Zanim zaczną wyłączać prąd

Zanim zaczną wyłączać prąd

Albo Polska wybuduje elektrownię jądrową, albo będzie kupowała prąd… z elektrowni jądrowych

Gdy w grudniu 2007 r. Polski Komitet Naukowo-Techniczny NOT Gospodarki Energetycznej zorganizował pod patronatem Ministerstwa Gospodarki ogólnopolską konferencję o przyszłości energetyki jądrowej w Polsce, uczestnicy liczyli na choćby symboliczną obecność nowego ministra gospodarki, a zarazem wicepremiera Waldemara Pawlaka. Srodze się zawiedli. Z resortu przybył niewiele znaczący przedstawiciel, który nie powiedział nawet słowa i szybko opuścił posiedzenie. Kiedy jeden z organizatorów zamierzał zwyczajowo „podziękować patronowi” konferencji, ktoś z sali krzyknął: „Nie ma za co!”.

Resort daje głos

Strusia polityka resortu gospodarki wobec ważnego, choć wciąż jeszcze mało popularnego problemu zaowocowała na razie oświadczeniem Ministerstwa Gospodarki, że stanowisko resortu w strategicznych kwestiach zapisanych w projekcie „Polityki energetycznej Polski do 2030 roku” nie zmieniło się.
A jak miało się zmienić, skoro nikt się nim nie zajmuje? W dokumencie „Polityka energetyczna Polski do 2025 r.” przyjętym jeszcze pod rządami premiera Marka Belki po raz pierwszy od czasów nieszczęsnego Żarnowca pojawiła się „opcja jądrowa”. Napisano tam, że wprowadzenie energetyki jądrowej jest celowe ze względu na potrzebę dywersyfikacji nośników energii oraz konieczność ograniczenia emisji gazów. W rządzie Kaczyńskiego, który też był „proatomowy”, mówiono, że trzeba wybudować „jądrówkę” przed 2021 r. Wicepremier Dorn i minister Woźniak wspominali też o udziale polskich przedsiębiorstw w budowie elektrowni jądrowej na Litwie, w Ignalinie, w miejscu, gdzie kończy żywot poradziecka siłownia atomowa starej generacji. Zakładano, iż powstanie korzystne dla Polski energetyczne połączenie z Litwą. W oświadczeniu nowego ministerstwa znalazło się tylko zdanie, że po konsultacjach społecznych w sprawie Strategii „nie zostały jeszcze podjęte żadne ostateczne decyzje”.

Decyzje potrzebne od zaraz

Aby po 2020 r. mieć energię pochodzącą z reaktorów atomowych, decyzję trzeba podjąć już dziś. Nie ma zresztą innego wyjścia. Stare polskie elektrownie węglowe muszą być sukcesywnie wycofywane z ruchu i zamykane. Ponad 77% turbozespołów i 80% kotłów, które stanowią podstawę polskiego systemu, jest już bardzo starych, o niskich standardach ochrony środowiska. Nie opłaca się ich nawet modernizować. Gdyby jednak zamknąć tylko te elektrownie węglowe, które nie spełniają podpisanego przez Polskę Traktatu Akcesyjnego w sprawie norm emisji gazów cieplarnianych, to już w 2008 r. stracilibyśmy nagle 7000 MW. A co za lat 10? Ubytki w krajowej produkcji mocy trzeba będzie zastąpić nowymi źródłami energii i bez rozwoju energetyki jądrowej to się z pewnością nie uda. Tyle że Polacy, w tym rządzący, nie są na to przygotowani.
W szkolnych podręcznikach pokutuje pochodząca jeszcze chyba z czasów Czarnobyla formuła, że „Elektrownie jądrowe podczas eksploatacji wywierają negatywny wpływ na środowisko poprzez wydzielanie produktów promieniotwórczych do atmosfery, wydzielanie ciepła odpadowego do wody chłodzącej oraz podczas produkcji paliwa jądrowego powstają również odpady radioaktywne”. W publicystyce ekologicznej padają jeszcze ostrzejsze sformułowania w stylu: „Atomówka w obecnych czasach jest nam tak potrzebna, jak – za przeproszeniem – świni siodło”. Nic dziwnego, że sondaże pokazują, iż np. dwie trzecie badanych mieszkańców powiatu puckiego, na terenie którego leży Żarnowiec, sprzeciwiło się powrotowi do budowania elektrowni jądrowej w tym miejscu.

Czego się boicie?

Tymczasem przez ostatnie 20 lat wiele parametrów dotyczących elektrowni jądrowych zmieniło się. Fizyk jądrowy i publicysta naukowy dr Tomasz Rożek utrzymuje, że współczesne elektrownie jądrowe drugiej i trzeciej generacji posługują się najbezpieczniejszymi technologicznie metodami produkcji energii, jakie znamy. – Warto wiedzieć – mówi dr Rożek – że więcej materiałów rozszczepialnych, uranu czy radu, trafia na hałdy elektrowni węglowych, niż jest wywożone z elektrowni jądrowych, z powodu zaś siarki i trujących tlenków azotu umiera w promieniu 80 km od kominów od 50 do 150 osób rocznie. W przypadku elektrowni jądrowych, które do atmosfery wydzielają tylko ciepłą parę, nikt nie powinien tego odczuć.
– Trzeba zacząć edukację społeczeństwa – uważa dr Stanisław Latek z Państwowej Agencji Atomistyki. – Zwykle 1% kosztów inwestycji przeznacza się właśnie na promocję rozwoju energetyki jądrowej wśród społeczeństwa.
Środowiska naukowców i inżynierów mogą jednak co najwyżej zwoływać konferencje, pisać memoriały i lobbować za konkretnymi rozwiązaniami technologicznymi, ale ruch do przodu musi być decyzją polityczną, która zostaje podjęta w wyniku woli politycznej. A tej woli wciąż brak. Podaje się przykład – dwa lata temu powołano rządową komisję ds. energetyki jądrowej, która jednak do tej pory nigdy się nie zebrała. Być może w kręgach decyzyjnych pokutuje wciąż pogląd, że uda się zaspokoić zapotrzebowanie na energię elektryczną dzięki wykorzystaniu naszych rodzimych surowców – pokładów węgla kamiennego i brunatnego, oraz sił przyrody, tj. wody i wiatru. Są to jednak nadzieje całkiem naiwne i nierealne. Energia wytwarzana w elektrowniach wiatrowych jest aż dwukrotnie droższa od węglowej. Nie mamy również większych możliwości budowy elektrowni wodnych. Trudno zresztą forsować w Polsce dalszy rozwój energetyki węglowej, tym bardziej że nasze zasoby się powoli kończą, wydobycie staje się mało opłacalne.

Gdzie staną jądrówki?

Co zatem pozostaje? Energia jądrowa, która w sumie jest tańsza niż wiatrowa, a wcale nie bardziej groźna dla środowiska. Wbrew stereotypowi: „Energia jądrowa = Czarnobyl”, jest ona tania, czysta, wydajna i bezpieczna.
Specjaliści zapowiadają, że w 2021 r. powinien ruszyć w Polsce pierwszy jądrowy blok energetyczny, tymczasem proces inwestycyjny musi potrwać co najmniej kilka lat, a przedtem trzeba mieć bardzo konkretne plany, lokalizacje i dobrze przygotowane kadry. Np. na Politechnice Gdańskiej w latach 70. kształcono już specjalistów pod kątem Żarnowca, ale taki kierunek studiów
zamknięto po decyzjach z 1990 r. Obecnie, kiedy szukamy polskich specjalistów w dziedzinie technologii jądrowych, znajdujemy ich głównie w zagranicznych centrach naukowych i przemysłowych, w Kanadzie, Wielkiej Brytanii itd. Ponowne uruchomienie specjalistycznych studiów jest konieczne, ktoś jednak musi dać zielone światło, ale także przeznaczyć na to środki z budżetu. W równym stopniu potrzebne są pieniądze na badania studyjne, jak i działania w celu zmiany nastawienia społecznego oraz doprowadzenie do akceptacji budowy w Polsce bloków jądrowych.
Kiedy 2,5 roku temu, w ślad za dokumentem rządu Belki, pisaliśmy o konieczności wznowienia budowy siłowni jądrowych, wspominaliśmy, może trochę na wyrost, że o lokalizację ubiega się już kilka gmin. Dziś stoimy w tym samym miejscu, co wtedy, ale o lokalizację już nikt się nie ubiega. Stereotyp „katastrofy nuklearnej” ogarnął wszystkich.
A lokalizacje dla elektrowni jądrowych w Polsce są przecież znane specjalistom, bo miejsce takie musi odpowiadać określonym warunkom terenowym. Nikt nie zmienił więc przekonania, że jednym z najlepszych miejsc do wytwarzania energii jądrowej jest działająca elektrownia szczytowo-pompowa w Żarnowcu. A są również kolejne lokalizacje znajdujące się w opracowaniach Energoprojektu-Warszawa, np. Klempicz k. Poznania i inne (patrz mapka).

Poligon na Litwie

Co więcej, los przynosi nam wspaniały prezent w postaci porozumienia z Litwą w sprawie udziału Polski w budowie nowej elektrowni jądrowej w Ignalinie. To poza granicami Polski moglibyśmy najpierw rozpocząć prace związane z budową i eksploatacją nowoczesnych jądrowych bloków energetycznych, przygotować sobie i przećwiczyć odpowiednią liczbę specjalistów, nauczyć się korzystać z dobrodziejstw takiej energetyki i zacząć aktywnie przekonywać społeczeństwo, że warto także u nas podjąć takie prace. Ale nawet w tej sprawie resort gospodarki nie wykazuje się energią i dynamiką. Nie doszło jeszcze do podpisania wiążącej umowy z Litwinami.
– Specjaliści z dziedziny atomistyki, którzy jeszcze są w kraju, mogliby się doskonalić w Ignalinie – mówi dr Tomasz Rożek.
– Jednak technologia jądrowa jest już na tyle zunifikowana, że światowe firmy mogą na zamówienie zbudować nam jądrówkę pod klucz, bez naszego udziału, wyłącznie przy pomocy własnych specjalistów.
Świadczy o tym wypowiedź Roda Christie, szefa General Electric Energy w Europie Środkowej i Wschodniej, dla „Rzeczpospolitej”. To jeszcze nie konkretna oferta handlowa, ale Rod Christie mówi: – Gdyby Polska była już teraz gotowa podpisać kontrakt, to już w 2015 r. mogłaby mieć energię z takiej elektrowni. Najpierw trzeba przyjąć odpowiednie prawo i przygotować projekt. Reaktory trzeba zamawiać z dużym wyprzedzeniem. Ale w technologii czwartej generacji sama budowa elektrowni zajmuje 35 miesięcy – do umieszczenia paliwa w reaktorze. – Jeśli inwestycja będzie kosztowała 3 mld dol., ale dostarczy tanią energię, to zyski będą znaczne – zachęca przedstawiciel światowego koncernu.
Dr Tomasz Rożek uważa, że jeśli ogłosimy przetarg na budowę elektrowni jądrowych, to zgłoszą się również konsorcja francusko-niemieckie, które też mają duże doświadczenie w tej dziedzinie. A potem… tylko wybierać.
Z pewnością więc od energetyki jądrowej nie uciekniemy. Im dłużej będziemy chować głowę w piasek i udawać, że sprawę uda się zaczarować albo przeczekać, tym trudniej będzie nam później dopędzić uciekające gospodarczo nowe kraje Unii Europejskiej, które jak Czechy, Słowacja, Litwa dawno już problem „tej pierwszej” mają za sobą i myślą o budowie dalszych. Generalnie na świecie mówi się o renesansie energetyki nuklearnej, ostatnio nawet Wielka Brytania ogłosiła program budowy nowych elektrowni jądrowych. A my wciąż stoimy na początku drogi i boimy się wykonać jakiś zdecydowany ruch.

 

Wydanie: 03/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy