Zapomnieć o IV RP?

Zapomnieć o IV RP?

Polska jest najważniejsza. Czy aby na pewno?

Jarosław Kaczyński i jego PiS falują jak głodny i najedzony boa. Raz jest miło, raz dziko. Dziś wmawiają nam, że się zmienili, że są dobrzy. To bodajże trzecia taka próba w ostatnich latach. Wszystkie były krótkie, a gdy się kończyły – było jak zawsze.
Przed wyborami samorządowymi w 2006 r. PiS wypuściło wyborczą reklamówkę pod nazwą „Zmieniamy Polskę na lepsze”. Ciepłym głosem lektor mówił: „Kochamy nasz dom. Jest piękny, lecz bardzo zaniedbany. Od lat go nie remontowano. Wiele rzeczy wymaga w nim naprawy. Potrzebny mu dobry gospodarz. Zabraliśmy się do pracy. Remontujemy go. Naprawiamy i czyścimy. Codziennie nasza praca przynosi efekty”.
Była to wyraźna zmiana w sposobie komunikacji partii z wyborcami. Przestano straszyć III RP, za to roztoczono sielankową wizję IV RP. „W naszym domu każdy będzie czuł się bezpiecznie. Każdy będzie tu u siebie. Bo to nasz dom. Bo to Polska. PiS. Zmieniamy Polskę na lepsze”.
A po wyborach było już normalnie. Jak za PiS. Śmierć poniosła Barbara Blida. Wicepremier Lepper cudem uniknął aresztowania, natomiast za kratki trafiła posłanka Sawicka i (na chwilę) minister Kaczmarek.
Po przegranych w 2007 r. wyborach Kaczyński spróbował polityki miłości jeszcze raz – tłumaczył to na kongresie PiS. Efektem tego była krótka kampania z „aniołkami Jarosława” – Aleksandrą Natalli-Świat, Grażyną Gęsicką i Joanną Kluzik-Rostkowską. Panie występowały w reklamówkach telewizyjnych, były na billboardach. Ale to też rychło się skończyło. Teraz mamy trzecie podejście. Widać, że Jarosław Kaczyński wie, co mu politycznie przeszkadza, jaki być nie powinien. Co z tego – kiedy za chwilę znów wraca w stare koleiny. Do IV RP.

Miękki, postkolonialny twór

IV RP, choć on sam nie wymyślił tej nazwy, to był pomysł Jarosława Kaczyńskiego, by jednym ruchem rozprawić się ze wszystkimi swoimi wrogami i przyciągnąć zwolenników. Zbudować nową Polskę, z nowymi elitami – politycznymi, profesorskimi, dziennikarskimi, bankowymi… U podstaw IV RP leżała idea radykalnego zerwania ze wszystkim, co było dotychczas, i zaczęcia na nowo. Bo zastany porządek rzeczy został określony jako wszechogarniający Układ, szara sieć powiązań, stolik do brydża.
Trzeba było więc zburzyć dotychczasowe pomniki i wybudować nowe, z prawdziwymi bohaterami. III RP zdemaskowano jako państwo sezonowe, okrągłostołowego bękarta. Powróciły – wydałoby się, dawno już zapomniane – oskarżenia o agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy. „Bolkowi” za wzorcowe przeprowadzenie nomenklatury z PRL do III RP pozwolono nawet zostać prezydentem.
W czasach moralnego wzmożenia nie mogło być mowy o grubych kreskach. życie publiczne zdominowała lustracja. Restrykcyjna ustawa nakładała na IPN obowiązek zlustrowania 700 tys. osób. Tak zapalczywy był ten jakobiński szał, tak głęboka wiara w to, że życie publiczne opanowane jest przez TW.
Wyciekające co rusz z IPN teczki stawały się newsami dnia. Jedna, która wyciekła z krakowskiego oddziału IPN, zdyskwalifikowała Andrzeja Przewoźnika w konkursie na szefa IPN. Kiedy Sąd Lustracyjny orzekł, że Przewoźnik nie współpracował, było już pozamiatane – w fotelu prezesa zasiadał szef krakowskiego IPN Janusz Kurtyka.
Teczki okazały się też poręcznym instrumentem w walce z Trybunałem Konstytucyjnym. Była to ostatnia instytucja, której nie udało się „odzyskać”, i prezes Jarosław Kaczyński nie miał dobrego zdania o tych „kilkunastu przypadkowo dobranych panach i paniach”. Jego zdaniem „petryfikowali zastany układ społeczny”, wprowadzając „imposybilizm prawny” i blokując zmiany, „kiedy historia ruszyła z miejsca”. Posłowi Mularczykowi udało się za pomocą teczek wyłączyć z orzekania w sprawie ustawy lustracyjnej sędziów Adama Jamroza i Mariana Grzybowskiego; podczas samego orzeczenia domagał się usunięcia ze składu jeszcze czworga innych sędziów.

Dyferencjacja uprawnień obywatelskich

Integralnym elementem walki z Układem miało się stać oczko w głowie Jarosława Kaczyńskiego, czyli Centralne Biuro Antykorupcyjne. Służbę, zgodnie z przewidywaniami, wykorzystano do celów bieżącej akcji politycznej. Biuro grało pierwsze skrzypce w aferze gruntowej; agencyjny lowelas Tomek uwiódł posłankę Beatę Sawicką, a następnie Weronikę Marczuk-Pazurę. Nie najlepszy bilans instytucji, która kosztuje kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
W ramach demontażu Układu powołano Antoniego Macierewicza na stanowisko likwidatora WSI. 376-stronicowy raport z jego działalności zawierał same popłuczyny. Szkalowane w nim osoby wygrywały z państwem procesy o odszkodowanie. 800-stronicowy aneks do raportu, który miał zawierać jeszcze bardziej porażającą (to najpopularniejszy przymiotnik w IV RP) wiedzę, nigdy nie ujrzał światła dziennego, choć ustawa o likwidacji WSI nakładała na prezydenta taki obowiązek. Uważa się, że likwidacja zdestabilizowała pracę wywiadu wojskowego i wpłynęła na bezpieczeństwo naszych żołnierzy w Afganistanie.
Ofiarą pogoni za Układem padli, choć w zupełnie różny sposób, Barbara Blida i dr Mirosław G. Barbarę Blidę planowano zatrzymać w związku z głośną swego czasu aferą węglową. Pod jej dom oprócz funkcjonariuszy ABW podjechała również telewizja. Miał być show, ale śmierć byłej posłanki to uniemożliwiła. Dziś, dzięki wciąż pracującej komisji śledczej, wiemy, że na Blidę polowano, nasyłając na nią agentów ABW i prokuratorów. A zarzuty, jakie jej postawiono, sąd ocenił jako bezpodstawne.
Dr G. padł ofiarą publicznej chłosty bez precedensu. Prasa nazywała go „Doktor Śmierć”, a akcja CBA przeciw niemu nosiła kryptonim „Mengele”. „Nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”, mówił w swoim ulubionym miejscu pracy, czyli na konferencji prasowej, prokurator generalny i minister sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniew Ziobro. Kiedy upadł zarzut zabójstwa, kardiochirurga postanowiono pogrążyć oskarżeniem o korupcję. Determinacja aparatu państwowego była niesłychana – przesłuchano setki osób, przewertowano 3 tys. kart pacjentów, uruchomiono nawet specjalną infolinię.

Warcholstwo

IV Rzeczpospolita miała być miejscem podwyższonych standardów. Tymczasem w rządowej koalicji znalazły się dwa ugrupowania roszczeniowe (zwane apetycznie przystawkami), Samoobrona w ramach paktu trzech otrzymała resorty rolnictwa i rozwoju wsi, budownictwa oraz pracy i polityki społecznej. Lidze Polskich Rodzin przypadły edukacja i gospodarka morska.
Zwolennicy takiego ruchu wskazywali na to, że nie było innego wyjścia. W ogóle przy budowie IV RP obowiązywała jakaś dziwna amor fati, przekonanie, że tak właśnie musi być. Prezes PiS mówił w lipcu 2007 r. przed kamerami telewizji: „Kto powiedział, że ja chcę być premierem? Ja muszę. To nie jest wynik moich ambicji”. Konieczność dziejowa zmusza wybitne jednostki do działań wyjątkowych. W ten sposób w świecie manifestuje się Duch dziejów.
W ramach „konieczności dziejowej” Adam Lipiński i Wojciech Mojzesowicz (wtedy już w PiS) zgłosili się do Renaty Beger, aby negocjować przejście grupy posłów Samoobrony do PiS. Nawet jeśli posłanka była tylko pionkiem w żenującej wewnątrzkoalicyjnej wymianie ciosów, to jej odwaga zasługuje na uznanie. Taśmy Beger ujawniły proces kupczenia stanowiskami w jego najbardziej obrzydliwej formie. Jeśli uważa się, że takie praktyki dopuszczalne są w procesie rządzenia, to bezwstydem jest uważać się za propaństwowca.

Województwo w Unii Europejskiej

Kiedy odzyskano już MSZ z rąk ludzi nazywanych przez Macierewicza bezpardonowo agentami i zainstalowano tam Annę Fotygę, „najlepszy rząd po 1989 r.” rozpoczął realizację polityki „wstania z kolan”, umotywowanej refleksją dotyczącą miejsca Polski – „dużego europejskiego kraju”, jak na każdym kroku podkreślano – w UE. Walkę o uznanie miejsca Polski w Unii prowadzono, m.in. nie zgadzając się na Kartę praw podstawowych oraz uparcie obstając przy mechanizmie z Joaniny.
Niezrozumiałym sygnałem było także odkładanie w nieskończoność ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Choć Sejm i Senat uczyniły to kolejno 1 i 2 kwietnia 2008 r., prezydent Lech Kaczyński zwlekał z podpisem, wyczekując wyników referendum w Irlandii. Ostatecznie złożył swój podpis 10 października 2009 r. i w ten sposób Polska stała się przedostatnim krajem, który przyjął dokument.
Od kuchni mieliśmy do czynienia z żenującym wyścigiem pod nazwą „kto pierwszy do samolotu”. Batalie o statki powietrzne wypełniały serwisy informacyjne. Związani z PiS ludzie przyznawali, że jest to celowa taktyka obliczona na wciągnięcie Tuska w kłótnie i obrzucenie go błotem.

Określone siły

Z IV RP wiąże się również dewastacja języka publicznego na niespotykaną skalę. Nie było jeszcze w Polsce władzy, której słowa tak bardzo by antagonizowały i polaryzowały. Miewaliśmy polityków aroganckich, ale nigdy tak bezczelnych, z takim lekceważeniem odnoszących się do obywatela. Wrogowie zwykłego człowieka zostali zidentyfikowani i namierzeni. Wykształciuchy, łże-elity i lumpenliberałowie znaleźli się w „kręgu podejrzeń”, groziło im „wzięcie w kamasze”. Kobiety w średnim wieku były z publicznego Polskiego Radia usuwane w ramach czyszczenia stacji ze „złogów gierkowsko-gomułkowskich”. Władza podlizywała się rozczarowanym potransformacyjną rzeczywistością w najobrzydliwszy sposób. Jedni stali tam, gdzie wtedy, drudzy tam, gdzie stało ZOMO.
Tabloidyzacja języka władzy mogła się podobać zwykłemu obywatelowi. Ale kiedy ten zwykły obywatel rozbił obóz pod Kancelarią Premiera, władza zareagowała alergicznie. Pielęgniarkom, które walczyły o standard swojego życia, zagłuszano telefony, a te, które dostały się na teren Kancelarii Premiera, faktycznie odcięto od świata. Nie można było się do nich dodzwonić, dać bielizny na zmianę ani podpasek. „Te panie łamią prawo w sposób zupełnie oczywisty i któregoś dnia trzeba będzie konsekwencje wyciągnąć”, komentował premier Kaczyński. Spekulował, że może chodzi „o interesy tych, którzy nas się boją, bo mają powody się bać”.
Zdemolowanie publicznego języka było grzechem tym cięższym, że krzepł on wraz z krzepnięciem ustroju demokratycznego w Polsce. Uwalniając różne nieaktywne do tej pory demony, proces ten brutalnie przerwano.

Nadrzeczywistość

Najbardziej absurdalna w owym czasie była fascynacja Jarosławem Kaczyńskim, sposób, w jaki o nim pisano i mówiono. W telewizji dominowali egzegeci, którzy na własną rękę, często nieporadnie, starali się tłumaczyć sens planów prezesa. A trzeba było ekwilibrystyki, bo prezes miał złote usta („prometejsko-herostratesowe zacięcie” z wywiadu dla „Newsweeka” z 25 lutego 2008 r.).
Wiernych giermków nie brakowało też w prasie. W styczniu 2007 r. w „Dzienniku” Michał Karnowski ukazywał kandydata na prezydenta RP jako „żelaznego kanclerza”: „Szef rządu świadomy swej siły i pozycji, raczej nauczający i ogłaszający wolę swojej władzy niż zabiegający o sympatię odbiorców”.
W sierpniu tego samego roku, przed wyborami parlamentarnymi, w wyniku których PiS straciło władzę, Jarosław Marek Rymkiewicz w „Rzeczpospolitej” pisał o Jarosławie Kaczyńskim: „To, co pan wykonał, będzie pan musiał wykonać jeszcze wiele razy. (…) Jarosław Kaczyński jest największym polskim politykiem od czasów Józefa Piłsudskiego, tak jak Piłsudski był największym polskim politykiem od czasów kanclerza Zamoyskiego. Siła duchowa Jarosława Kaczyńskiego jest tak wielka, że stać go na to, żeby jeszcze kilka razy ugryźć w tyłek przysypiającego żubra”.
Niektórym te sympatie nie minęły. W „Tygodniku Powszechnym” z 8 czerwca br. prof. Jadwiga Staniszkis mówiła, że „świat zrobił się tak skomplikowany, że trzeba być kimś wybitnym, żeby definiować jego problemy. I Jarosław takim człowiekiem jest”.
Po przegranych wyborach parlamentarnych w 2007 r. Jarosław Kaczyński mówił: „Ja sądzę, że Polacy zostali wprowadzeni w błąd, ja pozwolę sobie to tak określić”. Mam nadzieję, że z tego błędu nikt ich nie wyprowadził.

Wszystkie śródtytuły pochodzą z wypowiedzi kandydata na prezydenta RP.

_________________________________

Tako rzecze Jarosław Kaczyński:

• Platforma Obywatelska jest dzisiaj obrońcą III Rzeczypospolitej i to jest coraz bardziej oczywiste, i antypisizm pcha Platformę w stronę SLD, to jest nie do uniknięcia.
„Sygnały Dnia”, 05.12.2006 r.

• Socjalizm to był ustrój hołoty dla hołoty.
Na konferencji prasowej, 05.03.2007 r.

• SLD zawłaszczała Polskę w latach 1945-2005.
Podczas konwencji samorządowej PiS w Radomiu, 30.06.2007 r.

• Musimy podjąć decyzję, czy kontynuujemy system postkomunistyczny, czy go odrzucamy.
Na zjeździe w Gdańsku, 25.08.2007 r.

• Jeśli spojrzeć na te dwa lata, na wyniki ekonomiczne, wyniki społeczne, na przywracanie elementarnej historycznej przyzwoitości poprzez działania rządu, a może jeszcze bardziej prezydenta Rzeczypospolitej, to były to najlepsze lata Polski od bardzo wielu dziesięcioleci.
Na konferencji podsumowującej dwa lata rządów, 25.08.2007 r.

• Ci, którzy atakują Ziobrę, to front obrony przestępców.
„Sygnały Dnia”, 28.08.2007 r.

• Te oskarżenia, którym w tej chwili Ziobro podlega, są wyssane z palca, to są bzdury. Wobec nikogo nie prowadzono w Polsce żadnych bezprawnych działań – mówię tu oczywiście o działaniach aparatu państwowego, kierowanego przez rząd. Nikt nie był podsłuchiwany w innych okolicznościach niż w ramach działań procesowych.
Na konferencji prasowej, 29.08.2007 r.

• PiS jest jedyną partią, która gwarantuje jedno – że tu nie wrócą do władzy postkomuniści, a sądzę, że dla wielkiej części Polaków jest oczywiste, że oni nie powinni do władzy powrócić i ze względów historycznych, no i ze względu na ich dorobek w ciągu ostatnich kilkunastu lat, naprawdę bardzo bogaty i nawet gdyby tych historycznych względów nie było, to też by zupełnie wystarczyło, żeby nie chcieć, żeby oni kiedykolwiek w Polsce do władzy wracali.
„Sygnały Dnia”, 19.09.2007 r.

• Powołaliśmy CBA i naprawdę CBA ma ogromne sukcesy, jest dlatego nienawidzone, że ma sukcesy, że niektórzy, którzy się do tej pory czuli bezkarnie, zaczęli się bać. I powinni się bać, bo złodzieje powinni się bać.
Na konwencji wyborczej partii w Kielcach, 07.10.2007 r.

• Najważniejsze, że trzymamy z daleka od władzy PO i LiD, czyli sojuszników, i to jest najlepsza walka o tanie państwo.
Podczas debaty z Donaldem Tuskiem, 12.10.2007 r.

• Jeżeli ktoś dzisiaj mówi: „jestem za walką z korupcją” (…) – to trzeba go pytać o tych ludzi, o tę instytucję. Jeśli nie powie: jestem za Kamińskim, jestem za Ziobrą, jestem za CBA, to tak naprawdę deklaracja antykorupcyjna jest po prostu nic niewarta – to jest ktoś, kto chce podtrzymać istniejący system.
Na spotkaniu ze studentami i władzami śląskich uczelni
na Uniwersytecie Śląskim w Chorzowie, 18.10.2007 r.

• Donald Tusk nie powinien być premierem, ponieważ kłótnie między prezydentem a premierem to jest najgorsza rzecz, jaka może spotkać Polskę. Tworzenie ciągłego napięcia między dwoma ośrodkami władzy wykonawczej jest po prostu skrajnie szkodliwe.
W wystąpieniu przedwyborczym, 19.10.2007 r.

Wydanie: 2010, 26/2010

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy