Zabrać posłom, dać prokuratorom?

Zabrać posłom, dać prokuratorom?

Gdyby nie immunitet, Jarosław Kaczyński trafiłby do aresztu za ujawnienie tajnej instrukcji UOP

Zgodziłbym się na zniesienie immunitetu poselskiego, gdybyśmy mieli standardy brytyjskie – mówi prof. Stanisław Gebethner. – Posłanka Ostrowska nie jest z mojej bajki, ale przykład jej sprawy oraz przykłady ostatnich miesięcy pokazują, że nie należy zmieniać konstytucji w tej sprawie.
To nie jest opinia odosobniona, przeciwnie, coraz bardziej powszechna. Jeżeli jeszcze kilkanaście miesięcy temu najpoważniejsi ludzie mówili o konieczności ograniczenia immunitetu poselskiego, zgorszeni tym, że chowali się za nim posłowie w stanie nietrzeźwym jeżdżący samochodami, to dziś ich opinia jest już zupełnie inna. Nie ukrywajmy, to zasługa PiS, rządu i prokuratury.
Stoimy bowiem przed prostym wyborem, przed koniecznością zważenia dwóch racji. Z jednej strony, immunitet chroni (choć nie na długo, procedury trwają najwyżej parę miesięcy) posłów pijaków i oszustów przed sprawiedliwością. Z drugiej strony, immunitet chroni posłów opozycji przed władzą, która wykorzystując naciągane zarzuty, mogłaby ich oskarżać, zastraszać i zamykać w aresztach. Która wartość jest ważniejsza dla polskiej demokracji?

Ostrowska i Szczypiński

W sprawie posłanki SLD, Małgorzaty Ostrowskiej, prokuratura wnioskowała o zgodę Sejmu na uchylenie immunitetu oraz na postawienie zarzutów i jej aresztowanie. A minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, oraz poseł PiS, Arkadiusz Mularczyk, mówili, że jest to konieczne, bo inaczej zostanie zahamowane śledztwo przeciwko mafii paliwowej, z którą to mafią posłanka ma związki.
Oskarżenia jak ciosy siekierą. Tymczasem, jak powiedzieli sami prokuratorzy prowadzący sprawę, Ostrowska z mafią nie miała nic wspólnego. Oskarżano ją zaś o to, że przyjęła 155 tys. zł łapówki w zamian za „podjęcie działań nakierowanych na ułatwienie Piotrowi Komorowskiemu dokonania zakupu, na korzystnych dla niego warunkach, terenów położonych w Malborku przy ul. Dalekiej 115, stanowiących składnik masy upadłościowej firmy Inter Tex Spółka z o.o., a w szczególności poprzez prowadzenie działań lobbingowych lokalnych i centralnych na jego rzecz oraz udzielanie informacji o przebiegu przetargów, a następnie negocjacji z innymi podmiotami w zakresie dotyczącym zbycia przedmiotowych terenów”.
Prokurator swoje zarzuty oparł na następujących materiałach: po pierwsze, na zeznaniach dwóch oskarżonych, którzy powiedzieli, że dali pieniądze Ostrowskiej. Jeden to były komendant policji w Malborku, drugi to Piotr Komorowski, biznesmen zainteresowany działką, członek mafii paliwowej. Obaj są zatrzymani, jeden z nich był już skazany za składanie fałszywych zeznań. Po drugie, o łapówce świadczyć miały trzykrotne rozmowy telefoniczne Ostrowskiej z komendantem policji. Ale prokurator nie potrafił posłom powiedzieć, kiedy miały one miejsce i o czym rozmawiano. Po trzecie, w sprawie zeznawał również kierowca komendanta policji, który wiózł go na spotkanie z Ostrowską i widział pakunek, który komendant posłance wiózł. Kierowca przypuszcza, że były w nim pieniądze, posłanka twierdzi, że butelka wódki.
Podczas spotkania z prokuratorami posłowie sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich, która ocenia wnioski podobnego typu, pytali o jeszcze inne ustalenia. Prokuratorzy przyznali więc, że nie posiadają jakichkolwiek dowodów na to, by Ostrowska lobbowała na czyjąkolwiek rzecz w sprawie wspomnianej działki. Nikt tego nie potwierdził! Nie mają też jasności, kiedy spotkania posłanki z biznesmenem się odbyły, poza stwierdzeniem, że miało to miejsce między latem 2001 r. a początkiem 2002 r. To jest o tyle istotne, że już 30 sierpnia 2001 r. rada miasta zadecydowała, że wykupi działkę z przeznaczeniem na utworzenie tam specjalnej strefy ekonomicznej. Co też nastąpiło. Więc po tym czasie sprawa działki automatycznie upadła. Jakich więc działań mógł się spodziewać biznesmen?
Do tego jeszcze dochodzi jeden element – biznesmen miał motyw, by oskarżać Ostrowską, bo – zgodnie z jej słowami – nie udało mu się z nią cokolwiek załatwić, a po drugie, SLD-owski prezydent miasta wyegzekwował od jego firmy 2 mln kary za zanieczyszczanie środowiska.
Nie przesądzając o tym, jak było naprawdę, już na pierwszy rzut oka widać, że materiały zgromadzone przez prokuratora nie są zbyt mocne i że przed sądem obaliłby je każdy adwokat. Ba, za słabe uznała je również sejmowa Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich, która większością głosów (na 18 zasiadających w niej posłów tylko dwóch jest z SLD) rekomendowała Sejmowi odrzucenie wniosku prokuratury. Dlaczego więc prokurator domagał się, by posłankę aresztować?
Sprawę podobnego typu mieliśmy kilka tygodni wcześniej, gdy ta sama Prokuratura Apelacyjna w Krakowie domagała się od Sejmu, by wyraził zgodę na postawienie zarzutów i aresztowanie posła PO, Tomasza Szczypińskiego. Taki wniosek wpłynął do Sejmu. Potem prokurator musiał go obronić przed posłami Komisji Regulaminowej. I cóż się wówczas stało? Wniosek się nie obronił, posłowie wykazali jego słabość. A naciskany przez nich prokurator przyznał, że wniosek o areszt dla posła postawił… „tak na wszelki wypadek”!
Oto więc okazuje się, że w dzisiejszej Polsce można człowieka wsadzić do aresztu, za kratki, i to na wiele miesięcy, tylko dlatego, że tak się napisało prokuratorowi.

Zabrać czy zostawić?

Zaraz po tym jak PiS przegrało w Sejmie głosowanie w sprawie immunitetu Ostrowskiej, premier Kaczyński rozpoczął akcję zmierzającą do ograniczenia immunitetu parlamentarzystów i sędziów. Pod hasłem ograniczenia ich „przywilejów”.
Przypomnijmy, „przywilej” ten pochodzi z końca XIV w. – wtedy to poseł do angielskiej Izby Gmin, Haxey, skazany został za zdradę. Wcześniej poseł ten był inicjatorem ustawy zmniejszającej wydatki króla. Po to właśnie ustanowiono immunitet, by król nie mógł zamykać do więzienia czy prześladować posłów, których działalność mu się nie podoba. W 1689 r. w Anglii wprowadzono również prawo do swobodnej debaty w parlamencie i krytykowania rządu, po tym jak trzech posłów do Izby Gmin skazanych zostało za „wywrotowe przemowy” i wywołanie tumultu. Z kolei w 1791 r., w ogarniętej rewolucją Francji, wprowadzono zakaz aresztowania parlamentarzysty i zasadę, że postępowanie przeciwko deputowanemu nie może być prowadzone bez wcześniejszej zgody parlamentu.
Poselskie „przywileje” nie wzięły się więc znikąd i bez powodu. Ich beneficjantem był, już w III RP, także Jarosław Kaczyński, który w roku 1993 ujawnił tajną instrukcję UOP – 0015. Gdyby nie immunitet, Kaczyński trafiłby do aresztu.
Wtedy – immunitet pochwalał, dziś – chce go ograniczać. Bo, co prawda, mówi, że powinien być zachowany immunitet materialny, czyli dotyczący tego, co poseł robi (i mówi) w ramach mandatu, zachowany powinien być również immunitet w sferze prawa cywilnego (żeby chronić posła na przykład przed procesami o zniesławienie wytaczanymi przez politycznych przeciwników), ale powinien być zniesiony immunitet dotyczący przestępstw z oskarżenia publicznego. Czyli takich, o które oskarża prokurator.
Faktycznie więc Kaczyński domaga się, by prokuratura miała prawo oskarżać posłów i ich aresztować. „Dziś uważam, że stan polskich elit politycznych jest tak opłakany, że nie ma innego wyjścia. Trzeba ograniczyć immunitet”, napisał premier w popierającym go dzienniku „Fakt”.
Pisząc te słowa, premier najwyraźniej nie zauważył, że drugie zdanie zaprzecza pierwszemu. Bo elity polityczne to nie tylko opozycja, ale również rząd, posłowie koalicji i prokuratura. I rzeczywiście, można się zgodzić z opinią, że ich stan jest „opłakany”. Ale też trzeba w związku z tym mieć świadomość, że odebranie „przywileju” posłom oznacza danie prawa rządowej większości i prokuratorom do oskarżania i wsadzania za kratki politycznych oponentów. Nawet na podstawie wątłych przesłanek bądź zwykłego chciejstwa. Czyli przekazanie w ręce ludzi, których stan również jest „opłakany”, olbrzymiej władzy.
W tym samym czasie, kiedy świat polityki żył sprawą posłanki Ostrowskiej, sąd w Warszawie orzekł, że poseł PiS, Jacek Kurski, kłamał, oskarżając Donalda Tuska, że ten otrzymał od firmy PZU billboardy wyborcze za 3% wartości. Afera billboardowa okazała się lipą. A przypomnijmy, Kurski powoływał się na trzech świadków. W tej też sprawie min. Ziobro urządził specjalną konferencję prasową, na którą przyniósł niszczarkę i pokazywał, jak niszczy ona dokumenty. Miał to być dowód na to, że skoro w aferze billboardowej nie ma dokumentów, to dlatego, że zostały zniszczone. Ba! Głos w sprawie zabrał też prezydent, mówiąc, że bardziej wierzy Kurskiemu. To była obrzydliwa propagandowa, kłamliwa nagonka.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie było immunitetu, to i Donald Tusk, i skarbnik PO, Grzegorz Schetyna, mogliby – w świetle takich „dowodów” – znaleźć się za kratkami. Trafić do aresztu. I na serię przesłuchań.
I, oczywiście, na czołówki gazet.
Tak się nie stało. Czy nie dlatego, że tym razem prokuratura musiałaby przedstawić Sejmowi udokumentowany wniosek i obronić go przed sejmową Komisją Regulaminową i Spraw Poselskich? Dodajmy, że komisja wnioski prokuratury traktuje bardzo poważnie i wiele z nich, na przykład w sprawie posła Pęczaka czy posłów oskarżanych o jazdę pod wpływem alkoholu, przyjmuje.
O to więc toczy się rzeczywista gra – kto kogo? Czy PiS (które w głosowaniach broni immunitetu swoich posłów) otrzyma potężne narzędzie mogące służyć zwalczaniu opozycji? A opowieści o posłach pijakach są w tej sprawie tylko mydleniem oczu.

 

Wydanie: 15/2007, 2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy