Zapłakany Waldy

Słuchałem w czwartek i piątek posłów PO: Zbigniewa Chlebowskiego, Waldy Dzikowskiego i posłanki Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, którzy uzasadniali platformiany projekt zawieszenia dotacji dla partii politycznych. Wydaje mi się, że spośród różnych możliwości to jest nie najgorszy sposób finansowania partii. Chcę też przypomnieć, że są one niczym niezastępowalnym, absolutnie niezbędnym elementem demokracji, czyli jedynego ustroju gwarantującego wolność i prawa jednostki. Partie są naszym puklerzem i trzeba o nie dbać, także uważając na wytwarzanie swoistej antypartyjnej mody w debacie publicznej.
Finansowanie z budżetu chyba najlepiej chroni przed sięganiem po pieniądze spod stołu i z kopert, za czym idzie prawie zawsze jakieś zobowiązanie wobec kogoś. Nie jestem więc zwolennikiem projektu Platformy Obywatelskiej, natomiast uważam, że finansowanie z budżetu powinno być ujęte w lepsze niż dotąd ramy w dwu sprawach. Po pierwsze, by ograniczyć wydawanie pieniędzy na polityczną reklamę, i po drugie, by stworzyć jakieś wsparcie dla partii chcących wejść na scenę, tak aby nie stały od początku na straconych pozycjach. Ale w tej debacie o finansowaniu partii wywołanej przez PO kwestie merytoryczne nie są najważniejsze, bo one i tak nie zostaną rozstrzygnięte, i nie o kwestie merytoryczne moim zdaniem chodziło Platformie, kiedy swój projekt zgłaszała.
Było od początku oczywiste, że całkowite zawieszenie finansowania partii, choćby na czas ograniczony, nie ma szansy na uchwalenie przez parlament, i kierownictwo PO doskonale to wie. Projekt został zgłoszony nie po to, by wygrać w Sejmie, lecz po to, by wygrać wśród wyborców, a wygrana może być nawet u nich większa, jeżeli w Sejmie się przegra. Wtedy będzie można powiedzieć – popatrzcie, myśmy chcieli tych polityków pasożytów odciąć od publicznej sakiewki, a oni się nie dali. To my reprezentujemy wasz interes, a oni swój. PO nie od dziś gra na negatywnym stosunku dużej części elektoratu do polityków i do partii i te negatywne uczucia podsyca. Na dłuższą metę to jest niemądre, bo w ten sposób podcina się gałąź, na której się siedzi, a jednocześnie wykorzenia się ze świadomości powszechnej fakt – bardzo słabo zakorzeniony – że partie są dobrem, a nie złem, które trzeba tolerować, a może należałoby się ich pozbyć. Powiedzmy, na rzecz jednej.
Mnie się postępowanie Platformy w tej sprawie bardzo nie podoba. Widzę w nim po pierwsze przyczynianie się do niszczenia koniecznej społeczeństwu żyjącemu w demokracji świadomości, że demokracja nie jest możliwa bez właściwych jej instytucji, których kluczowym składnikiem są partie polityczne. Wszystkie złe rzeczy, które można im zarzucić i które partiom zarzuca się wszędzie i od zawsze, nie zmieniają tego, że bez nich nie ma wolności. I nie należy robić niczego, co by ludziom przywodziło do głów, że może być inaczej. A PO antypartyjną retoryką to robi, choć sama jest partią. Po drugie, jeżeli zgłasza się projekt ustawy, wiedząc od początku, że nie będzie uchwalona, to robimy coś, co jest fałszem, bo wiadomo, że pod retoryką jest inna prawda. Z irytacją, ale i z rozbawieniem słuchałem wspomnianych na początku parlamentarzystów Platformy, jak to niemal łzy lali nad zgnębionym przez kryzys narodem, który dzień zaczyna od sięgania po ołówek i kartkę papieru, żeby policzyć, czy zwiąże koniec z końcem do wieczora, a te sejmowe samoluby tuczą się pieniędzmi podatników i nie chcą oddać ani złotówki. Szczególnie zapłakany z tego powodu był poseł Waldy Dzikowski, choć z pogodną twarzą.
Jestem wyborcą Platformy, bo spośród wszystkich sił politycznych na scenie uważam ją za najlepszą dziś gwarancję, że Polska nie odwróci się od wyzwań współczesności, nie pomaszeruje do sarmackiego zaścianka czy na inne pobocze, że demokracja w kraju nie zostanie wyposażona w jakiś przymiotnik: prawdziwa, narodowa, republikańska, chrześcijańska, cudowna, IV RP etc. Tym bardziej złoszczą mnie te działania PO, w których jak na dłoni widać zasadę „co innego mówię, co innego myślę”. Wierzę, że Platforma chce zlikwidować finansowanie partii z budżetu. Ale zgłosiła to teraz nie po to, żeby to zrobić, lecz po to, by zrobić dobre wrażenie na publice. I to jest brzydkie.

LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata”
zostało 583 dni (już poniżej dwóch lat).

Wydanie: 12/2009, 2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy