskaźnik skuteczności wynosi 97-99%. Jeżeli zakład nie wykona w tym czasie programu dostosowawczego, wówczas musi zapłacić naliczone kary oraz odsetki od głównej sumy. To oczywiście jest bardzo bolesne dla kondycji finansowej firmy.
Natomiast w sytuacji, gdy zakład zdąży zrealizować wszystkie zalecenia nałożone przez inspektorów, kary są umarzane. Co więcej, taka firma może dostać dofinansowanie, np. z wojewódzkiego funduszu.
– Czy zdarzyło się, że zakład upadł właśnie z powodu wysokich kar nałożonych przez GIOŚ?
– Najwyższe kary nakładane są zazwyczaj na kopalnie węgla kamiennego oraz zakłady wodociągowe i kanalizacyjne. Wiele kopalni upadło, ale kara za zanieczyszczanie środowiska nie była tym czynnikiem, który decydował o ich ostatecznym zamknięciu.
– Czy w ogóle można ściągnąć karę z kopalni?
– Praktycznie są one nieściągalne. W pierwszej kolejności płacą zaległości wobec ZUS, urzędów skarbowych. Oczywiście w sytuacji, kiedy kopalnia upadnie, nie możemy odzyskać należności w żaden sposób. Zakłady wodociągowe, jako jednostki użyteczności publicznej, nie mogą upaść i one płacą kary, ale często się zdarza, że z tego powodu podnoszone są opłaty za wodę.
– Czy możecie kontrolować każde działające w Polsce przedsiębiorstwo?
– Nasza kontrola nie dotyczy zakładów, które nie są uciążliwe dla środowiska, bądź są zwolnione z posiadania pozwoleń na użytkowanie środowiska. Wtedy nie ma powodu, aby do tych zakładów kierować kontrolę. Chyba że są skargi, wtedy jesteśmy zobligowani do sprawdzenia ich zasadności.
W sumie w rejestrze zakładów, które możemy kontrolować, jest 48.844 przedsiębiorstw (na dzień 31.08.2002 r.). W ubiegłym roku wykonaliśmy 16.933 kontrole. Czyli w każdym zakładzie jesteśmy średnio co trzy lata. Oczywiście, są to dane statystyczne, bo zdarza się, że szczególnie uciążliwy zakład może się nas spodziewać znacznie częściej. Im firma jest „czystsza”, tym rzadziej ją sprawdzamy.
– Interweniujecie na wniosek osób indywidualnych, np. mieszkańców. Czy nie zdarza się, że ktoś nasyła kontrolerów tylko po to, aby zniszczyć konkurencję?
– Oczywiście, zdarza się tak, że komuś nie przeszkadzał hałas, dopóki pracował w danym zakładzie, a kiedy stracił pracę, rozpoczął walkę. Mamy sporo skarg na drobne zakłady rzemieślnicze, które przeszkadzają mieszkańcom sąsiadujących domów. Np. ze względu na hałas czy zanieczyszczenie powietrza. Ale zdajemy sobie sprawę, że część z tych wniosków wynika ze zwykłej złośliwości. Dlatego szczególnie dokładnie sprawdzamy, czy skarga jest zasadna, czy wynika z animozji między sąsiadami.
– Właściciele firm skarżą się, że inspektorzy mają bardzo szerokie uprawnienia. Mogą wchodzić do zakładu o każdej porze dnia i nocy, mogą się poruszać swobodnie po całym zakładzie. Czy tak szerokie uprawnienia są potrzebne?
– Zdarzały się i wciąż zdarzają sytuacje, kiedy prywatni przedsiębiorcy nie chcą wpuszczać naszych inspektorów. Wówczas przychodzimy w asyście policji. Niedawno mieliśmy przypadek, że przedsiębiorca robił wszystko, aby nie wpuścić kontrolerów. W końcu sprawa trafiła do sądu i przedsiębiorca ukarał go za utrudnianie nam pracy. Bardzo często właściciele robili wszystko, aby utrudnić pracę kontrolerów, to nie jest łatwa sytuacja.

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy