Zaraza nad Wisłą

Zaraza nad Wisłą

Jednym z najmniej rozpoznanych i opisanych obszarów zmian, jakie zaszły w trakcie transformacji po 1989 r., jest to, co się stało z mentalnością Polaków. W ciągu ostatnich 12 lat doszło bowiem w świecie wartości do takiego wymieszania i poplątania, że pogubili się w tym najodporniejsi na pokusy świata doczesnego. Już na starcie autorytety minionego okresu zamilkły w obawie, by im nie przypominano tego, że żyli i tworzyli w niewłaściwym czasie bądź też w poczuciu bezradności wobec wyłażącego na powierzchnię chamstwa, hucpiarskiej bezczelności i bezdennej głupoty nowych idoli społecznej świadomości.
Wystarczy spojrzeć na listę ówczesnych guru biznesu i polityki. Iluż z tych Dyzmów odsiaduje już wyroki, a ilu jest poszukiwanych listami gończymi? A przecież jeszcze kilka lat temu na okrągło otrzymywali tytuły ludzi roku i nagrody ważnych instytucji. Czy nie wiedziano wówczas, że król jest nagi? Nieprawda. Widziano i wiedziano. Ale wygodniej było udawać, że wszystko jest w porządku. Że taka jest nieuchronność tamtego etapu.
Po latach widać, że to był wielki i brzemienny w skutki błąd. I że jeszcze długo będziemy ponosili konsekwencje ówczesnego zauroczenia jednych i tchórzostwa innych przewodników narodu. I tym wszystkim ciągle nadymającym się autorytetom trzeba przypominać gorzką prawdę, że tamtego egzaminu nie zdali. Była też garstka wołających na puszczy i ostrzegających społeczeństwo przed skutkami tego, co się działo. Tyle że nikt ich wówczas nie chciał słuchać. Nie było klimatu do głębszej analizy. Liczył się głównie stan konta. A w modzie były takie hasła jak: „Pierwszy milion trzeba ukraść” i „Niewidzialna ręka rynku wszystko ureguluje”. No i regulowała w taki sposób, że świat oniemiał. Powstawały takie fortuny, przy których kariera amerykańskiego pucybuta jest tylko nędzną imitacją. Bo gdy tam na wielkie majątki pracowały całe pokolenia, u nas okazało się, że Polak potrafi zrobić to szybciej. A przynajmniej część Polaków.
Podążanie drogą na skróty okazało się zaraźliwe. W ślad za mocno lansowaną czołówką poszły tysiące, a później miliony naśladowców. Wyznawców poglądu, że wszystko jest albo może być towarem. Że wszystko jest tylko sprawą ceny lub układu i dojścia do kogoś, kto może w tym pomóc. Oczywiście, niebezinteresownie. W ten sposób powstał nowy, wielki, choć nieformalny rynek usług. Nieograniczony w zakresie proponowanych świadczeń. I co gorsza, nie ograniczony jakimikolwiek barierami, które by kogoś lub coś wyłączały z tego handlu. Czy taka jest dziś prawda o naszej rzeczywistości?
Jacy więc jesteśmy? Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Bo czyż można uznać, że korupcja to problem głównie służby zdrowia, urzędników i policji? Że mamy do czynienia z nielicznymi hienami, które psują opinię zdecydowanej większości uczciwie pracujących … (tu można wpisać dowolny zawód)?
Te pieniądze rzeczywiście są niewielkie, ale mimo to każdy na zawołanie może podać przykłady wielu uczciwych i kompetentnych pracowników. Także lekarzy, policjantów i polityków. I to im właśnie najwięcej szkody przynosi brak umiejętności demokratycznego eliminowania z zawodu tych, którzy roznoszą zarazę. Fałszywa solidarność zawodowa sprawia, że zaraza sięga do kolejnych, bardziej podatnych na infekcję. Aż do takiego momentu, w którym patologia staje się normą.

Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy