Zaginione dzieci

Zaginione dzieci

Co drugi dzień ginie bez wieści małe dziecko. Co sześć godzin – uczeń szkoły podstawowej

Zima 1995 r. 10-letnia Ania Jałowiczor chce iść do domu, nudzi ją szkolna zabawa. Jest ciemno, ale nauczyciele pozwalają jej wyjść. Nigdy nie dociera do babci, z którą wtedy mieszkała w śląskim Dębowcu. Rodzice Ani wyjechali do Niemiec, pracowali, by kupić mieszkanie. Wrócili, by szukać dziecka. Dziś mają tylko kilka zdjęć. Najbardziej promienne z Wigilii, na miesiąc przed zaginięciem.
Marzec 2001 r. 11-letnia Ewa Wołyńska nie wraca do domu. Mieszka wraz z rodzicami w Karlinie, 200 metrów od Parsęty. Po godzinie 22 rodzice zawiadamiają policję. Poszukiwania trwają do dziś. Dzwonią naciągacze i żądają 300 zł, a potem co łaska za wskazanie miejsca pobytu dziewczynki Mnożą się sygnały o zmasakrowanym ciele na torfowisku. Krzysztof Jackowski, jasnowidz z Człuchowa, widzi wodę i śmierć.
Październik 2002 r. 13-letnia Iwonka Wąsik idzie osiedlową ulicą w Tarnowskich Górach. Wraca ze szkoły, w plecaku niesie garnek z zupą dla mamy. Przed chwilą spotkały się na ulicy i to właśnie matka prosi, by dziewczynka wróciła do szkolnej stołówki. Nigdy nie dotrze do domu. Znika na osiedlowej uliczce w pogodny dzień.

Przyjaciele odchodzą ostatni

Jolanta Łagodzińska jest psychologiem. W Fundacji Itaka, która m.in. zajmuje się poszukiwaniem zaginionych, dyżuruje przy telefonie zaufania, uczestniczy także w spotkaniach grupy wsparcia dla osamotnionych rodzin. – Łączą je emocje, ale są na różnych etapach poszukiwań – mówi. – Najtrudniej jest, gdy minie ten pierwszy okres ogromnej aktywności. Wtedy łapią się różnych sposobów, analizują billingi rozmów, rozwieszają ulotki i zdjęcia. Nie wiedzą, co robić dalej. Potem jest jeszcze gorzej – można tylko trwać.
Rodzice, z którymi rozmawiam, przyznają, że łapczywie wspominają okres, gdy żyli w biegu, gdy wydawało im się, że dogonią dziecko. Teraz kręcą się w kółko.
„Oczko tatusia”, ukochana córeczka. Tak mówi Andrzej Wąsik o Iwonce. Rodzicom nie udaje się odciąć od tragedii. Ale mężczyźni radzą sobie lepiej, uciekają w pracę. Za to porządek świata kobiety zostaje całkowicie zburzony. Ból jest nie do zniesienia. Wszędzie, gdzie się pojawiają te kobiety, kolejność jest następująca: najpierw wchodzi rozpacz, potem strzęp człowieka.
Ale rodzice czują intuicyjnie, że samooskarżenie odbierze resztki sił. I dlatego rzadko wyrzucają sobie, że coś zaniedbali.
Czasami nie wytrzymują ich małżeństwa. W Polsce nikt nie analizował tego zjawiska, ale zapewne jest tak jak w USA. Kobieta chce ciągle o tym mówić, mężczyzna jedynie przeżywać. Poza tym nieobecne dziecko staje się pretekstem do podsumowania związku. Potem jest tylko rozwód.
Mama ośmioletniej Oli Bielewskiej (zaginęła w zeszłym roku w podłódzkiej wiosce) mówi publicznie, że po tym strasznym zdarzeniu jej rodzina rozsypała się w drobny mak.
Odchodzą też przyjaciele. Nie mogą pomóc, czują się zmęczeni ciągłymi wspomnieniami, boją się też chwil zapomnienia, gdy zaczynają opowiadać o sukcesach swoich dzieci. Ale i rodzice zaginionych wycofują się z kontaktów towarzyskich. Miały one dla nich sens tylko wtedy, gdy służyły poszukiwaniom. – Spotkanie traktują jak zdradę wobec dziecka, każda mile spędzona chwila uważana jest za coś niedopuszczalnego w domu żałoby – wyjaśnia Jolanta Łagodzińska. Jak mówi, najczęściej rodzice „zatrzaskują się w rozpaczy”.
Nie znoszą, kiedy ktoś chcąc pocieszyć, tłumaczy: „Ma pani inne dzieci”. To, które znikło, staje się wyjątkowe, nie do zastąpienia.
A sytuacja pozostałego rodzeństwa jest podwójnie trudna. Często zepchnięte na drugi plan ma poczucie winy, że żyje.
– Tłumaczę dorosłym, że powinni z nimi rozmawiać – mówi Łagodzińska. – Wspominać, nie bronić się przed okazywaniem uczuć.
Ewa Iszczyłowicz (ośmioletniej córki nie ma już 3,5 roku) dopiero po pewnym czasie zrozumiała, co przeżył brat Sylwii. Najmłodszy Sebastian spędził tygodnie pośród policjantów, dziennikarzy i rodziny. Potem znienawidził policję i siostrę też, bo go zostawiła. Dopiero po miesiącach zaczął spokojniej mówić o dziewczynce.
Małgorzata Wąsik, mama Iwony, jest listonoszem. W domu został brat bliźniak Iwony i starszy 16-latek. Są obiady, mycie okien i porządki. – Tylko przez pierwsze dwa tygodnie nie funkcjonowałam – zaznacza pani Małgorzata. – Teraz pracuję, rozmawiam, ale o Iwonce myślę non stop.

Symboliczne rozstanie

Zaginięcie dziecka można omawiać w nieskończoność. – Był środek dnia, wtedy każdy do garów patrzy, pewnie dlatego Iwonki nikt nie zauważył – mówi pani Małgorzata. Potem przypomina sobie, jaka córka była rozsądna. To ona ostrzegała koleżankę, która wdała się w rozmowę z obcym.
Wspomina, jak spotkała córkę na ulicy. – Jak to jest, że człowiek nie ma żadnych przeczuć? – powtarza.
Rodzice Iwony rozwiesili plakaty, wystąpili w telewizyjnym programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…”, buzia dziewczynki pojawia się na internetowych stronach Itaki. Wynajęli detektywa Rutkowskiego, pojechali do kilku jasnowidzów. I dlatego dobrze, że ojciec Iwony od maja wraca do pracy. – Nic więcej nie możemy – mówi pani Małgorzata.
Poszukiwania niszczą uczuciowo, ale i finansowo. Kończą się, gdy nie ma już pieniędzy na gonienie informacji, na jasnowidzów, plakaty ani ogłoszenia.
Poszukiwania uwalniają fale dobroci, ale pokazują też obojętność. – Nikt ze szkoły Ani nie zainteresował się zaginięciem – twierdzi jej mama. – Co niedzielę spotykam nauczycielki córki w kościele. O nic nie pytają.
Psycholodzy uważają, że ich zadaniem jest doprowadzenie do symbolicznego rozstania, pożegnania z zaginionym dzieckiem. Ten moment może być początkiem nowego życia, na które czeka rodzeństwo nieobecnego. – Pokój dziecka nie może przypominać sanktuarium, do którego nie wolno wchodzić rodzeństwu – komentuje Anna Biernacka ze szczecińskiej poradni rodzinnej. W ciągu 20 lat pracy spotkała jedną matkę zaginionego dziecka. Kobieta nie potrafiła uwolnić się od odpowiedzialności.
Jednak takie symboliczne rozstania zdarzają się rzadko. Rodzice nie chcą wyjść ze smugi cienia. Głaskanie dziecięcych rzeczy staje się wieczornym rytuałem.

Wszyscy jesteśmy winni

Zaginięciom dzieci winni jesteśmy my wszyscy, obojętni, biegnący. W rodzinnej, patriarchalnej Polsce lekceważy się bezpieczeństwo dzieci. Jesteśmy krajem zdumiewających paradoksów. Kobieta jest gotowa utrzymywać dorosłe dziecko, ale trzylatka zostawi samego na podwórku. Trzydziestolatkom pierzemy i podtykamy obiadki, a zapominamy, że czteroletnie dziecko raczej nie przeżyje nocy w lesie. I nie powinno samo chodzić na jagody. A przecież siedmiolatek opiekujący się dwulatkiem to normalny widok.
Zniknięciom dzieci towarzyszy nadal wiele stereotypów. Jednym z nich jest wyobrażenie, że nastolatek ukrył się w sekcie. – Zafascynowanie sektą nie następuje z godziny na godzinę – tłumaczy Krystyna Napiórkowska, szefowa Itaki. – Zanim dziecko zniknie, są niepokojące symptomy.
Nie zdarzyło się też nigdy, by choć w promilach potwierdziła się wersja o porwaniu „na części” lub do zagranicznej adopcji. Te wersje najczęściej powtarzane są przy granicy. Zwykle pustka oznacza nieszczęśliwy wypadek. Lub zabójstwo.
Głośna jest – jedna z najnowszych – sprawa Oli Bielewskiej spod Wieruszowa. Gdy zaginęła rok temu, miała 10 lat. Zostawiła tornister, porozmawiała z sąsiadami. Poszła pobawić się z koleżankami. Nie wróciła, nie dojechała do domu.
Lato 1996 r., Adela Grecko-Pawlak jest najstarszą córką Krystyny, która sama wychowuje trójkę dzieci. Po powrocie z wakacji dziewczynka jest milcząca i smutna. Dopiero gdy znika, matka robi rachunek sumienia. Adela była zazdrosna o starszego brata, spadła na nią wiadomość, że matka odda ją do domu dziecka. Nie radziła sobie. Była przekonana, że córce będzie lepiej „na państwowym chlebie”.
Sylwia Iszczyłowicz mieszkała w Zabrzu. W listopadzie 1999 r. wyszła na spotkanie oazowe do pobliskiego kościoła. Bratu Sebastianowi powiedziała, że jak wróci, pójdą na odpust. Uzbierała pieniądze, kupi mu komórkę zabawkę.
Matka była o nią spokojna. To ośmiolatka tłumaczyła rówieśnikom, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi.
Basia Majchrzak nosiła srebrne kolczyki i czapkę z napisem „Chicago Buls”. Jak to 11-letnia uczennica. Mieszkała w Jastrzębiu Zdroju. Trzy lata temu poszła do szkoły pokazać wypracowanie z polskiego. Nie dotarła.
Pracownicy Itaki ostrzej widzą to wszystko, co i my dostrzegamy. Wędrujące wzdłuż szosy dzieci, maluchy przytupujące przed sklepem, zostawione na chwilę wózki. Agresję rodziców, gdy zwróci się im uwagę.

Rodzice już są ukarani

– Czy karać rodziców, których dziecko zaginęło? – zastanawia się Katarzyna Jaworska, prawnik Itaki. – Uważam, że nie. Zaginięcie kogoś najbliższego jest tragedią, większej kary nie ma. Nie karałabym też ojca, który na chwilę się odwrócił i dziecko wybiegło mu pod samochód. Ale rodzice, którzy zostawiają ośmiomiesięczne niemowlę w samochodzie przy 40-stopniowym upale, powinni być ścigani z urzędu. Każda sprawa jest inna, każdą trzeba traktować inaczej. Ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich powinno być stosowane tylko wtedy, gdy brak opieki jest ciągły, kiedy nie ma gwarancji bezpieczeństwa.
Istnieją w prawie karnym przepisy mówiące, że jeśli rodzic naraża swoje dziecko na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub kalectwo, grozi mu kara grzywna, ograniczenia lub pozbawienia wolności. Ściganie takiego przestępstwa następuje przeważnie na wniosek pokrzywdzonego. W tej sytuacji wniosek powinien złożyć drugi rodzic. Powinien, ale tego nie robi, więc policja i prokuratura są bezradne.
W Polsce nie ma przepisu, który zabraniałby zostawiać dziecko samo w domu. – Podobnie jest w innych krajach Europy i w USA – tłumaczy Katarzyna Jaworska. – Sprawdziliśmy, jak to jest w stanie Connecticut. Policjanci otrzymują tam informacje o dzieciach pozostawionych w domu bez opieki. Sprawdzają wtedy, jak długo jest ono samo. Jeśli nie więcej niż trzy godziny, nie robią problemu. Pod warunkiem że dziecko potrafi zadzwonić na policję, do sąsiadów i wie, kiedy rodzice wrócą.
Prawda jest prosta – małe dzieci giną, bo rodzice źle się nimi opiekują.
trzyipółletnia dziewczynka została zawieziona do babci. Wyszła nabrać wody, by podlać kwiatki. Rzeka wyrzuciła ciało po 10 dniach.
I druga prosta prawda – dziecko ocaleje, gdy dorośli zwrócą na nie uwagę. Trzyletnią dziewczynkę maszerującą krakowskim mostem zauważyła jadąca samochodem kobieta. Odwiozła ją na posterunek.
Ośmioletniego Olka Ruminkiewicza zamordował przyjaciel rodziny, 11-letniego Amadeusza – znajomy. Do dziś trwają poszukiwania siedmioletniej Kariny Surmacz, która była świadkiem zamordowania jej matki, ofiary gangsterskich porachunków.

Kuszą olśnienia jasnowidza

– Nie zdarza się już dzisiaj, żeby policja odmawiała natychmiastowych poszukiwań – zapewnia Krystyna Napiórkowska z Itaki. – Czasem, gdy jest to kolejne zniknięcie nastolatki, policjanci nie powstrzymują się od komentarzy. Ale współpraca z policją jest dobra. Coraz lepsza.
„Zaginięcie trwałe”, tak w slangu policyjnym nazywa się wielomiesięczna nieobecność dziecka. Przeważnie powstaje wtedy specjalna grupa dochodzeniowa, która działa tak długo, jak napływają sygnały. A w przypadku Ewy Wołyńskiej (tej, która ma dom nad Parsętą) wersje są coraz mroczniejsze.
Jednak rodziny nie wykazują już takiego entuzjazmu dla pracy policji. Iwona Wąsik, wysoka uśmiechnięta 13-latka z Tarnowskich Gór, nie zainteresowała policjantów, którzy uznali, że dziewczynka jest na gigancie. Dopiero, kiedy sąsiedzi ruszyli ławą, przeczesując okolicę, policja do nich dołączyła. Teraz kiedy pani Wąsik dzwoni, policjanci odpowiadają, że się zgłoszą, kiedy coś znajdą. I zapada cisza.
Mama Basi Majchrzak usłyszała, że córka jest uciekinierką. Rodzina Basi nie kontaktuje się już z policją. Tylko godzinami wyobraża sobie, co by było, gdyby policjanci wysłuchali płaczu matki i przyprowadzili psy. Następnego dnia, po deszczu, pokręciły się tylko w kółko.
Nawet prywatni detektywi mają dziwne refleksje. Ewa Iszczyłowicz dowiedziała się, że jest za biedna, by jej dziecko porwano dla okupu. Bo z trójką dzieci to ona się raczej sytuuje w okolicach patologii.
Za to i w Itace, i wśród policjantów jak najgorzej mówi się o jasnowidzach. – Na kilkaset przypadków mieli tylko kilka „trafień”, a więc skuteczność była w granicach błędu statystycznego – ocenia Krystyna Napiórkowska.
Jednak olśnienia jasnowidzów kuszą. Krzysztof Jackowski pomagał rodzinie Ewy Wołyńskiej. Miał wizję, że „dziecko jest w miejscu, gdzie stoi stary, duży dąb i trzy głazy narzutowe”. Wraz z rodzicami Jackowski odnalazł to miejsce, a tam charakterystyczny bukiecik, upleciony przez dziewczynkę. Znaleziono też papierki po cukierkach.
Z pomocy wróżbity korzystała również rodzina Ewy Wołyńskiej. Powiedział, że nić życia córki nie została przerwana. Zobaczył ją w Rumunii. O Adeli Grecko-Pawlak wróżbita mówił: „Cierpi, jest przerażona, ale wróci”.
Bo dobry jasnowidz to ten, który nie odbiera nadziei. Nieżyjący już dziadek Andżeliki Rutkowskiej (ten, który w poszukiwaniach zajeździł samochód) trzymał się zapewnień jasnowidzów twierdzących, że dziewczynka żyje. Apelował: – Niech ktoś się odezwie i powie, że nie dzieje się jej krzywda. Dopiero po latach rodzice przyznali, że „jasnowidze to tylko w głowach namieszają”.
Rodziny czepiają się drobiazgów, które stają się siłą napędową poszukiwań. Rodzice Ewy Wołyńskiej widzieli samochód z obcą rejestracją przejeżdżający koło ich domu. Teraz są pewni, że siedział w nim sprawca porwania.
Dzień zaginięcia jest po sto razy opowiadany i powiększany. Może coś podpowie, gdzie szukać? A może choć przez chwilę uda się wyczarować obecność dziecka?

Najważniejsze – szkolić psy

Jeśli małe dziecko nie znajdzie się w ciągu 48 godzin, prawie nie ma już szans, by odnaleziono je żywe. Dobre zakończenia zdarzyły się na tej granicy czasu. Oto chłopczyk, które ginie w wielkim polu kukurydzy. Akcję zawieszono na noc, ale rano dziecko odnaleziono. Inna historia. Rodzeństwo z podstawówki idzie do lasu z najmłodszym dwuipółlatkiem. Ponieważ mały się wlecze, zostawiają go. Rodzina jeździ samochodem. Nic. Następnego dnia wędrujące wzdłuż szosy dziewczynki usłyszały pisk. Wycieńczone dziecko leżało w rowie.
W poszukiwaniach Oli Bielewskiej były błędy. Pominięto huczną miejscowo-prominencką imprezę, która odbywała się w okolicy, poza tym do akcji wzięto zwykłe psy, które nie poradziły sobie z zadeptanymi śladami. Tymczasem w takiej sytuacji potrzebny jest pies kierujący się tylko górnym wiatrem. Spuszczony ze smyczy szuka spokojnie, nie przejmując się chaosem, który zrobili ludzie. Itaka będzie miała takie psy. Na razie są one tylko w Rzeszowie, ma je także straż pożarna. – Jesteśmy w trakcie szkolenia – wyjaśnia Michał Czyżewski, koordynator z Itaki. – Zaczęliśmy dwa miesiące temu, a potrzebujemy dwóch lat.
Wiele historii kończy się dobrze. Decydują przypadek i poligony poszukujących. Dobę szukano ośmiolatka, który zaginął w lesie pod Ostrowcem. Policjanci, strażacy, straż leśna, w sumie 300 osób przeczesywali lasy. Znaleźli go na myśliwskiej wieżyczce, gdzie schronił się, uciekając przed dzikiem.
Dwa lata temu, w sierpniu ponad 100 osób szukało Agnieszki z wioski Jeże w gminie Pisz. Dziewczynka miała sprowadzić krowy z pastwiska. Zwierzęta wróciły same. Ktoś widział dziewczynkę w sklepie, ktoś z tajemniczą kobietą. Do poszukiwań wyruszyło 120 osób. Wreszcie umorusaną, zapłakaną, bez kurtki i butów dostrzeżono na skraju lasu. Twierdziła, że została porwana. Nic nie potwierdziło tej wersji.
Również 300 osób szukało trzyletniego Kuby z Żor. Chłopczyk sam siedział w piaskownicy, zniknął, gdy matka przygotowywała obiad. Najpierw sąsiedzi krążyli po osiedlu, potem tłum zadeptał ślady, jeszcze później spuszczono wodę z pobliskich zbiorników i sprawdzono sztolnie. Gdy mijały ostatnie godziny drugiej doby – jak wskazują statystyki decydującej o przeżyciu dziecka – przywieziono specjalne psy. Bruno, choć najmniej doświadczony, odnalazł Kubę nad brzegiem rzeki. Ratownicy ze stowarzyszenia tłumaczą, że do tej specyficznej pracy nadają się tylko psy ufne i łagodne, które lgną do ludzi.
Bruno zdał egzamin dla ratownika lawinowego klasy A. Jest prymusem, bo szybciej niż inne psy nauczył się odszukiwać ludzi. Najciekawsze jest to, że Stowarzyszenie Cywilnych Zespołów Ratowniczych „Storat” (tak nazywa się rzeszowska grupa) o sprawie dowiedziało się z telewizji. Nikt ich nie prosił o pomoc. Już po wszystkim przewodnicząca stowarzyszenia Marta Gutowska dziękowała prezydentowi Żor za 5 tys. zł, które przeznaczą na szkolenia.
Ale i psy często nie zdążą. Nie żył chłopczyk, którego szukano w mroźny dzień. Poszukiwania zajęły psu pięć godzin, ale była to końcówka długich poszukiwań, w których uczestniczyli tylko ludzie.

Portret po latach

Jednym z działań fundacji jest akcja „Opiekuj się dzieckiem”. Stworzono symulację komputerową wyglądu dzieci zaginionych przed laty. 5 tys. plakatów rozwieszono na tablicach reklamowych. Jeszcze dziś można spotkać je w dużych miastach.
Z plakatu ufnie uśmiecha się Anna Grabarz, zaginęła w lutym 1966 r. Wyszła na obiad do babci. Ukochanego psa tuli Daria Młynarczyk. Mieszka w Pile. W dniu zaginięcia pojechała do księgarni.
Ania Sapiela zaginęła w Szklarskiej Porębie w sierpniu 1985 r. Ze zdjęcia rezolutnie spogląda pięcioletnia dziewczynka w przedszkolnym fartuszku. Ta starsza, z policyjnej symulacji, ma bardziej pociągłą buzię. Dzisiaj jest to dość zasadnicza, spokojna osoba. Ma 22 lata. Nie, rodzice nie będą rozmawiać.
Nie każda sprawa mogła się dostać do akcji plakatowej. Potrzebne były zdjęcia z dzieciństwa rodziców.
Po akcji plakatowej, po każdym zestawie zdjęć zamieszczonych w „Gazecie Wyborczej”, w Itace odzywają się telefony. Najtrudniej jest zweryfikować informacje, że ktoś był na Dworcu Centralnym lub w supermarkecie. Czasem zdarzają się straszne sygnały. Pewna pani o inteligentnym, ciepłym głosie rozpoznała dziewczynkę z plakatu. Długo opisywała, gdzie i z kim mieszka. Absolutna fikcja. Za to natychmiast zaalarmowano policję po telefonie mężczyzny, który właśnie „rżnął dziecko”.
W USA symulacje komputerowe pokazujące wygląd po latach są standardem.
Bywa też, że rodzice nie chcą, by fotografia nie pojawiała się na internetowych stronach Itaki. Zdjęcie jednej z dziewczynek ciągle jest na stronach zaginionych. Matka nie przyjmuje do wiadomości, że nieobecna od siedmiu lat dziewczynka została natychmiast zabita, a jej kości leżą w studni nieopodal domu. Nie potwierdziła się wersja tajemniczego autostopu czy mężczyzny, z którym rozmawiała na basenie. Nie ma jeszcze wyników DNA, więc sprawy nie zamknięto. Podejrzany jest konkubent, w tle jest inne dziecko urodzone z tego związku.
Zdarza się, że po latach, gdy zostaną odnalezione szczątki, policja natrafia na opór rodziny, która zbudowała sobie obraz dorastającego, młodego człowieka. Żyjącego.
Lata mijają, w rodzinach wiele się dzieje. I nagle, gdyby wszystko posumować, okazałoby się, że jedynym stałym punktem, oparciem dla tych mieszkających pod jednym dachem jest wiara, że dziecko żyje.
Tak wśród najbliższych istnieje Andżelika Rutkowska, która dziś ma 16 lat. – Może sama się odezwie? – zastanawia się jej ciocia, Izabella. – Byliśmy u jasnowidza i powiedział, że żyje, ale nie widział miejsca.
Dziś rodzina skupiona jest na wychowaniu siostry Andżeliki, Izy, która właśnie kończy V klasę. – Ona wszystko pamięta – podkreśla ciotka. – I taka jest do Andżeliki podobna. Ale nie boi się ludzi.
Zaginione dziecko pozostaje w rodzinie na zawsze. W 1962 r. w Dzierżoniowie jak kamień w wodę przepadł dwuipółletni chłopczyk. Jego rodzice, dziś już starzy ludzie, ciągle płaczą i apelują w „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…”.
Mama Ani Jałowiczor umiejscowiła zaginięcie córki gdzieś w okolicach pobliskiej granicy. – Mogli ją przewieźć – mówi z nadzieją. Mama Iwonki Wąsik odlicza dni. 3 maja minęło siedem miesięcy. – Taki kawał czasu – mówi zdumiona.
– Poszukiwania ustały – krótko odpowiada Izabella Jankowska, ciocia Andżeliki.
Pięć lat po zaginięciu Adeli jej mama spakowała ubrania dziewczynki i przekazała powodzianom. Zostawiła tylko jedną sukienkę – pamiątkę z Pierwszej Komunii Świętej.
– Pozostał płacz – mówi mama Ani Jałowiczor. – Jesteśmy przegrani.
Do niektórych rodzin wracam po kilku latach. Zmarli dziadkowie, ktoś stracił pracę, któraś matka nie jest już w stanie rozmawiać. I ostatni telefon do Ewy, mamy Sylwii Iszczyłowicz. Jest mężczyzna, który ją wspiera, ona ma dobrą pracę. Synek, który był przywiązany do Sylwii, potrafi wspominać siostrę. Psycholog zapewnia, że jest w nim piętno, ale jego psychika nie ucierpiała. – Poradziła pani sobie – mówię. – W ogóle sobie nie poradziłam – odpowiada kobieta. – Po prostu trzeba żyć.
Pamięta tydzień poprzedzający zaginięcie. Oglądały jakiś dziwny i mroczny dla nich program. O zaginionych. – Co byś zrobiła, gdyby coś mi się przytrafiło? – zapytała Sylwia. – Poruszyłabym niebo i ziemię – odpowiedziała matka.


W Polsce każdego roku ginie bez wieści około 200 dzieci do lat sześciu i ponad półtora tysiąca w wieku 7-13 lat. Większość tych zaginięć się wyjaśnia, ale nie wszystkie szczęśliwie. Niektóre na zawsze pozostaną niewyjaśnione.


25 maja – Dzień Dziecka Zaginionego

Światowym symbolem pamięci o zaginionym dziecku i wyrazem solidarności z jego rodzicami jest niezapominajka. Po raz pierwszy wykorzystano ten symbol w Kanadzie, w 1995 roku. Rozdano wtedy dwa miliony nasion kwiatów, które posadzono później na miejskich trawnikach.
Belgijska organizacja Child Focus zainaugurowała w ubiegłym roku europejskie obchody Dnia Dziecka Zaginionego. Wybrano datę 25 maja. Na ulicach belgijskich i holenderskich miast organizatorzy przypinali przechodniom kwiatki niezapominajek. W tym roku na apel Child Focus odpowiedziały organizacje francuskie, czeskie, holenderskie, niemieckie i polska Fundacja Itaka.


www.zaginieni.pl
Fundacja Itaka ma stronę internetową www.zaginieni.pl, na której są zdjęcia zgłoszonych zaginionych. Od poniedziałku do piątku w godzinach 17-21 dyżurują pracownicy fundacji. Telefon: (0-22) 654-70-70.


Przestrogi
* Do 10. roku życia dziecko nie powinno samo zostawać w domu. Starsze musi wiedzieć, gdzie są rodzice i potrafić do nich zadzwonić.
* Kiedy ktoś puka do drzwi, dziecku nie wolno ich otwierać.
* Kiedy dziecko jest zaczepiane przez obcego, natychmiast powinno krzyczeć.
* Starsze dzieci nie powinny jeździć okazjami.
* Dziecko nie powinno nosić koszulki z wydrukowanym imieniem. Ktoś zwróci się do niego po imieniu, a ono pomyśli, że to znajomy.

 

Wydanie: 2003, 21/2003

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy