Za serce siedem czerwonych róż

Za serce siedem czerwonych róż

Telefon

Odtąd żył pan na walizkach?

– Dokładnie tak. Czekałem pół roku w domu. Zawsze ktoś był przy telefonie. Gdy wychodziłem na spacery, żona wiedziała, w którym miejscu jestem. Wszystko było zapakowane na wyjazd do Zabrza. Miałem już sygnały, że warto. Wiedziałem, że ludzie przeżywają po przeszczepach. Pierwszych pięciu zmarło – potem okazało się, że to kwestia dozowania leku przeciwodrzutowego. Jeżeli się przedawkowało, organizm nie wytrzymywał.

4 sierpnia 1987 r. dzwoni telefon. Jest dawca. Żona idzie do sąsiada, sąsiad jedzie po mnie, bo byłem na spacerze. Przyjeżdża karetka na Bemowo. Zabiera mnie helikopter i od razu przygotowanie do operacji. Pani psycholog chciała mnie przygotować, ale powiedziałem jej, że nie musi tego robić, bo jestem pozytywnie nastawiony. Powiedziała, że albo umrę, albo będę długo żył. Koło dwunastej przewieziono mnie na salę. Wjeżdżając, jeszcze widziałem doc. Religę.

Obudziłem się następnego dnia około ósmej na sali pooperacyjnej. Nic nie boli. Serce bije. Psycholog powiedziała, że jak się obudzę w pokoju, w którym będą różowe ściany lub jakieś inne, to znaczy, że nie jestem w niebie, tylko żyję. Chcę wstać – nie pozwalają. Chcę spać – nie pozwalają. Każą gadać, gadać, gadać, ruszać się. Rozkleiłem się w nocy, jak przyjechała żona z synami. Zobaczyłem ich wszystkich przez szybę. Płakałem jak dziecko. Oni też. Leżało nas pięciu na jednej sali. Religa podchodził do każdego po przeszczepie serca i pytał, jak się czuje.  Jeden mówił: dobrze, drugi: cudownie, trzeci: jeszcze lepiej. Profesor na to: „Co ja tutaj robię? Jestem już wam niepotrzebny”. My, ludzie po przeszczepie, traktujemy Religę jak drugiego ojca. Ja bym nie wytrzymał do najbliższej jesieni.

Czy nosząc w sobie zdrowe serce czuł się pan jak nowo narodzony?

– Początkowo czułem się bardzo dobrze. Po tygodniu nie miałem siły przejść nawet kilku kroków. Zacząłem powątpiewać, czy warto było robić przeszczep. Wróciłem na łóżko, zakasłałem. Wyszły ze mnie te wszystkie brudy. I od tego momentu zacząłem zdrowieć. 28 października byłem w domu i hucznie obchodziłem imieniny. Gdy żona zadzwoniła do znajomych, że jestem po przeszczepie serca, to pytali, czy całego serca, czy kawałka i za jakie pieniądze. Żona odpowiadała: „Za siedem czerwonych róż”.

Ale to już było inne życie?

– O, tak! Czułem się, jakbym był po urlopie. Jeszcze nie poszedłem do szkoły, to pomyślałem, że muszę czymś się zająć. Wiedziałem, że są maluchy na talony. Aby dostać auto, trzeba było spełnić dwa warunki: mieć prawo jazdy i orzeczenie o inwalidztwie. Dlatego najpierw poszedłem na kurs prawa jazdy. Zdałem za trzecim razem. Poprosiłem o komisję lekarską. Do domu przyszedł lekarz. Rozgląda się i pyta, gdzie ten chory. Mówię, że to ja. Nie wierzył. Musiałem mu pokazać dowód. Czułem się dobrze. Malucha dostałem jako jeden z ostatnich, na raty. Spłaciłem go. Na razie skręcałem tylko w prawo. W lewo nie. Od września wróciłem do szkoły, młodzież mnie powitała z radością. W 2000 r. zacząłem mieć poważne problemy z nerkami. Okazało się, że do koronarografii dano mi kontrast, który niszczył mi nerkę. Próbowano mi te nerki uruchomić. Nie dało rady.

Czekał pana kolejny przeszczep?

– Pół roku czekałem na dawcę. I znów zadzwonił telefon. „Czy pan jest na czczo?”, pyta lekarz. „No, zjadłem przed chwilą pół kanapki”. „Więcej niech pan nie je”. Pogotowie zabrało mnie do szpitala, przeszczepili nerkę. Operacja się udała. Fantastycznie jest po pół roku zrobić siusiu.

Dwukrotnie uratowały pana przeszczepy.

– Warto leczyć poprzez przeszczepy narządów. Opory są. Ludzie myślą: nie wolno profanować zwłok, jak on będzie na Sądzie Ostatecznym bez serca? Jedna z katolickich gazet pisała, że bierze się serce od osób żyjących. Zakwestionowano śmierć mózgową. Czasem szkoły zapraszają mnie na spotkania, abym opowiedział o moim przeszczepie. Chętnie biorę w nich udział. Ostatnio byłem w liceum Zamoyskiego. Opowiadałem o sobie. Od ponad 100 osób pobrałem oświadczenia woli. Warto przekonywać ludzi do przeszczepów.

Był pan wśród założycieli Stowarzyszenia Transplantacji Serca.

– W 1989 r. razem z Religą, wtedy jeszcze docentem, powołaliśmy organizację, która miała pomagać w zdobywaniu funduszy na przeszczepy. Pierwsze spotkanie organizowała kopalnia miedzi. Było nas 15 po przeszczepie serca, 13 przyjechało, dwóch leżało w szpitalu. Ustawiliśmy się szeregiem, a Religa szedł i ciekły mu łzy. Tak się cieszył, że uratował tych ludzi. W 1994 r. utworzyliśmy warszawskie koło stowarzyszenia. Doszliśmy do wniosku, że dojazdy do Zabrza na wizyty kontrolne są dla nas zbyt uciążliwe. Zaopiekował się nami dr Wołczyk ze szpitala przy Wołoskiej. Teraz w Warszawie mamy zrzeszonych 120 osób, w tym 80 jest po przeszczepie serca, dziewięć żyje 20 i więcej lat, a ponad połowa – 10 lat.

Po premierze filmu „Bogowie” prof. Religa zaczął być modny. Ludzie bardziej się nim zainteresowali. Pan go znał osobiście.

– To był człowiek rozumiejący innych, odczuwający. Chciał zrobić wiele dobrego dla ratowania ludzi. Przyjeżdżał na każde spotkanie integracyjne. Prosił, aby to nie było w sobotę lub w niedzielę. Od nas jechał od razu na ryby. Jak każdy człowiek miał jakieś wady. U Religii to był nałóg palenia. Miał popielniczkę z mnóstwem petów. Pił, ale wcale mu się nie dziwię. Dwukrotnie widziałem Religę po wódce. Raz, gdy jednej z pacjentek nie udało się uratować. Z nami Religa rozmawiał jak z ludźmi sobie bliskimi. Napisał nam kiedyś w książce pamiątkowej: „Kocham was”. Wiele to mówi.

Co chciałby pan przekazać ludziom, którzy nie chcą żyć? Wiadomo, że chorobą cywilizacji jest depresja. Wiele osób nie wytrzymuje wyścigu szczurów i odbiera sobie życie.

– Życie jest najcenniejszą rzeczą, jaką człowiek ma. Nie bójmy się życia i mimo wszystko bądźmy pozytywnie nastawieni. Kochajmy ludzi, pomagajmy. Miejmy z tego satysfakcję. Ja np. cieszę się z tego, że powołaliśmy stowarzyszenie, że ono działa. Nie gniewajmy się na innych. Po co? Wiem, że to niełatwe. Tym, którzy wątpią, chciałbym powiedzieć, że przeszczep jest już rutynowym zabiegiem kardiochirurgicznym i jedynym dającym życie ludziom, dla których nie ma innego ratunku. Nie wolno się bać. Ja się nie bałem. Prof. Religa dał mi drugie życie. Z przeszczepionym sercem żyję 27 lat. Zaraz za mną jest Maciek, ma 26 lat życia po przeszczepie, a potem jest Stacha. Prawie wszyscy w stowarzyszeniu jesteśmy pacjentami Religi. Mamy specjalne znaczki. Za 10 lat od przeszczepu jest brązowy listek laurowy, za 15 lat – srebrny, za 20 lat – złoty. I ludzie sobie to cenią. W naszym gronie była pani, która żyła po przeszczepie 20 lat. Niedawno odeszła. Prosiła córkę, żeby ten znaczek wpięła do trumny.

Foto: Krzysztof Żuczkowski

Strony: 1 2

Wydanie: 2014, 51-52/2014

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy