Zaraz przyjdzie podpalacz

Zaraz przyjdzie podpalacz

Od lutego w Bielsku-Białej ktoś podkłada ogień pod kolejne domy. Na razie bezkarnie

W Straconce urodziła się Urszula Dudziak. W Straconce są Bulwary Straceńskie, jedne z najpopularniejszych i najładniejszych terenów rekreacyjnych w Bielsku, i źródełko, do którego ustawiają się długie kolejki. W Straconce parę razy wybuchały bomby, ale o tym już powoli zapomniano. W Straconce jest teraz bezsilna złość i przerażenie. W Straconce grasuje bezkarnie podpalacz.

Koszmar
Ludzie w Straconce są przestraszeni i wściekli. Na podpalacza, policję i telewizję. Bo ze Straconki zrobiono na oczach całej Polski wieś. Pokazano drewniane chałupy, i tyle. A to przecież nie wieś, tylko jedna z najpiękniejszych willowych dzielnic Bielska. Prawie wszyscy się tu znają. Domyślają się, kto może być sprawcą, ale policja nie ma wystarczających dowodów. Wiedzą, że podpalacz znów uderzy. Nie wiedzą, kiedy i gdzie. Pewnie w najmniej spodziewanym miejscu i momencie.
Jedna z mieszkanek Straconki prosi, by nie podawać żadnych szczegółów dotyczących jej osoby. I najlepiej w ogóle mówić po cichu, zejść z oczu. Nie wiadomo, kto zobaczy. Potem może przyjść i się zemścić. Przecież całkiem niedawno ci, co mieszkają niedaleko spalonej jako pierwszej 80-letniej Stanclikowej, dostali telefon: „Teraz kolej na was”. Kobieta mówi: – Może on i stąd, może nie stąd. Ale na pewno teren świetnie zna. A jak zna teren, to i ludzi. Nocami się nie śpi, tylko nasłuchuje, czy syrena nie wyje. Tu każdy może być następny. Teraz zwłaszcza ci, co zabierali ostatnio głos. Mogą już mieć swoje miejsce w kolejce.
W ubiegłym roku spaliły się w okolicy dwa domy. Przyczyna ta sama – podpalenie. Sprawca – nieznany. Ale koszmar zaczął się w tym roku.
Pierwszy pożar wybuchł parę miesięcy temu. Stary budynek połączony elewacją z domem wybudowanym w latach 80. Z tego starego zostały tylko popękane, osmolone ściany. To cud, że nie spłonął sąsiedni, ale i na nim widać ślady ognia.
Straty – ponad 100 tys. zł. Starą kobietę przygarnęła rodzina. Bo gdzie pójdzie? Resztki ocalałego sprzętu i mebli trafiły do piwnicy i garażu. Może nie zgniją. – Niewiele brakowało, a i ona, i my byśmy się spalili żywcem – mówi właściciel sąsiedniego domu.
– Jakby nie obudzili, już byłoby po nas. Ja mam swoje podejrzenia, ale nic nie powiem. Człowiek się boi. Jeszcze ktoś przyjdzie, piźnie czym na złość i po następnej chałupie.

Niech się pali
W noc po Dniu Strażaka zapaliła się najpierw stodoła na Księdza Brzóski. Krótko po północy. Strażacy przyjechali i gasili. Trzy godziny później znowu zawyła syrena. Paliło się u Otrząskowej po drugiej stronie. Ogień ze stodoły przerzucił się na drewniany domek, a potem na dach budynku mieszkalnego. Straty oszacowano na 70 tys. złotych. Otrząskowa to starsza kobieta. Nie rozumie, dlaczego padła ofiarą podpalacza: – Za co on mi to zrobił? Za co?!
Ogień pożaru był tak potężny, że na budynku stojącym na sąsiedniej parceli stopił się styropian.
Krzysztof Donocik, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Straconce, wylicza: – Od lutego spłonęły tu dwie altany, cztery budynki mieszkalne, dwie stodoły, bulwary paliły się pięć razy, spaliło się też zaplecze gospodarcze na Małej Straconce. Czegoś takiego sobie nie przypominam, a w straży jestem tu od 35 lat.
O sprawcy mówi: – Dokładnie wie, kiedy i w którym miejscu uderzyć. Wie, kiedy tam nikogo nie będzie. Wybiera drewniane zabudowania należące głównie do ludzi starszych i zniedołężniałych. Wybiera po prostu najsłabszych. Nie zaatakuje zabudowań, w których mieszka ojciec z czterema synami.
Cech charakterystycznych podpaleń jest więcej. Do każdego łatwo dojechać i odjechać. Blisko są potoki. Świadkowie opowiadają, że najpierw słychać huk, detonację, a zaraz potem zabudowania zamieniają się w wielką pochodnię. Nie do ugaszenia. Jakby ktoś używał substancji zachowującej się w zetknięciu z ogniem jak napalm. Na miejscu zdarzenia pozostaje niewiele śladów.

Ludzie i zgliszcza
Na Jeleniowej mieszkał mężczyzna z pierwszą grupą inwalidzką. Cichy, spokojny. Z domu zostały zgliszcza. On miał największe szczęście, przeżył.
– Siedziałem i oglądałem telewizję. Nagle obraz mi zniknął. Wyszedłem przed dom, a tu się wszystko pali. Gdybym zasnął dziesięć minut wcześniej albo gdybym nie oglądał telewizji, to by ze mnie tylko popiół został. Obraz zniknął dlatego, że kabel od anteny się spalił. Gdzie by mi do głowy przyszło skakać przez okno.
Sam nie dałby rady nawet sprzątnąć tego, co zostało po domu. Rodzina i znajomi zaczęli mu stawiać na pogorzelisku ściany z pustaków. Jego szwagier miesza łopatą cement w taczce.
– Co takiemu sk… zrobić? Chodzi bezkarnie, bawi się kosztem biednych ludzi. Złapać, jajca mu urwać przy samej dupie, powiesić i ogień pod nim podłożyć. Niech poczuje. Skóra mi na plecach cierpnie, jak rano włączam radio i słucham wiadomości. Nie wiem, jak tym ludziom jeszcze pomóc. Sama Straconka nie da rady. Tyle ludzie mogą tu dać, ile mają. A z tych pogorzelców ten czeka na pozwolenie, tamten na zezwolenie. W biurach i urzędach urzędnicy nic nie rozumieją. A jeszcze jak się do niektórych jedzie i prosi, mówią: „Dla pogorzelców ze Straconki? Nie słyszałem”. Może jakieś konto dałoby się założyć przez urząd albo gminę, żeby dla tych ludzi spłynęło też coś z kraju. Pomóżcie tym ludziom. Co z tego, że jest pożar, przyjadą z kamerami, aparatami i mikrofonami, bo to sensacja, i tyle. Domów nie ma, ale ludzie przecież zostają. Co z nimi dalej?

Ktoś
Najpierw podpalenia zdarzały się w nocy z soboty na niedzielę. Mieszkańcy zaczęli się organizować. Pilnowali swoich domostw, dzielili dyżurami. Strażacy z OSP czuwali w remizie. Już wydawało się, że będzie spokój. Ale podpalacz uderzył znowu. W samym centrum Straconki, przy głównej drodze, w miejscu otoczonym siedmioma budynkami, obok pracującej piekarni. Płomienie strzeliły w piątek. Zaraz po tym, jak feralne miejsce minął patrol.
Właściciel drewnianego domku przy ulicy Mierniczej sprząta zgliszcza. – Może to przez ten program telewizyjny, w którym mówili, że w Straconce palą się domy na uboczu. No to udowodnił, że na żadnym uboczu. To nie jest żaden maniak, żaden piroman. Jego nie cieszą płomienie. To terrorysta bawiący się ludzką bezradnością. Zna teren. Żeby łatwiej przechodzić na swoją parcelę obok, wyjąłem z płotu parę sztachet. Z ulicy tej dziury nie widać. A właśnie tędy ktoś przeszedł. Nikomu niczego złego nie życzę, ale bym się nie zdziwił, że jak go ludzie złapią, to go z połamanymi nogami i rękami do ognia wrzucą.
Naczelnik Donocik: – Na miejscu sprawcy czy sprawców wolałbym wpaść w ręce policji, a nie mieszkańców.
Kiedy przy ostatnim pożarze zawyła strażacka syrena, sąsiad naczelnika wyszedł na balkon. Widział pędzącego małego fiata. O tym samochodzie, jego kierowcy (i pasażerach) ludzie w Straconce opowiadają najczęściej. Że pojawia się w miejscach pożaru. Że raz nawet ugrzązł na polach. Zawodowa straż zabrała kluczyki, przyjechała policja, przesłuchała i puściła do domu. Że może to nie jest przypadek. Że może to ci młodzi ludzie, z których jeden był kiedyś w straży. Ale lepiej za dużo nie mówić.
Krzysztof Donocik rozumie mieszkańców, sam przecież tu mieszka. – Ludzie się zgłaszają, my też mamy swoje przemyślenia, ale policja ma wciąż za mało dowodów.
Dwa razy próbowano podpalić zabudowania na wprost remizy.

Dokąd?
Policja powołała specjalną grupę. Informacje można zgłaszać telefonicznie i pocztą elektroniczną. Także anonimowo. Przecież nawet jeśli ktoś nie zostawia śladów, to ślady mogą zostać na nim. Ale ludzie boją się i tego, że w tej psychozie ktoś inny zacznie się bawić w piromana. I może nie chodzi o głupotę, zemstę, lecz o ceny nieruchomości?
Ksiądz w Straconce ogłosił z kościelnej ambony apel o pomoc dla pogorzelców. I Straconka przyszła z pomocą sąsiadom. Ludzie dawali pieniądze, dzielone potem komisyjnie przez społeczny komitet, żeby każdemu pomóc. Kto ma firmę przewozową, ten daje transport. Kto budowlaną – materiał. Tylko ile sami mogą, jeśli pogorzelców w Straconce ciągle przybywa?

Wydanie: 2001, 30/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy