Zaskoczenie

Zaskoczenie

Wyrok Sądu Najwyższego w formie uchwały siedmioosobowego składu, który uznał, że prezydent Duda nie mógł ułaskawić nieskazanego prawomocnie Mariusza Kamińskiego i jego towarzyszy z CBA, zaskoczył rządzących.

Właściwie trudno zrozumieć, dlaczego zaskoczył. Dla każdego prawnika sprawa była oczywista. Mariusz Kamiński i kamraci z CBA zostali skazani nieprawomocnie, wyrokiem sądu pierwszej instancji. Wnieśli od tego wyroku apelację. Formalnie mieli więc status osób niewinnych, ponieważ do momentu zapadnięcia prawomocnego wyroku służyło im domniemanie niewinności. Tymczasem zanim sprawę rozpoznał sąd odwoławczy, zanim zapadł prawomocny wyrok, może nawet uniewinniający, prezydent Duda ku zaskoczeniu prawników ułaskawił nieskazanych prawomocnie, a więc niewinnych. Nie można ułaskawić niewinnego, podobnie jak nie można dokonać aborcji niepoczętego. Ułaskawienie to z definicji darowanie lub złagodzenie kary!

Nie chodzi już o znajomość prawa ani tym bardziej o szacunek dla niego, ale o elementarną znajomość języka polskiego (co znaczy w nim słowo ułaskawienie) i logiki. Przeciw niej rządzący grzeszą bodaj bardziej niż przeciw prawu. Ot, choćby pani premier, która chce „pomagać uchodźcom w miejscu ich zamieszkania”, czyli w miejscu, w którym już dawno ich nie ma.

Sąd Najwyższy, wykonując swoje obowiązki, rozpoznawał kasację, jaką złożyli pełnomocnicy pokrzywdzonych w procesie przerwanym przez prezydenta aktem łaski. Orzekł, tak jak musiał orzec, bo sprawa była oczywista. Nie wiem, na co liczyli rządzący, skoro wyrok ich zaskoczył. Nie byli nań w żaden sposób przygotowani. Nie udało im się nawet uzgodnić stanowiska. W dodatku prezydent w Gruzji, prezes państwa gdzieś schowany (wylezie, wylezie z ukrycia lada moment i przemówi!), pani premier nie miała okazji zapytać prezesa, co ma mówić. Reagowali więc pomniejsi, pojedynczo i przeważnie głupio. Wicepremier i zarazem minister od nauki Jarosław Gowin najwyraźniej nie zrozumiał, o co w wyroku chodzi, bo oburzył się i jako argument, na którym to oburzenie opierał, podał fakt, że dla niego „Mariusz Kamiński to człowiek kryształowo czysty”, przy okazji wypowiedział jakąś nie dość jasną pogróżkę pod adresem wymiaru sprawiedliwości. Panie wicepremierze i ministrze od nauki! Spokojnie, SN nie skazał Mariusza Kamińskiego, tylko orzekł, zgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem, że ułaskawić można jedynie prawomocnie skazanego. Zgodnie z prawem sprawę powinien rozpatrzyć sąd odwoławczy. Być może podzieli pogląd wicepremiera, że Mariusz Kamiński nie popełnił zarzucanych mu przestępstw, i go uniewinni. Jeśli nie uniewinni, lecz utrzyma w mocy zaskarżony wyrok albo nieco go zmieni, pan prezydent, zgodnie ze swoimi prerogatywami, będzie mógł ułaskawić skazanego Kamińskiego. Zanim publicznie zabierze się głos, dobrze jest zrozumieć, co się komentuje.

Prezydent jako głowa państwa ma pochodzący jeszcze z czasów królestwa przywilej ułaskawiania ludzi skazanych przez sądy. Ale nie ma prawa wyręczania sądów w trakcie orzekania przez nie. Teraz właśnie wyręczył i zdaje się, że był z tego dumny. Takie wyręczanie to ingerencja w funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości!

Jeśli niezbyt mądrze wypowiada się pozujący na intelektualistę wicepremier Gowin, to co się dziwić posłance Beacie Mazurek, porównywanej do Kopernika ze względu nie na intelekt, ale na fryzurę. Doszła ona do przekonania że „Sąd Najwyższy przekroczył swoje kompetencje i nadużył uprawnień”. To co, miał nie rozpoznawać wniesionej kasacji? Czy może wydać wyrok, ale po uzgodnieniu jego treści z uważającą się za prawnika Beatą Kempą? Albo ministrem Jakim?

Sam kryształowo czysty Mariusz Kamiński, powinien – jak wymaga tego szlachetna czystość kryształu – z godnością milczeć. Ale nie milczał. W nerwach palnął coś bardzo niejasnego, że „sąd stawia się ponad prawem”. Nie rozwinął tej myśli i trudno odgadnąć, jak to rozumiał. Może chodzi o to, że wola pana prezydenta jest prawem, a SN jej nie uszanował, powołując się na prawo pisane, w tym na konstytucję i Kodeks postępowania karnego?

Zabawnie wyglądała konferencja prasowa dwóch prezydenckich ministrów, stojących przy dwóch różnych pulpitach i licytujących się, który z nich powie coś bardziej niedorzecznego.

Licytowali wysoko. Minister Mucha stwierdził, że „uchwała Sądu Najwyższego nie ma żadnej podstawy prawnej”. Prawdopodobnie prezydencki minister nie wie, że uchwała to forma wyroku. To po pierwsze, a po drugie, podstawy prawne działania SN są zawarte kolejno: w konstytucji, Kodeksie postępowania karnego i Ustawie o Sądzie Najwyższym. Minister Łapiński system rządów, w którym sądy wydają wyroki nieuzgodnione z sejmową większością, nazwał pogardliwie „sędziokracją”.

Do debaty włączył się największy obok doświadczonego prokuratora Piotrowicza pisowski autorytet prawny, sam minister sprawiedliwości prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Wyjawił, że zamierza wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o sprawdzenie konstytucyjności podstaw, na jakich Sąd Najwyższy oparł swój wyrok. Bardzo to interesujące z dwóch powodów. Po pierwsze, w przeciwieństwie do opinii ministra Muchy minister Ziobro dostrzegł jednak podstawy prawne działania SN. Po drugie, to bardzo ciekawe, jak Trybunał pod przewodnictwem sędzi Przyłębskiej będzie badał zgodność Kodeksu postępowania karnego z konstytucją, zgodność Ustawy o Sądzie Najwyższym z konstytucją i na koniec zgodność konstytucji z konstytucją. Zwłaszcza te ostatnie rozważania i ich efekt muszą intrygować.

Możemy sobie poironizować. Wszystko jednak wskazuje na to, że wkraczamy w kolejną fazę demontażu państwa prawa. Kryzys konstytucyjny zaostrza się. Jeśli rządzący w poczuciu odpowiedzialności za państwo się nie opamiętają, nie uznają wyroku Sądu Najwyższego, destabilizacja państwa może mieć skutki zupełnie nieobliczalne.

Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy