Zaczynamy jeszcze raz

Zaczynamy jeszcze raz

Sylwester 1999. Szczególna data. Dzień symbo­liczny. Dla dziennikarzy “Przeglądu” i dla mnie moment wyjątkowy.

Jeszcze kilka dni temu szykowaliśmy w redakcji nowy kalendarz “Przeglądu Tygodniowego” na 2000 rok. Planowaliśmy następne numery. Namawialiśmy Czytelników do prenumeraty. Mieliśmy wielkie plany i wiele nadziei na to, że nastąpi przełom w wydawa­niu tygodnika. Że wreszcie zrealizowane będą obiet­nice składane przez lata. Że będzie lepszy papier, ko­lorowy druk i promocja pisma. Zamiast tego usłyszałem, że nic z tego nie będzie, że jesteśmy zbyt krnąbrni i niepokorni. To zresztą po­niekąd prawda – jako szef “PT” nie chciałem zgodzić się z planami niekorzystnymi dla gazety.

Nowy wydawca “PT” (będący jednocześnie wy­dawcą “Trybuny”) poświęcił mi ostatnio dużo uwagi.

Z żalem stwierdzam, że poza obelgami i epitetami pod moim adresem nie ma tam prawdy. W oskarżeniach dotyczących finansów spółki mylone są kwoty, firmy i nazwy. Na dodatek nie wiem, kogo należałoby winić za te przeinaczenia, bo podpisany pod tekstem czło­wiek podobno nie jest jego autorem. Prawdziwy autor pozostaje, jak zawsze, anonimowy. I niech tak zosta­nie. To nieuczciwa gra. A ja swojego dobrego imienia będę bronił w sądzie i na łamach tych gazet, które ze­chcą opublikować moje stanowisko.

Dziś powiem tylko jedno. Gdy cztery lata temu z grupą przyjaciół – dziennikarzy zaczęliśmy redagować “PT”, nie mieliśmy nic poza tytułem sprzedają­cym się w bardzo małym nakładzie. Dosłownie nic. Gdy parę dni temu odchodziliśmy, tygodnik docierał do kilkuset tysięcy Czytelników. Zostawiliśmy nowo­czesne studio graficzne, komputery, sprzęt redakcyj­ny, w pełni urządzoną redakcję. Zostało wszystko. Nawet nasze osobiste rzeczy.

Sytuację spółki dobrze zna współwłaściciel pi­sma, kontrolujący ponad 78% udziałów. Ja, mając 21% udziałów, zostałem przegłosowany na Wal­nym Zgromadzeniu. Takie są reguły rynku. W tym jednak przypadku podjęte decyzje są działaniami na szkodę spółki i zespołu redakcyjnego. Także działaniami na szkodę Czytelników. I to boli naj­bardziej.

Nie finanse – jak chcą moi oskarżyciele – zdecydo­wały jednak o naszym rozwodzie. Główny właściciel “PT” i jego nowy zarząd uznali, że dziennikarzy, w tym także mnie, można dowolnie przestawiać z ką­ta w kąt. Jerzy Domański miał być uległym naczel­nym, a zespół – jak usłyszałem – “miał robić”. Nieza­leżnie od tego, kto będzie szefem i jaka będzie kon­cepcja pisma. Zupełnie jakby chodziło o fabrykę, gdzie przykręca się śrubki, a nie o opiniotwórczy tygodnik.

Jestem dumny z moich kolegów. Pokazali, że dziennikarze to ludzie niezależni, którzy nie godzą się z pokazywaniem palcem, co mają robić. Zapropono­wałem im udział, także własnościowy, w nowym, pie­kielnie trudnym przedsięwzięciu. Podjęli to wyzwa­nie. Dobrowolnie, w poczuciu dużego ryzyka i czeka­jącego nas ogromu pracy. Znowu, jak parę lat temu, zaczynamy od zera.

Ale czy od zera? Mamy przecież coś niebywale ważnego. Sympatię tysięcy Czytelników, którzy zna­ją nasze teksty z łamów dawnego “Przeglądu Tygo­dniowego”. Tego, co mamy w głowach, dorobku naszych komentatorów i dziennikarzy, nikt nam nie odbierze.

Budowanie gazety to mozolny, żmudny, bardzo de­likatny i długi proces. Jego fundamentem jest wspól­nota poglądów i zachowań ludzi. Dziennikarstwo jest po części rzemiosłem, po części sztuką i służbą pu­bliczną. Dla nas, dziennikarzy “Przeglądu”, bardzo ważne jest to trzecie. Udowodniliśmy to swoim za­chowaniem.

Tym, którzy redagują dawny “PT”, życzę wszyst­kiego najlepszego. My, w “Przeglądzie”, postaramy się dowieść, że umiemy robić dobrą gazetę.

 

Wydanie: 02/1999, 1999

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy